Autor: Joanna Kuciel-Frydryszak
Wydawnictwo: Marginesy
Wsie z niewielkimi, bielonymi chatami krytymi słomą i drewnianymi płotami to dziś obraz jaki możemy zobaczyć tylko w skansenie, Tymczasem w czasach PRL tak wyglądała spora część kraju. Wiek XX przyniósł błyskawiczny postęp techniczny, który odmienił oblicze polskich miast i wsi. Jednak jeszcze w czasach PRL w niektórych zakątkach kraju w krajobraz wsi wpisane były drewniane domy, niekiedy kryte słomianą strzechą. Z czasem wyparły ją nowocześniejsze pokrycia dachowe a drewniane budynki zniknęły na rzecz murowanych. Dziś zresztą niektóre wsie wyglądają niczym osiedla domków jednorodzinnych i trudno doświadczyć tu typowych dla wsi atrybutów, a już na pewno nie zwierząt gospodarskich. Możliwość korzystania z unijnego wsparcia pchnęła wieś do przodu i skłoniła do specjalizacji, ale też do łączenia sił rolników.
Jednak jeszcze niedawno, w czasach naszych babek czy prababek, ten dom kryty strzechą był luksusem dla wielu, szczególnie dla małorolnych. Prosta zasada – im mniej pola, tym więcej dzieci i tym większa bieda niestety sprawdzała się w większości gospodarstw. Było nie tylko biednie, ale wręcz ubogo i – paradoksalnie – głodno. Szczególnie, jeśli w gospodarstwie rodziły się niepotrzebne córki, których jedyną wartością było to, że kiedy dorosły, można je było wymienić za morgi. Za tą biedą szła niska świadomość społeczna i niski poziom edukacji. Zresztą niska jakość nauczania w szkołach wiejskich (jeśli w ogóle dzieci do niej uczęszczały) zawsze działała jak blokada dostępu do dalszego kształcenia. Nie mówiąc już o tym, że dzieci ze środowisk wiejskich na swojej drodze edukacyjnej napotykały wiele barier, które blokowały ich szanse na rozwój i zwykle powodowały, że miały gorsze osiągnięcia szkolne, ograniczone możliwości rozwijania zainteresowań, nauki języków obcych, rozwijania poprawnego języka komunikacji, skromniejsze plany i aspiracje edukacyjno-zawodowe, a w konsekwencji życiowe. Jeszcze niedawno nikt nie widział na wsiach potrzeby edukacji, za to dzieci angażowane były do intensywnej pracy w gospodarstwie.
O tej właśnie wsi, tej w której królowało ubóstwo i zacofanie, w której jedynym majątkiem osobistym były majtki i koszulki, gdzie wszyscy spali w jednym łóżku, a domy pełne były „zbędnych” osób (czytaj kobiet), pisze Joanna Kuciel-Frydryszak, w swojej najnowszej książce pt. „Chłopki. Opowieść o naszych babkach”. Opublikowany nakładem wydawnictwa Marginesy reportaż stanowi wstrząsający, choć przecież dla wielu znajomy obraz wsi, w której jedyną wartością była zdolność do pracy i posiadane morgi. To one wyznaczały status społeczny i to one decydowały o przysłowiowym być albo nie być. Po tę poruszającą książkę o naszych korzeniach, ale także o miejscu kobiet w patriarchalnym społeczeństwie, o przemianach społeczno-gospodarczych i o przyziemnych, ale często nierealnych marzeniach wiejskich kobiet, sięgnąć mogą nie tylko osoby ceniące sobie literaturę faktu. Książka zainteresuje również socjologów, psychologów zajmujących się przeciwdziałaniem ubóstwu, historyków i inne osoby, pragnące dowiedzieć się, jak w rzeczywistości wyglądała ta wieś, zgoła odmienna od „wsi spokojnej, wsi wesołej”, której uroki opiewał Kochanowski.
Autorka oddaje głos wiejskim kobietom, by mogły się wypowiedzieć na temat swojej tragicznej sytuacji i nużącej codzienności, w której marzenia są luksusem, na który wiele z nich nie mogło sobie pozwolić. Czytamy o dorastających dziewczynach mających poczucie, że obciążają gospodarkę, zaglądamy do ubogich wiejskich chałup przed niemal stu laty, o ciężkiej pracy dzieci, które niejednokrotnie zamiast do szkoły szły na pastwisko z krowami, albo były wysyłane przez małorolnych do pracy u bogatszych gospodarzy. Książka składa się z szesnastu rozdziałów obnażających wadliwy system i wadliwie funkcjonujące środowisko, ale przede wszystkim ubóstwo – również to mentalne i duchowe. Jeśli ktoś przypomina sobie „Konopielkę”, książkę Edwarda Redlińskiego czy też film i pamięta ich wymowę, lekko prześmiewczą, ale w gruncie rzeczy tragiczną, to z tym wszystkim spotka się ponownie w „Chłopkach”.
W książce nie ma tak modnego teraz powrotu do ludowości, jest to raczej solidna praca badawcza pokazująca biedę, brud, zacofanie, źle pojęte przywiązanie do tradycji, ale przez pryzmat kobiet i ich dramatu, ich ciał, które są znieważane i ich potrzeb, które w ogóle nie są brane pod uwagę. To sprawia, że książka kształtuje nie tyko nasza świadomość czy wrażliwość na krzywdę tych kobiet, ale jest również impulsem do podjęcia działań przeciwdziałających ubóstwu. Bo mimo iż w Polsce trudno już o takim książkowym ubóstwie mówić, to jednak na świecie jest wiele zakątków, w których czas się zatrzymał, a sytuacja przypomina tę sportretowaną w „Chłopkach”.
*współpraca*
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz