Autor: Andrzej Maleszka
W roku 2000 nad Doliną Warty przeszła potężna burza, trwająca trzy dni i trzy noce. W wielu domach zgasło wówczas światło, a dachy porwała wichura. Trzeciego dnia jeden z piorunów trafił w olbrzymi stary dąb rosnący na wzgórzu. Nie był to zwyczajny dąb, było to Magiczne Drzewo, które miało w sobie ogromną, cudowną moc, lecz wówczas nikt o tym nie wiedział. Wkrótce drzewo zostało wycięte, a niczego nieświadomi ludzie zrobili z niego setki przedmiotów. W każdym z nich została część mocy, nadająca im magiczne właściwości. Przedmioty te wysłano do sklepów i od tego dnia na całym świecie zaczęły dziać się niesamowite rzeczy.
*
Za oknem szalała straszna burza, więc Kuki obudził się przerażony. Od razu zaczął wyobrażać sobie, jak dom rozpada się na kawałki, albo jak się pali, albo że wszystkich porywają upiorne dzieciojady, przylatujące w czasie burzy. Na domiar złego okazało się, że w pokoju nie było jego brata Filipa. Chłopiec skierował swoje kroki do pokoju siostry Tosi, ale siostry również nie było, podobnie zresztą, jak rodziców w sypialni. Na domiar złego nie było światła. Kuki wychodząc z pokoju Tosi wziął metalowy flet, na którym jego siostra grała, stwierdził bowiem, że potrzebna mu będzie broń. Nagle usłyszał dźwięk otwieranego zamka i przerażony zdał sobie sprawę, że porwali wszystkich, a teraz wrócili po niego. Drzwi powoli zaczęły się otwierać. Kuki resztkami sił odskoczył i ukrył się za płaszczami na wieszaku patrząc, jak ku niemu skrada się jakaś postać w hełmie. Wiedział, że nie może czekać i musi zaatakować pierwszy. Walnął zatem z całej siły napastnika. Rozległ się dziki wrzask. Okazało się, że był to jego dwunastoletni brat Filip, a zaraz za nim weszła reszta rodzinki, wszyscy kompletnie przemoczeni. Wyjaśnili Kukiemu, że wiatr rozbił okno na strychu i woda lała się do domu, musieli więc wejść na dach, aby je zabezpieczyć. Kuki był niepocieszony, że nie dano mu uczestniczyć w takiej przygodzie, a na dodatek okazało się, że flet skrzywił się od uderzenia, miał też pęknięty ustnik. Tosia ze smutkiem oglądała zniszczony instrument. Tak jak Filip chodziła do szkoły muzycznej. Miała jedenaście lat, ale wszyscy twierdzili, że ma prawdziwy talent. Tak jak rodzice, którzy byli muzykami w orkiestrze. Filip też dobrze grał na skrzypcach, ale nie miał cierpliwości do ćwiczeń, interesowało go zresztą wiele innych rzeczy, na przykład piłka i gry RPG. Kuki przeprosił siostrę za zniszczony flet. Kiedy ponownie znalazł się w łóżku, opowiedział mamie swój sen, w którym rodzice ich już nie chcieli, zostawili zatem dzieci komuś obcemu i odeszli. Mama przytuliła go i zapewniła, że tak się nigdy nie stanie.
*
Dwa tygodnie później w fabryce mebli Hoga zostało wyprodukowane niezwykłe czerwone krzesło z dębowego drewna, pomalowane błyszczącą farbą. Mebel miał być wystawiony na gdańskim targu mebli. Gdy gruby kierowca zwany Kluchą ładował je do auta, miał wrażenie, że krzesło lekko się porusza. Sądził jednak, że to złudzenie.
*
Tego dnia, kiedy krzesło ruszało w podróż, rodzina przygotowywała się do przyjazdu nielubianej ciotki Maryli – siostry mamy. Wszyscy sprzątali, aby zrobić na cioci dobre wrażenie, ponieważ była bardzo wymagająca. Mama poprosiła Filipa, by wkręcił żarówkę do lampy, ale Kuki też koniecznie chciał pomóc. Weszli zatem na drabinę razem, a wówczas ta się złamała. Chłopcy zdążyli jeszcze chwycić się żyrandola i dyndali, bowiem od podłogi były jakieś dwa metry, Filip zeskoczył pierwszy i nic mu się nie stało, jednak Kuki bał się, że się zabije, będzie miał połamane nogi albo wstrząs mózgu. Niestety żyrandol urwał się, a Kuki wylądował na stole w środku tortu. Zrobił się nowy bałagan, krem prysnął na ściany, stojące obok filiżanki pofrunęły, a dzbanek z sokiem pękł. Spanikowana mama wysłała dzieci do cukierni po tort i ciastka oraz do pani Szmit, by pożyczyć od niej kilka filiżanek. Wyjaśniła, że zaprosiła siostrę i muszą być dla niej mili, bowiem zamierzają prosić ją o pożyczkę. Muszą bowiem spłacić długi i kupić Tośce flet.
*
Auto wiozące czerwone krzesło zatrzymało się w korku na moście. Okazało się, że rozbiła się cysterna z klejem, przykleiła się do niego masa samochodów i kilku ludzi. Klucha właśnie wyciągnął telefon, by zadzwonić, kiedy usłyszał dziwne hałasy w jego samochodzie i postanowił sprawdzić, co dzieje się z tyłu auta. We wnętrzu coś bowiem stukało w drzwi. Kierowca wyciągnął rękę w stronę klamki, ale nawet nie zdążył jej dotknąć, kiedy nieoczekiwanie drzwi otworzyły się z hukiem, odrzucają Kluchę, który poleciał na trawnik. Czerwone krzesło wyskoczyło niczym tygrys z ciężarówki, uciekło i wskoczyło do rzeki. Przedmiot na chwilę zanurzył się w wodzie, ale zaraz wynurzył się i popłynął niesiony prądem.
*
Dzieci kupiły słodkości – tort i dwanaście ciastek z kremem toffi - i wracały do domu. Kuki chciał kupić jeszcze lody, ale rodzeństwo stwierdziło, że nie mają pieniędzy. Powiedzieli Kukiemu, że rozwiązano orkiestrę, w której grali rodzice, przez co nie mają teraz pracy. Mama nie chciała go martwić, więc zataiła to przed Kukim. Teraz muszą znaleźć nową pracę i pożyczyć pieniądze od ciotki. Kuki stwierdził, że ciotka nic im nie da, bo jest obrzydliwa, ale rodzeństwo upomniało go, by tak nie mówił, musza być bowiem dla ciotki mili.
Rodzeństwo dotarło do zielonego domu stojącego nad brzegiem rzeki. Tosia i Filip poszli pożyczyć filiżanki, a młodszy brat został na kamiennym moście. Wpadł na pomysł, by pomóc rodzicom, choć zupełnie nie wiedział jak. Nagle chwycił kawałek cegły leżący na chodniku i wbiegł na mostek. Napisał na nim wielkimi literami „Supermuzycy szukają pracy”, dodając numer telefonu mamy. Stwierdził, że może to napisać wszędzie, na każdej ulicy. Chciał pobiec na drugą stronę mostu, kiedy nagle zobaczył w rzece czerwone krzesło. Wychylił się, by je dotknąć i udało mu się wyłowić mebel. Gdy miał je już w rękach, początkowo był rozczarowany, że to tylko krzesło, ale poczuł dziwny dreszcz, jakby przeszedł go lekki prąd.
Kiedy rodzeństwo dołączyło do chłopca uznało, że pomysł zabrania krzesła do domu jest niedorzeczny, kazali mu zostawić śmiecia. Kuki stwierdził, że teraz, gdy nie mają kasy, muszą zbierać różne rzeczy, więc mebel się przyda. Filip stwierdził, że brat jest dziecinny, ale Kuki nic nie odpowiedział, tylko zabrał mebel i ruszył w stronę ulicy Weneckiej, gdzie mieszkali.
*
Ciotka podjechała pod kamienicę na ulicy Weneckiej numer 7 luksusowym czarnym mercedesem M-Klasse. Tuż przed wejściem spotkała dzieci, wracające z zakupów. Była elegancko ubrana i wyglądała wyniośle. Po szorstkim przywitaniu poszli do domu. Z dachu auta ciotki wysunął się metalowy kot na sprężynie, który miał odstraszać ptaki paskudzące na samochód. Kuki siedząc na krześle stwierdził, że chciałby, aby przeleciało tysiąc ptaków i każdy zrobił kupę na auto zarozumiałej ciotki. Wchodzący do domu chłopcy nie widzieli, jak na niebie pojawiła się ogromna ciemna chmura, która szybko zbliżała się do ich domu – było to wielkie stado ptaków.
*
Ciotka w domu zachowuje się nadal wyniośle i wszystko krytykuje. Mówi, że nie je słodyczy i że trzeba oszczędzać. Okazuje się, że jak była mała, to oszukiwała, że potrzebuje pieniędzy na słodycze, a wszystkie zebrane w ten sposób środki chowała do słoika. Do dziś ich nie wydała.
Kuki przyznaje, że marzy o modelu lotniskowca, ale nigdy nie udało mu się odłożyć pieniędzy na niego, bo je przepuszcza. Ciotka stwierdziła, że w takim razie chłopiec nie chce tego statku, ale chłopiec zaprzeczył mówiąc, że bardzo chce lotniskowiec, model jeden do dwustu. Nagle chłopiec poczuł, że czerwone krzesło lekko zadrżało. Jednocześnie z korytarza dobiegł jakiś hałas. Dzieci zerwały się i pobiegły zobaczyć, o co chodzi. Drzwi na klatkę schodową były otwarte, a na wycieraczce stał wielki karton ze zdjęciem okrętu. Kuki podbiegł do pudła mówiąc, że to lotniskowiec, właśnie taki, jaki chciał. Tosia zasugerowała, że to ciotka go kupiła w prezencie i może wszystkim coś kupiła. Kuki dziękuje ciotce, ale ona zaprzecza, jakoby kupiła mu prezent. Dziękuje jej też mama przekonana, że jej siostra jednak kupiła prezent, ale Maryla stwierdza, że uważa, iż dzieci nie powinny w ogóle dostawać prezentów. Muszą bowiem same zdobywać, czego chcą.
Mama, chcąc załagodzić niezręczną sytuację proponuje siostrze kawę albo sok, ale Maryla stwierdza, że może się nie wysilać, doskonale bowiem wie, po co ją zaprosiła – chce pożyczyć pieniądze. Mama nieśmiało mówi, że mają problemy finansowe, bo stracili pracę. Kobieta jednak przerywa stwierdzając, że oni zawsze mają problemy i nie można pożyczać im pieniędzy, bo i tak je zmarnują. Nie udzieli im zatem pożyczki, ale ma dla nich propozycję dobrze płatnej pracy w orkiestrze na luksusowym statku Queen Victoria, który w ciągu roku płynie dookoła świata. Ciotka proponuje, że zabierze dzieci do siebie na ten czas i przynajmniej nauczy je dyscypliny. Oczywiście wymaga, żeby siostra przesyłała jej pieniądze na ich utrzymanie. Mama z całą stanowczością odpowiada, że nie ma takiej możliwości, by na rok zostawili dzieci. Ciotka obrażona wyszła i zobaczyła, jak nad jej samochodem fruwają setki robiących kupy ptaków. Próbowała przegonić je parasolką, a białe pociski spadały na ciotkę ze wszystkich stron. W końcu ciotka z trudem otworzyła drzwi i wskoczyła do samochodu. Po chwili mercedes ruszył z piskiem opon, a chmara ptaków poleciała za samochodem.
Rodzina nie widziała tego zajścia. Siedzieli przybici na kanapie, aż w końcu Tosia odezwała się pierwsza upewniając się, że rodzice jednak nie wyjadą i nikomu ich nie oddadzą pod opiekę. Tato stwierdził, że ciocia nie zjadła tortu więc zapytał, kto ma na niego ochotę, postanowił też z Kukim złożyć statek. Zapadł zmrok, zanim zaczęli budować wielki lotniskowiec. Mama z Filipem upiekli mnóstwo zapiekanek i do późnego wieczora grali w karty. Kuki siedział na czerwonym krześle i bez przerwy przegrywał. Nagle zawołał, że nie chce już grać, a karty nagle wyfrunęły przez otwarte okno. Zanim rodzina zdążyła to skomentować zadzwonił telefon. Okazało się, że dzwonił niejaki Max Rozmus, który poinformował o pracy dla muzyków i zaproponował mamie i tacie pracę. Mieli przyjść następnego dnia na Jarmark Augustino. Numer telefonu miał z mostu.
*
Rano rodzice zapakowali instrumenty, żeby pojechać na Stary Rynek, gdzie odbywał się jarmark Augustino. Tosia, Filip i Kuki uparli się, by im towarzyszyć. Zaraz za nimi, przez kuchenne okno wyleciało krzesło, lądując na dachu volva. Zobaczyli je, dopiero gdy zajechali na miejsce.
*
Max Rozmus był oszustem, złodziejem i łobuzem oraz szefem Jarmarku Augustino. Ściągał haracze od sprzedawców, a jeśli ktoś się buntował, rozwiązywał sprawy z użyciem przemocy – rozbijał szyby w samochodzie albo głowy. Max był ogolony na łyso, a na nogach miał jumpery, czyli buty ze sprężynami, co pozwalało mu szybko biegać i mocno kopać tych, którzy byli nieposłuszni.
Rodzice wreszcie znaleźli Maxa i dowiedzieli się, że mają grać przebrani za telefony komórkowe. Były jaskrawożółte i miały napis: „Dzwoń za darmo aż do śmierci”. Mama poczuła się zażenowana taką pracą, ale wreszcie rodzice zdecydowali się podjąć wyzwanie. Mieli otrzymać wieczorem po 100zł dla każdego. Dzieci były razem z nimi na rynku, a Kuki zabrał ze sobą krzesło, na którym wygodnie się rozsiadł udając, że dyryguje.
Ze sklepu wyszło trzech chuliganów z puszkami piwa w rękach. Sytuacja wyglądała groźnie, bo ewidentnie nie spodobały im się orkiestrowe telefony i zaczęli się wydzierać. Udawali wyjące psy, a jeden z nich walił puszką o latarnię. Kuki powiedział do nich, żeby poszli rozrabiać gdzie indziej i niespodziewanie mężczyźni popatrzyli na niego, a następnie uciekli. Filip zapytał, jak to się stało, na co Kuki zażartował, że najwyraźniej jest czarodziejem, na dowód czego rzucił zaklęcie na przybycie pizzy ze wszystkim. Ku zdumieniu wszystkich nagle podjechał dostawca i przekazał dzieciom trzy kartony z napisem „Pizza Rivoli”. Uznali, że to jakaś promocja. Kuki i Tosia usiedli na ławce, a Filip na krześle. Filip zapytał rodzeństwa, co by zrobili, gdyby naprawdę mogli czarować. Kuki odparł, że wyczarowałby największy statek do sklejania, Tosia stwierdziła, że chciałaby podróżować do innych krajów, Filip natomiast powiedział, że zażyczyłby sobie, aby rodzice dostali superpracę i zarabiali dużo pieniędzy.
Nagle niebo nad ulicą rozświetliła błyskawica. Rozległ się grzmot. Zanim dzieci zdążyły coś powiedzieć, na rynek wjechał czarny mercedes. Okazało się, że to ciotka Maryla. Mama próbowała ukryć się w kostiumie, ale Maryla zwróciła się do siostry mówiąc, żeby się nie chowała. Stwierdziła, że powiedziała co prawda, że jej nie pomoże, ale nie może patrzeć, jak się tak poniża w pracy. Następnie przegoniła Filipa z czerwonego krzesła i sama się na nim rozsiadła. Otworzyła folder ze zdjęciem statku i złotym napisem Queen Mary po czym znów zaczęła namawiać rodziców na pracę na statku. Stwierdziła, że chce, by wzięli tę pracę i wreszcie przestali biedować. Nastąpiło kolejne zaskoczenie, bo rodzice zgodzili się od razu. Ustalono, że na rok dzieci zostają u ciotki. Mama i tata nie czekali do końca dniówki, tylko ku zdumieniu Maxa ruszyli czym prędzej do auta. Przerażone dzieci popędziły za rodzicami, pozostawiając czerwone krzesło. Max biegnąc za swoimi pracownikami krzyczał, że nie zapłaci im ani grosza. Nagle zauważył czerwone krzesło i pochylił się nad nim. W tej samej chwili niebo rozdarła kolejna błyskawica i zaczął padać deszcz.
*
W domu dzieci nie mogły nadal uwierzyć w przemianę rodziców, którzy nie zwracali na nich uwagi i w pośpiechu się pakowali. Byli niemili dla dzieci i cały czas powtarzali, że zwiedzą świat i zarobią dużo pieniędzy. Rodzeństwo także musiało spakować rzeczy na pobyt u ciotki.
*
Queen Victoria był jednym z największych statków pasażerskich świata. Miała kilkanaście pięter, na których były baseny, restauracje, sklepy i kina. Statek odpływał z portu w Gdańsku. Tłoczyło się tam mnóstwo gapiów, bowiem każdy chciał zobaczyć ten niezwykły statek, który płynie w podróż do ciepłych krain. Na pokład prowadził ozdobny pomost. Stał na nim oficer w złotej czapce, który sprawdzał karty wstępu i witał każdego pasażera.
Rodzice wsiedli na pokład, nie żegnając się z zapłakanymi dziećmi. Ciotka stwierdziła, że najlepsze są krótkie pożegnania, kazała więc dzieciom pomachać i zabrała rodzeństwo do swojego domu.
*
Był zmrok, kiedy dojechali na miejsce. Dzieci po raz pierwszy zobaczyły wielki dom ciotki, w którym panował niesłychany porządek. Dom był wielki i bardzo nowoczesny, ale nieprzytulny. Wszystko wydawało się w nim smutne i za duże. Dom otaczał wysoki płot, na którym zamontowano kamery. W ogrodzie drzewa przycięte były w kanciaste kształty, brakowało natomiast kwiatów. W środku wszystko było w dwóch kolorach – czarnym i białym. Ciotka od razu poinformowała rodzeństwo o konieczności przestrzegania regulaminu: porządku, oszczędności i ciszy. Stwierdziła, że jeśli dzieci chcą coś dostać, muszą podać trzy powody, dla których chcą to mieć i dlaczego ta rzecz jest im potrzebna.
Ciotka zatrudniała tylko głuchoniemych i taka była też sprzątaczka i kucharka w jednym – Marcelina, około dwudziestoletnia dziewczyna o rudych włosach. Dzięki temu ma pewność, że nie będą podsłuchiwać. Dzieci zobaczyły też swój nowy, wielki pokój, w którym również wszystko było czarne lub białe. Stały tu trzy łóżka, metalowa szafa, a na podłodze leżał gruby, czarny dywan.
Dzieci były zrozpaczone sytuacją, w której się znalazły i zaczęły nawet rozmawiać o ucieczce. Nagle Kuki uznał, że rodzice zostali zaczarowani. Rodzeństwo wymknęło się do ogrodu, aby porozmawiać, bali się bowiem kamer lub podsłuchów. Bracia byli pewni, że wszystko stało się za sprawą magii, ale Tosia nie dała temu wiary. Oni jednak twierdzili, że mogli niechcąco wypowiedzieć zaklęcie, albo dotknąć jakiegoś przedmiotu i że koniecznie muszą odkryć, co to jest, bo inaczej rodzice nigdy do nich nie wrócą i zostaną u ciotki na zawsze. Nagle rozległ się szelest i zobaczyli Marcelinę machającą do nich. Zrozumieli, że muszą wracać. Po drodze spotkali ciotkę z maseczką na twarzy i Kuki od razu stwierdził, że to krem z dzieci, żeby wyglądać młodo. Rodzeństwo na wszelki wypadek zabarykadowało drzwi.
*
Rano, po dziwnym prysznicu, w którym woda leciała na wszystkie strony, dzieci zeszły na śniadanie. Ciotki nie było, a Marcelina przywitała ich paroma gestami z języka migowego. Ruda podała im grzanki i ser oraz parówki. Kuki chciał zamiast tego płatki. Nie wiedział, jak to powiedzieć, by Marcelina zrozumiała, ale nieoczekiwania dziewczyna zapytała go, na jakie płatki ma ochotę. Wytłumaczyła zdziwionemu rodzeństwu, że ich ciotka przyjmuje tylko takich, co nie mówią, więc udaje niemowę. Dzieci obiecały dochować tajemnicy i nie zdradzić ciotce, że służąca nie tylko słyszy, ale też mówi. Pokazała dzieciom lodówkę na szyfr i pozwoliła wybrać sobie jogurty. Stwierdziła też, że ciotka panicznie boi się, że wszystko straci, dlatego jest taka oszczędna, a także, że choć Maryla nie ma swoich dzieci, to chciałaby je mieć, żeby nie być samotną.
Nagle przyszła ciotka i spytała, kto zużył tak dużo jej drogiego szamponu „Dior”. Tosia przyznała, że myła włosy, za co ciotka skonfiskowała jej telefon i pozwoliła korzystać z niego tylko w weekendy. Tosia podniosła głos, a ciotka przypomniała o zakazie krzyku. Na to Tosia zaczęła krzyczeć tak głośno, jak tylko potrafiła, i robiła to przez całą minutę. Ciotka powiedziała, że miała ich zabrać wieczorem na pizzę do Rivoli, ale nie zasługują na takie przyjemności, będą zatem siedzieć w domu do wieczora, po czym wyszła.
Marcelina podbiegła do Tosi i wyściskała ją stwierdzając, że jest super i że nikt tak jeszcze ciotce się nie postawił. Pocieszyła dzieci mówiąc, że sami upieką pizzę w domu. W tym momencie Kuki przypomniał sobie, jak mówił o pizzie na jarmarku i zrozumiał, o jaką magię chodzi. Powiedział, że to wszystko za sprawą krzesła.
*
Tosia i Filip pojechali na rowerach na rynek, aby odzyskać krzesło. Kukiemu kazali zostać w domu, bo był za mały na taką wyprawę. Strasznie go to rozzłościło, ale kiedy Filip powiedział, że od szybkości zależy, czy odzyskają rodziców, to zgodził się zostać. Rodzeństwo wpadło na rynek i zatrzymali się przed sceną, ale czerwonego krzesła nigdzie nie było. Obok sceny stała śmieciarka, więc Filip podjechał do pracowników wyrzucających worki i zapytał o mebel. Śmieciarze zażartowali, że krzesło jest w śmieciarce, dlatego chłopiec od razu otworzył klapę. Wyleciały muchy i buchnął smród, a pomiędzy workami śmieci biegał szczur. Chłopiec słyszał, jak robotnicy się śmieją i już miał wskoczyć do pojemnika, kiedy odciągnął go najstarszy z robotników mówiąc, że krzesła tam nie ma i żeby uciekał, bo jeszcze złapie jakąś chorobę.
Dzieci postanowiły więc się rozdzielić. Mieli się spotkać za godzinę pod pizzerią Rivoli. Filip zauważył ciotkę, jak wychodziła z pizzerii, więc na wszelki wypadek odłożył rower i schował się do wielkiego namiotu. Rozejrzał się po swojej kryjówce i dostrzegł krzesło zamknięte w klatce. Próbował ją otworzyć, ale nagle złapał go Max. Filip powiedział, że to jego krzesło i chce je odzyskać. Mężczyzna odpowiedział, że może je sprzedać za pięć stówek. Chłopiec się zgodził, pod warunkiem że będzie mógł wypróbować krzesło i na nim usiąść. Max przystał na ten warunek. Filip usiadł na meblu i powiedział, że chce mieć pięć stów. Nagle nad mężczyzną pojawiła się beczka, z której wysypała się na jego łysą czaszkę kopa złotych monet. Gdy Max zobaczył, co potrafi krzesło, wygonił Filipa namiotu. Filip nie wiedział co ma robić. Zobaczył, że pod ratuszem czeka na niego Tosia i wskoczył na rower, po czym ruszył w jej stronę.
Max Rozmus klęczał obok krzesła wpatrując się w stos złotych monet. Nie wierzył w bajki, ale przed sobą miał prawdziwe pieniądze. Postanowił sprawdzić możliwości krzesła, jednak ono nie chciało jednak współpracować z oszustem i co Max próbował na nim usiąść, to krzesło odskakiwało i mężczyzna upadał na podłogę. W końcu krzesło uniosło się w górę, a gdy mężczyzna próbował je złapać, wystrzeliło nagle w górę, przebijając brezentowy dach namiotu i wyrywając w nim olbrzymią dziurę. W tej samej chwili wielki namiot zakołysał się i przewrócił z hukiem.
Max wyczołgał się spod zwałów brezentu i poprzysiągł, że będzie szukał krzesła, choćby miał to robić przez całe życie.
*
Ciotka wróciła do domu i zauważyła nieobecność rodzeństwa. Kuki próbował ich kryć mówiąc, że schowali się, bo bawią się w chowanego, ale czas mijał, a Filip i Tosia nie wracali.
W tym czasie Tosia i Filip jechali drogą zawiedzeni, ale nagle zobaczyli, że krzesło leci nad nimi. Wyprzedziło ich i wylądowało na szosie, tuż przed rodzeństwem.
*
Ciotka wyglądała nerwowo przez okno martwiąc się, że dzieci tak długo nie ma i miała pretensje do Marceliny, że ich nie dopilnowała. Dziewczyna stwierdziła, żeby się nie martwiła, bo zaraz wrócą i tym samym zdradziła swoją tajemnicę. Zdenerwowana ciotka nazywa Marcelinę kłamczuchą i oskarża, że cały czas ją okłamywała.
Po chwili z ogrodu dobiega jakiś hałas. To dzieci wróciły, ale nie odpowiedziały, gdzie były. Ciotka zaczyna krzyczeć na rodzeństwo mówiąc, że niech nie myślą, że jest podobna do ich nieporadnej matki. Tosia obraziła ciotkę odpowiadając jej, że nie jest podobna, bo ich mama jest ładna i dobra. Ciotka Maryla natomiast w odpowiedzi wprowadza dzieciom zakaz wychodzenia za bramę bez pozwolenia. Radzi im nie łamać tego zakazu, po czym zgarbiona odchodzi, wołając jeszcze Marcelinę, by poszła za nią i nie udawała, że nie słyszy.
Kuki spytał, czy rodzeństwo znalazło krzesło. Dzieci odparły, że ukryły je w ogrodzie. Poszli tam razem i Filip zawołał krzesło, które… wyszło spod gałęzi. Kuki ze zdumieniem stwierdził, że krzesło jest niesamowite, ale Filip stwierdził, że musi zobaczyć coś jeszcze, co czym rzucił piłkę w stronę krzesła, które kopnęło ją natychmiast z powrotem do niego. Chłopiec odbił, piłka poleciała wysoko, a krzesło podskoczyło i kopnęło ją z przewrotką, jak najlepszy piłkarz. Piłka poleciała ponad drzewami i wybiła szybę w oknie, ale Tosia siadła na krześle i powiedziała życzenie, by szyba znów była cała. Kawałki szkła natychmiast poszybowały na swoje miejsce. Dzieci chciały wykorzystać krzesło do sprowadzenia rodziców do domu, ale Kuki powiedział, żeby najpierw zrobić jakieś próby, żeby rodzicom nic się nie stało. Nie wiedzą przecież, jak ta magia działa. Ukryli więc krzesło przykrywając je kocem.
Marcelina przyszła pożegnać się z dziećmi, bo ciotka zwolniła ją z pracy za kłamstwo. Nie zapłaciła jej też za ostatni miesiąc, więc Filip wypowiedział życzenie, żeby ciotka dała dziewczynie pieniądze. Banknoty wyleciały z portfela nieświadomej ciotki i przyfrunęły do Marceliny. Marcelina zdumiona zapytała dzieci, jak to zrobiły, ale Filip stwierdził tylko, że mają swoje sposoby.
*
Wieczorem dzieci długo nie mogły zasnąć. Najpierw kłócili się, w jaki sposób przetestować magiczny przedmiot, a potem, kiedy położyli się do łóżek, ogarnął ich niezwykły lęk wynikający z faktu, że posiadają przedmiot o niesamowitej mocy. Wiedzieli, że nie mogą zrobić nic głupiego ani dziecinnego i że muszą być bardzo ostrożni.
Kiedy dzieci w końcu zasnęły, miały niespokojne sny. Kuki coś mruczał przewracając się z boku na bok, aż w końcu kołdra zsunęła się, a zmarznięty chłopiec się przebudził. Zachciało mu się pić więc poprosił krzesło o trochę mleka. Kiedy był bowiem mały i budził się w nocy, rodzice przynosili mu ciepłe mleko i to go uspokajało. Kuki był przekonany, że przyleci do niego szklanka mleka, ale zamiast tego usłyszał za drzwiami jakiś dziwny dźwięk. Chłopiec zbiegł po schodach i zobaczył stojącą na samym środku salonu krowę, dużą i białą, bez jednej łaty. Na szyi miała dzwonek, który dźwięczał przy każdym ruchu głowy. Nie tylko ryczała, ale przy okazji przewróciła kryształowy wazon stojący na podłodze. Krowa chciała, żeby chłopiec ją wydoił i po kilku próbach wreszcie się udało. Kuki pobiegł po krzesło, aby odwrócić czar, ale w salonie zastał ciotkę, która na widok krowy myślała, że zwariowała. Kuki z pomocą krzesła sprawił, że krowa zniknęła. Ciotka w panice uciekła, a Kuki poszedł spać.
*
Następnego ranka, zaraz po śniadaniu, ciotka pojechała do miasta poznać kandydatki na nową kucharkę, a dzieci ruszyły do ogrodu testować krzesło. Wyczarowali szklankę mleka, która przyleciała do rąk Filipa. Następna próba dotyczyła bezpiecznego przelotu Kukiego, zabezpieczonego kołdrą związaną sznurkiem, przez co wyglądał jak baleron. Kolejne życzenie dotyczyło przylotu walizki mamy, by sprawdzić, jak długo będą do nich lecieć rodzice, ale próba okazała się nieudana. Wreszcie wypowiedzieli życzenie bezpiecznego powrotu rodziców i tego, by byli jak dawniej, ale też nic się nie stało. Dzieci zastanawiały się, czy krzesło przypadkiem nie wyczerpało swojej mocy i poprosiły go, by zaczął padać deszcz. Ten natychmiast zaczął padać, zalewając ogród ciotki. Tosia poprosiła Filipa, by wyłączył ten deszcz, ale ten pobiegł za bramę, chcąc coś sprawdzić. Tosia i Kuki pobiegli za nim. Nie odbiegli nawet stu metrów, kiedy deszcz nagle przestał padać, a oni znaleźli się w słońcu. Dzieci zrozumiały, że krzesło nie spełnia życzeń na odległość. Nie mogą ściągnąć zatem rodziców, bo są zbyt daleko.
Orzekli zatem, że w takiej sytuacji muszą do rodziców pojechać. Rodzeństwo sprawdziło w internecie trasę statku Queen Victoria i okazało się, że ostatni postój będzie miał miejsce w niedzielę, w Kopenhadze. To ostatnia szansa, bo potem płyną na Karaiby. Niestety dzieciom zostały tylko 24 godziny. Spakowali się zatem do plecaków, zastanawiali się jeszcze, czy nie wyczarować helikoptera, ale Tośka nie chciała się zgodzić mówiąc, że nie znają się na helikopterach i nie mogą ryzykować katastrofy. Wyczarowali zatem bilety lotnicze na lot do Kopenhagi i udali się na lotnisko.
*
Obładowali plecakami szli na przystanek, skąd odjeżdżał autobus na lotnisko. Niestety na drodze spotkali ciotkę, która kazała im wsiąść do samochodu. Kuki chciał, by zamienili ją w karalucha albo psa, ale Filip powiedział, że chce, by ciotka była mniejsza od nich. W ten sposób kobieta zamieniła się w 7-letnią dziewczynkę. Zdecydowali, że nie mogą jej tak zostawić i musi z nimi jechać w podróż. Wściekła ciotka stwierdziła, że pojedzie z nimi, ale jak będzie znów duża to ich spierze.
*
Dzieci wsiadają do czerwonego autobusu linii numer 7, ale okazuje się, że jedzie on w złym kierunku. Filip prosi krzesło, żeby autobus jechał „prosto” na lotnisko. Życzenie spełniło się w dosłowny sposób i autobus jechał przez park, kawiarnie – prosto na lotnisko, nie zważając na barierki, siejąc zniszczenie i panikę ludzi. Przejeżdżając przez rynek, autobus zgarnął Maxa, który znalazł się na jego dachu. Wjechał nawet do oceanarium, rozbijając wielkie akwaria, z których wylewały się setki litrów wody wraz z krokodylami i piraniami. W końcu dojechał na lotnisko i pasażerowie uciekli. Filip kolejnym czarem naprawił zniszczenia spowodowane przez autobus – na szczęście lotnisko znajdowało się na wzgórzu i całe miasto było w zasięgu wzroku.
Dzieci wyskoczyły z autobusu i pobiegły na lotnisko. Nie zauważyli Maxa, który zeskoczył na chodnik i na swoich sprężynowych butach pognał za nimi.
*
Na lotnisku było mnóstwo ludzi, zbliżały się bowiem wakacje. Zagubione dzieci nie wiedziały dokąd iść, nigdy wcześniej – poza Tosią - nie podróżowały samolotem. Ciotka zaś stwierdziła, że wie, ale nie powie. Tosia odpowiedziała, że sami sobie poradzą i poprowadziła ich do odprawy wskazując ladę, nad którą świecił się napis: „Lot 007. Kopenhaga”. Przed podejściem do odprawy Filip zaczarował ciotkę, aby mówiła po madagaskarsku, by nikomu nie powiedziała, co się stało. Przy odprawie okazało się, że krzesło musi lecieć w luku bagażowym, bo jest za duże do kabiny, na co rodzeństwo nie chciało się zgodzić. Rzucili się w pogoń za meblem, który odjechał już na taśmie do samolotu. Filip i Kuki wskoczyli na pas transmisyjny, za nimi wskoczyła Tośka, a za nią mała ciotka, która obawiała się, że jeśli krzesło zaginie, to już na zawsze pozostanie siedmiolatką mówiącą w języku madagaskarskim. Za dziećmi popędzili pracownicy ochrony, zaczął piszczeć alarm. Ostatecznie ochroniarzom udało się ich wszystkich złapać.
*
Dzieci i ciotka trafili na posterunek ochrony lotniska. Przesłuchiwał ich komendant w czarnym mundurze, a technik badał krzesło za pomocą urządzenia wydającego ciche piski. Miał też psa, który obwąchiwał uważnie magiczny przedmiot. W końcu technik stwierdził, że w krześle nic nie ma, to po prostu zwykły mebel. Komendant stwierdził, że dzieci są dziwne i musi wezwać psychologa, ale zanim zadzwonił, Filipowi udało się usiąść na krześle i uśpić komendanta. Kiedy ten zaczął chrapać, chwycił krzesło i wybiegł szybko, a reszta udała się za nim.
*
Dzieci ukryły się pomiędzy samochodami na podziemnym parkingu i zaczęły się naradzać, Stwierdziły, że samolotem już raczej nie uda im się polecieć. Filip planował zaczarować kierowcę taksówki, by zawiózł ich na miejsce, ale orzekli, że to będzie porwanie. Wreszcie ciotka podpowiedziała im, że mogą jechać pociągiem. W końcu ją zresztą odczarowali i mówiła już normalnie. Sprawdziła w telefonie, że rano będą na miejscu, a pociąg odjeżdża za 10 minut. Na szczęście dworzec kolejowy był po drugiej stronie ulicy.
Bohaterowie wsiedli do pociągu, nie wiedząc, że goni ich Max, który również wskoczył do wagonu w ostatniej chwili.
*
Dzieci wraz z ciotką zajęły cały przedział pierwszej klasy. Krzesło, które nie mieściło się na półce, postawili na korytarzu, obok drzwi. Filip usiadł naprzeciwko ciotki i stwierdził, że jeśli mają żyć w zgodzie, to musi ich słuchać – nigdy nie dotykać krzesła i słuchać ich, w przeciwnym razie nigdy jej nie odczarują.
Korytarzem ostatniego wagonu szedł Max szukając dzieci i zaglądając do każdego przedziału. Tymczasem w następnym wagonie Filip wyczarował prowiant na drogę, czyli kosz ze słodyczami, i kilka gier. Ciotka podpytywała, w jaki sposób dzieci czarują, a Filip nierozważnie opowiedział jej, w jaki sposób działa krzesło. Tosia była zła na brata stwierdziła bowiem, że teraz będą musieli cały czas ciotki pilnować, ale Filip się roześmiał i odpowiedział jej, że ciotka nie może się sama odczarować, rozkazał bowiem krzesłu, żeby tylko oni mogli to zrobić.
Tymczasem otworzyły się drzwi łączące wagony i Max zobaczył czerwone krzesło stojące na drugim końcu korytarza. Zaczął się skradać i był już kilka kroków od niego, kiedy konduktorzy kazali mu pokazać bilet. Stwierdził, że nie ma bo nie zdążył kupić, jeden poprosił więc, by z nim poszedł. Nieświadome zagrożenia dzieci grały w monopol. Ciotka próbowała podpowiadać Kukiemu, ale ten stwierdził, że się nie zna. Na to ciotka stwierdziła, że jest dyrektorką banku od dwudziestu lat i wie, co się opłaca. Zły na Marylę Kuki, nie chcąc przyznać się do błędu odpowiedział, że nie grają z nią, bo nikt jej tu nie lubi. Tosia stanęła w obronie ciotki argumentując, że ma tylko 7 lat. Zapowiadającą się kłótnie przerwało wejście konduktorki. Zaczęła wypytywać ich o rodziców, a rodzeństwo stwierdziło, że właśnie do nich jadą. Nagle do kobiety podbiegła ciotka mówiąc, że dzieci kłamią i że ją porwali. Filip chciał wyczarować bilety, ale konduktorka siadła na krześle pierwsza żądając, by chłopiec powiedział prawdę. Czar zaczął działać i chłopiec zaczął mówić, że nie mają biletów, dziewczynka jest ich ciotką, tylko ją zmniejszyli, a krzesło może wyczarować wszystko, nawet bombę atomową. Konduktorka wybuchnęła śmiechem stwierdzając, że chłopiec ma fantazję i zaczęła im opowiadać, jak kiedyś uciekła z domu, bo ojciec nie chciał jej kupić psa. W opowieści wspomniała, jak siedziała na strychu i krzyczała: „Ja chce psa. Chce sto psów”. Nagle w torbie konduktorki coś się poruszyło i wyszedł stamtąd mały bokserek, drugi pies wyskoczył z kieszeni jej munduru, tym razem był to malutki labrador. Pociąg zaczął wypełniać się psami, a w wagonie zaczęła się panika. To krzyczeli pasażerowie, kiedy z bagaży zaczęły wychodzić im psy, wskakując na kolana i głowy, merdając ogonami i liżąc ich. Filip nie mógł już odwołać czaru, bo psy rozbiegły się poza zasięg wzroku. Tośka stwierdziła, że muszą uciekać i Filip zatrzymał pociąg, który stanął w pustym polu. Wyskoczyli z niego, a pociąg ruszył dalej i wkrótce zniknął za zakrętem. Dzieci zostały na pustkowiu zastanawiając się, jak się stąd wydostaną.
Tymczasem Max, słysząc hamowanie pociągu, rzucił się do okna. Zobaczył dzieci i krzesło na nasypie i chciał za nimi wyskoczyć, ale nadbiegł wielki doberman i zaczął groźnie warczeć, zbliżając się do niego. Max uciekł do toalety, zatrzaskując drzwi. Pociąg zaczął się już mocno rozpędzać, kiedy Max kopnął z całych sił w okno, a szyba rozbiła się i mężczyzna wyskoczył z pędzącego pociągu, staczając się z nasypu.
*
Młodzi bohaterowie szli po pustkowiu prowadzeni przez krzesło i coraz bardziej zmęczeni. Wreszcie Kuki zatrzymał się i usiadł na kamieniu stwierdzając, że już nie może i nigdy nie dojdą do żadnej miejscowości. Mała ciotka, najbardziej zmęczona ze wszystkich stwierdziła, że powinni mieć auto. Filip od razu stwierdził, że nikt cioci o zdanie nie pyta, ale ostatecznie skonsultował ten pomysł z Tosią zastanawiając się, czy nie powinni wyczarować jakiejś terenówki. Ciotka stwierdziła, że ona może prowadzić, na co Kuki stwierdził, że ma za krótkie nóżki. Ostatecznie Filip i Kuki usiedli razem na krześle bo nie mogli się zdecydować, kto ma wyczarować auto. Zaczął Filip mówiąc, że chce dostać pojazd terenowy, może być superjeep, zaś Kuki dodał, że może być też czołg, ale tu ciocia zaprotestowała, że czołgu prowadzić nie umie. Bracia zaczęli się przekrzykiwać, co jeszcze ma mieć ten pojazd, na przykład duży i mocny silnik, napęd na cztery koła i lakier metalik i muzyczny „supersprzęcior”.
Przez chwilę nic się nie działo, po czym usłyszeli dziwny dźwięk, narastający groźny huk. Z lasu zbliżało się coś wielkiego. Okazało się, że wyczarowali traktor z turbo napędem, wielki jak dom. Jechał sam, bez kierowcy hucząc ogromnym silnikiem i świecąc potężnymi reflektorami.
Ciotka zasiadła za kierownicą, ale jechali jak pijani, bo mała ciotka nic nie widziała znad kierownicy i musieli jej mówić którędy jechać. Krzesło przywiązali na dachu, podskakiwało na każdym wyboju, ale było mocno przyczepione. W końcu wjechali w wielkim tempie na łąkę, gdzie błyszczały kałuże zielonej wody. Ciotka stwierdziła, że to bagno i powinni zawrócić, bo mogą się utopić. Jednak dzieci stwierdziły, żeby nie panikowała, bo mogą przejechać z rozpędem. Traktor zaczął jednak grzęznąć w błocie, jechali coraz wolniej. Tosia przyznała ciotce rację i stwierdziła, że muszą zawrócić, ale było już za późno, ciężki pojazd zaczął się zapadać w bagno. Filip kazał pozamykać wszystkie okna, traktor szarpał się, próbując wydobyć z bagna, jednak mimo tego tonął coraz bardziej. Filip wskoczył na dach, kopnięciem zatrzasnął klapę, by błoto nie wlewało się do środka i po omacku zaczął w błotnistej mazi szukać krzesła. W końcu wymacał siedzenie i usiadł prosząc, by krzesło ich uratowało. Kiedy to mówił, błoto wpłynęło mu do ust i zaczął się dusić. Nagle spadła mu do rąk lina zakończona hakiem. Resztkami sił przyczepił ją za rurę bagażnika. Lina się naprężyła, traktorem szarpnęło i pojazd zaczął unosić się w górę. Kiedy już wydostali się z błota okazało się, że na końcu liny był wielki balon, który wydobył traktor z bagna i ciągnął go w stronę suchego brzegu. Kiedy koła zyskały przyczepność, pojazd powoli wyjechał na suchą drogę, a wówczas lina się odczepiła i balon odfrunął. Wjechali na wąską, leśną drogę, na której traktor ledwie mieścił się pomiędzy drzewami. Nagle rozległ się jakiś trzask, a ciotka stwierdziła, że trzeba to sprawdzić. Rozzłoszczony Kuki krzyknął, by ciotka przestała im rozkazywać i na złość ciotce nacisnął turbo, a pojazd popędził przez las, Po jakiejś godzinie jazdy wyrosło przed nimi wysokie wzgórze. Nagle silnik zakrztusił się, zakaszlał i zgasł. Okazało się, że skończyło się paliwo, ale Filip orzekł, że to nic takiego, bo wyczaruje stację benzynową. Niestety, kiedy otworzył drzwi i zajrzał na dach okazało się, że zgubili krzesło.
Dzieci puściły się pędem przez las, rozglądając się na wszystkie strony. Czerwonego krzesła nigdzie nie było widać. Filip stwierdził, że musiało zahaczyć o gałęzie. Ciotka krzyczała, że mówiła, by to sprawdzić, a teraz przez cały czas będzie przez nich smarkulą.
Max cały czas śledził dzieci biegnąc po śladach traktora, aż zobaczył na drzewie krzesło. Miotało się i szarpało, ale nie potrafiło się odczepić. Max wyciągnął z płaszcza skórzany pas, złapał oparcie wiszącego krzesła i zawiązał na nim supeł. Potem szarpnął i krzesło spadło na podłogę. Zaraz poderwało się wierzgając i ciągnąc Maxa, ale ten był na to przygotowany i natychmiast zaczepił klamrę o gałąź, trzymając krzesło na tej prowizorycznej smyczy. Następnie usiadł na krześle i zażyczył sobie największego i najdroższego diamentu na ziemi. Nie minęła sekunda, kiedy na szczycie wzgórza błysnęło coś wielkiego. Max zerwał się widząc ogromny diament, który toczył się w jego stronę rzucając oślepiające błyski. Mężczyzna popędził w stronę wielkiego kamienia wielkiego jak ciężarówka, który gnał w stronę Maxa. Mężczyzna odskoczył w bok. Kamień minął go i potoczył się w dół drogi. Diament uderzył w trzymający krzesło pas, przeciął smycz, a uwolnione krzesło natychmiast uniosło się i odfrunęło. Max biegł za drogocennym klejnotem, krzycząc, żeby ten się zatrzymał. Diament dotarło do bagnistej łąki i odbijając się od drzew wpadł do mokradła, powoli zanurzając się w bagnie. Max usiłował jeszcze go ratować, ale wiedział, że nie ma siły, by wyłowić diament. Usiadł w błocie i zaczął rozpaczliwie płakać, jakby był małym dzieckiem. Nie widział, jak czerwone krzesło przeleciało wysoko ponad jego głową i zniknęło za lasem.
*
Dzieci szukają wszędzie krzesła. Rozdzielają się, bo nie chcą posłuchać małej ciotki, która twierdzi, że powinni iść na zachód. Ostatecznie dzieci idą na południe, a ciotka odwróciła się i poszła swoją drogą i to ona znalazła krzesło na środku drogi, jakby na nią czekało.
*
Tośka, Filip i Kuki pobiegli razem, ale krzesła nigdzie nie było. Zaczęli się zastanawiać, czy rzeczywiście jechali tą drogą i co będzie, jak ciotka je znajdzie. Bali się, że w takiej sytuacji może zrobić czary i zamienić ich w coś, na przykład w karaluchy. Postanawiają szybko odnaleźć Marylę, ale nagle Tosia wskazuje na szczyt wzgórza, gdzie widać było krzesło i siedzącą na nim dziewczynkę w czarnym płaszczu. Przerażone rodzeństwo schowało się, by znaleźć się poza zasięgiem jej wzroku, ale ciotka na początku wyczarowała sobie wygodne buty i na jej nogach pojawiły się czerwone sandałki z miękkiej skórki. Następnie wyczarowała żółty parasol od słońca, po czym czekała na dzieci zastanawiając się, co z nimi zrobi. Jednocześnie nudziło się jej, czuła się coraz bardziej samotna. Krzyknęła w stronę dzieci, że wyczaruje sobie różne rzeczy do jedzenia tylko dla niej. Zażyczyła sobie lodów, owoców, grzanek z serem, pizzy, kawy. Po chwili darń wypełniła się obrusami i talerzami pełnymi jedzenia. Kuki wychylił głowę zza krzaków wdychając zapach jedzenia, ale Tośka kazała mu się schować. Ciotka zjadła kawałek pizzy, wypiła trochę cappuccino, ale jej nie smakowało. Nie zdawała sobie sprawy, że coraz bardziej przeistaczała się w małe dziecko, a te nie lubią gorzkiej kawy. Nie lubią też być same po zmroku, dlatego dziewczynka spojrzała na ciemniejące niebo i poczuła lęk. Dlatego zaczęła wołać dzieci, żeby przyszły obiecując, że nic im nie zrobi. Te jednak nie odpowiadały, więc ciotka zażyczyła sobie od krzesła, by mogła je zobaczyć. Krzesło gwałtownie poleciało w górę i frunęło w stronę chmur wraz z ciotką. Wzleciało na 100 metrów, skąd było widać całą okolicę, w tym dzieci ukryte za krzakami. Ale ciocia już o tym nie myślała, bo kurczowo trzymała się krzesła. Miała lęk wysokości i prosiła krzesło, by już wylądowało na ziemi. Krzesło poleciało w dół, ale niestety ciotka pozostała w górze. Została wrzeszczeć ze strachu i była pewna, że zaraz spadnie, ale unosiła się jak balonik. Rozkazywała jeszcze krzesłu, żeby mogła wrócić na ziemię, ale czerwone krzesło było już daleko i wylądowało na ziemi przed rodzeństwem. Ciotka prosiła ich, żeby ją ściągnęli, ale dzieci zaczęły się z nią droczyć. Ostatecznie Tosia kazała Filipowi sprowadzić Marylę na ziemię. Ciotka, niesiona przez płaszcz niczym przez spadochron, wpadła do jeziora. Rodzeństwo pobiegło na brzeg i zobaczyło, że ciotka miota się i rzuca. Okazało się, że nie umie pływać. Nie mogli jej uratować żadnym czarem, bo ciotka co chwilę zanurzała się pod wodą i była niewidoczna. Filip, który kiedyś zdobył mistrzostwo klasy w pływaniu, zdarł z siebie bluzę i wskoczył do jeziora, był jednak daleko od ciotki. Kuki kazał Tosi wyczarować koło ratunkowe, ale wylądowało daleko od ciotki, więc Tosia wyczarowała setki pomarańczowych kół, które poleciały w stronę jeziora. Filip dopłynął właśnie do ciotki i złapał ją za ramię. Zaczął holować topiącą się dziewczynkę do brzegu, jednak nie dawał rady i sam zaczął się topić. Wtedy doleciało do niego pierwsze koło ratunkowe, a później kolejne, tworząc wokół ciotki i Filipa wielką pomarańczową wyspę.
*
Dzieci wyczarowały duży namiot z dwoma sypialniami i usiadły razem przy wieczornym ognisku. Mała ciotka leżała w hamaku owinięta śpiworem i kaszlała. Tosia dała jej syrop, a Maryla wypiła, marszcząc się trochę. Dzieci założyły obóz nad brzegiem jeziora. Poza namiotem wyczarowały też trochę ubrań i jedzenie. Tosia stwierdziła, że Maryla jest chora i muszą tu zostać do rana, ale Filip zaprotestował mówiąc, że jutro muszą być w Kopenhadze. Kuki stwierdził, że mogą wyczarować ferrari. Nagle usłyszeli kaszel – to owinięta w śpiwór ciotka wyszła z namiotu i stanęła koło rodzeństwa pytając, czy może z nimi siedzieć. W rozmowie ciotka powiedziała, że kiedy była mała, mówili do niej „Wiki”, bo nienawidziła imienia Maryla, a na drugie mię ma Wiktoria.
Na kolację upiekli ziemniaki w ognisku i kilka zapiekanek. Tosia wyczarowała flet i zaczęła grać. Wiki stwierdziła, że dziewczynka dobrze gra, a kiedy Tosia zaczęła mówić, że dobrze to gra jej mama, Wiki wyznała, że zawsze siostrze zazdrościła tej zdolności. Tosia zaproponowała zatem, że wyczaruje ciotce dar grania, co sprawiło jej ogromną radość.
Grę na flecie słyszy Max i próbuje odnaleźć dzieci. Przepłynął na drugą stronę jeziora i wiosłował wzdłuż brzegu, wypatrując ich. Gdy rodzeństwo poszło spać, Wiki poszła jeszcze na brzeg, aby zagrać na flecie. Kuki obudził się, kiedy wychodziła z namiotu i podążył za nią, obserwując uważnie z zarośli. Było mu głupio, bo już wiedział, że niesprawiedliwie oceniał, a ona chciała tylko grać. Max w tym czasie znalazł krzesło. Filip i Tosia go zauważyli i Max zamienił ich w złote posągi. Podekscytowany mężczyzna stwierdził, że chyba przetopi dzieci na sztabki, bo takie łatwiej się szmugluje. Nagle zorientował się, że złota jest tylko dwójka dzieci, a była ich czwórka. Zaczął wołać pozostałych. Kuki i Wiki ukrywali się w trzcinach, obserwowali straszliwą przemianę Filipa i Tosi. Stwierdzili, że muszą się rozdzielić. Wiki postanowiła odciągnąć Maxa, a Kuki miał dostać się do krzesła. Max jednak, zanim odszedł szukać resztę dzieci, zabezpieczył krzesło stalowym płotem. Nie można było nawet dotknąć prętów, bo najeżone były małymi ostrymi kolcami. Na szczęście klatka nie miała dachu i Kuki poprosił krzesło, by przeleciało nad prętami, ale krzesło nie poruszyło się. Kuki próbował wspiąć się na ogrodzenie, ale nie mógł zacisnąć dłoni na kolczastych prętach. Chciał dotknąć krzesła wkładając rękę pomiędzy pręty, ale miejsca było niewiele, a kolce raniły go w ramię.
Max tymczasem skradał się do kępy zarośli, skąd dobiegał dźwięk fletu. Okazało się jednak, że zamiast dziecka w krzakach był tylko telefon Wiki, z którego wydobywały się dźwięki fletu. Tymczasem Wiki prześlizgnęła się do Kukiego i włożyła szczupłą rękę pomiędzy pręty. Udało jej się dotknąć krzesła i sprawiła, że płot zniknął. Następnie Kuki usiadł na krześle i wyczarował wielkiego lwa, który na dobre przepędził Maxa. Zaniepokojona Wiki zaczęła dopytywać, czy lew na pewno nie pożre Maxa, ale chłopiec stwierdził, że wyczarował lwa niezjadającego, po czym kazał mu wrócić. Lew wyszedł z mroku, zbliżył się do dzieci i posłusznie usiadł na trawie.
Kuki postanowił odczarować teraz rodzeństwo, a po zastanowieniu zażyczył sobie, by byli tacy, jak przed godziną. Czar się udał.
*
Rankiem kazali lwu zniknąć, chociaż było im go żal, ale nie mogli z nim wędrować. Potem zrobili naradę, by ustalić, co robić dalej. Zostało im zaledwie 8 godzin, by dotrzeć do portu w Kopenhadze. O 4 statek na którym byli rodzice odpływał na drugą stronę oceanu, na Karaiby, więc musieli zdążyć. Problem był jednak taki, że Wiki była bardzo chora. Miała gorączkę i coraz mocniej kaszlała. Próbowali wyleczyć ją magicznym sposobem, ale nie działało. Tosia poprosiła więc krzesło, by wyczarowało cokolwiek, dzięki czemu mogliby wydostać się z tego pustkowia, byleby to coś było niebieskie. Pojawiły się cztery niebieskie konie – dwa były duże, a dwa były małymi kucykami o długich grzywach i mocnych grubych nogach. Dzieci wsiadły na nie i pogalopowały na nich na zachód. Konie same sterowały jazdą i po godzinie galopowania przez lasy, wyjechali wreszcie na drogę i w końcu zobaczyli niewielkie miasteczko z kolorowymi domami. Na skraju miasta stał szpital. Dzieci wypuściły konie, które udały się w stronę lasu.
W szpitalu lekarka zdiagnozowała u dziewczynki silną anginę. Dostała antybiotyk i lekarstwo na ból gardła i stwierdziła, że za kilka dni będzie wszystko dobrze. Dzieci powiedziały, że Wiki to ich siostra, ale lekarka zaczęła się dopytywać o rodziców. Chciała zostawić Wiki w szpitalu i poprosiła dzieci, by zadzwonili do rodziców, by przyjechali po dziewczynkę. Dzieci udawały, że nie mogą się dodzwonić. Lekarka stwierdziła, że dziś mają same dziwne przypadki, bowiem rano przybiegł człowiek, który twierdził, że całą noc gonił go lew. Na szczęście lekarkę zawołano do jakiegoś pacjenta i wyszła. Filip stwierdził, że skoro Max jest tutaj, muszą zabrać Wiki i uciekać. Śpiącą dziewczynkę zabrali razem z łóżkiem, biegnąc korytarzem w stronę wyjścia. Nagle otworzyły się drzwi na końcu korytarza i zobaczyli Maxa. Nagle z gabinetu wyjrzała lekarka krzycząc do dzieci, by zostawiły łóżko i pobiegła za nimi. Max ją jednak wyprzedził. Rodzeństwo w ostatniej chwili uciekło do ogrodu. Filip zatrzasnął drzwi i przekręcił tkwiący w zamku klucz. Tośka stwierdziła, że dalej pojadą szpitalnym łóżkiem, tylko zmienią je w wyścigówkę, którą w mgnieniu oka dotarli do Kopenhagi.
Na miejscu okazało się, że statek spóźnia się z powodu mgły i przybija do portu za cztery godziny, zatem postanowili coś zjeść za wyczarowane pieniądze. W małym barze Tosia i Wiki zjadły smażoną rybę i frytki, a Kuki mający alergię na ryby zamówił naleśniki. Filip postanowił zjeść wędzoną ośmiornicę, a choć wyglądała obrzydliwie chłopiec udawał, że mu smakuje.
W miarę zbliżania się godziny przypłynięcia statku, rodzeństwo było coraz bardziej zdenerwowane. Tęsknili za rodzicami i bardzo chcieli ich spotkać, a jednocześnie bali się tego spotkania. Pamiętali, że rodzice oddali ich do strasznej ciotki i nawet się z nimi nie pożegnali. Wciąż byli też zaczarowani i istniała konieczność zdjęcia z nich tego straszliwego zaklęcia. Kuki zaczął się zastanawiać co będzie, jeśli nie uda się ich odczarować.
Ostatecznie dzieci zdecydowały, że czas oczekiwania skrócą sobie wizytą w parku rozrywki Tivoli. Kupili karnety, które pozwalały korzystać ze wszystkich atrakcji przez cały dzień. Najpierw poszli do Wesołego Zakątka, gdzie stała największa karuzela na świecie, zwana Kosmicznym Biegaczem. W pierwszej kolejności z atrakcji skorzystali Filip i Tosia, a Kuki i Wiki pilnowali krzesła. Stwierdzili jednak, że oni pójdą na zjeżdżalnię, a żeby załatwić problem krzesła uczynią je niewidzialnym. Krzesło schowali za sklepikiem z pamiątkami i pobiegli na zjeżdżalnię, która nazywała się Tajfun, była długa na sto metrów i pofalowana jak prawdziwy ocean. Niestety, po skończonej zabawie okazało się, że podobnych sklepików z pamiątkami jest na terenie parku mnóstwo i Kuki z ciotką nie potrafią znaleźć właściwej budki i krzesła.
Nagle jeden ze sklepikarzy potknął się o niewidzialny mebel, usiadł na nim i powiedział, że nienawidzi tej głupiej pracy i najlepiej by było, jakby wyłączyli prąd w wesołym miasteczku. W tym momencie wszystko zgasło. Ludzie, uwięzieni na karuzelach i diabelskich młynach zaczęli krzyczeć, szczególnie ci uwięzieni głową w dół na Kosmicznym Biegaczu. Wkrótce dzieci odnalazły się nawzajem, ale krzesło zniknęło. Kuki zaczął wyjaśniać, że zamienił krzesło w niewidzialne, żeby nikt go nie ukradł i teraz nie może go znaleźć. W tym czasie obsługa miasteczka próbowała naprawić awarię, zaś mężczyzna, który nieopatrznie wywołał całe zamieszkanie biegł do dyrektora z niewidzialnym krzesłem w rękach tłumacząc, że coś znalazł i kazał dyrektorowi to dotknąć. Jednak mężczyzna zbył pracownika mówiąc, żeby mu nie zawracał głowy. Mężczyzna stał jeszcze chwilę z niewidzialnym krzesłem w rękach, aż w końcu cisnął go na wybieg dla pingwinów.
Rodzeństwo z ciotką biegli po miasteczku zastanawiając się, jak znaleźć coś, czego nie widać. Nagle Wiki zobaczyła, jak jeden z ptaków wisi w powietrzu. Nie ruszał i nie spadał, jakby stał na czymś niewidzialnym. Stwierdziła, że na pewno tam jest krzesło. Tośka przeskoczyła ogrodzenie i ruszyła w stronę rzekomego krzesła. Wyciągnęła rękę i wyczuła oparcie krzesła. Ptak stojący na nim nie miał jednak ochoty zejść, co więcej inne pingwiny zaczęły okrążać Tosię. Dziewczynka rozejrzała się, dostrzegając leżące w plastikowej misce ryby. Podbiegła i wyjęła jedną z nich i zaczęła nęcić stojącego na krześle ptaka. W końcu pingwin zeskoczył, a Tosia zabrała krzesło i wróciła do rodzeństwa i ciotki. Filip od razu odwołał czar niewidzialności i popędzili w kierunku wyjścia.
*
Niestety poszukiwania krzesła trwały na tyle długo, że dzieci spóźniły się na statek. Pobiegli do latarni morskiej i stamtąd zobaczyli odpływającą Queen Victorię. Jeszcze raz użyli czarów i zażyczyli sobie, by mogli być na statku. Nagle utworzył się wielki most, łączący latarnię ze statkiem, po którym dzieci dotarły na pokład, nie wiedząc, że idzie za nimi Max. Most zniknął, a mężczyzna wpadł do morza. Wołał pomocy, ale nikt go nie usłyszał.
*
Queen Victoria miała pięć pokładów widokowych. Dzieci nie wiedziały, gdzie szukać rodziców. Chłopak pokładowy wziął ich za pasażerów i zaprowadził w miejsce zabaw. Tosia i Filip poszli szukać rodziców, a Kuki i Wiki mieli znów pilnować krzesła. Odchodząc Filip i Tosia zapowiedzieli im, by nie robili żadnych numerów, a jak ich zapytają, mieli udawać pasażerów.
Tosia znalazła punkt informacyjny i okazało się, że Państwo Ross będą grali w kawiarni Dolce Vita na dwunastym pokładzie o godzinie siódmej.
Kuki i Wiki wzięli w tym czasie udział w kilku zabawach, ale Kuki robił to niechętnie, bo myślał wciąż o rodzicach. Był coraz bardziej zdenerwowany. Za to mała Wiki bawiła się doskonale, jakby była naprawdę siedmioletnią dziewczynką. W trakcie przerwy w zabawie Kuki i Wiki zabrali krzesło i wymknęli się na pokład. Kuki stwierdził, że jak odczarują rodziców to popłyną razem z nimi tym statkiem dookoła świata. Wiki wyraziła chęć, by popłynąć z nimi, ale Kuki stwierdził, że za godzinę będzie ona znów dorosłą, wstrętną ciotką i nikt nie będzie chciał z nią płynąć. Wiki zapragnęła już zawsze być dzieckiem, ale Kuki powiedział, że to niemożliwe, bo przecież ma dom i pracę. Pokazał jej chudą pasażerkę, która krzyczała na dziecko mówiąc, że Wiki będzie taka sama. Dziewczynka prosiła Kukiego, by ten porozmawiał z rodzeństwem, by jej nie zamieniali, ale Kuki usłyszał dobiegającą z daleka muzykę. Stwierdził, że musi zobaczyć rodziców i nakazał Wiki, by się nie ruszała i pilnowała krzesła. Wściekła Wiki wyrzuciła w tym czasie krzesło za burtę, aby nie mogli jej odczarować w dorosłą. Krzesło wpadło do wody, a Wiki patrzyła, jak oddala się od statku. Kiedy czerwonego krzesła nie było już widać, dziewczynka usiadła na pokładzie i zaczęła płakać.
*
Kuki podążając za muzyką odnalazł kawiarnię Dolce Vita i zobaczył rodziców, ale Filip i Tosia nie pozwolili mu do nich podejść. Pobiegli do Wiki po krzesło, ale dziewczynka przyznała się do tego, co zrobiła. Kuki zaczął z rozpaczą krzyczeć, że jest wstrętna.
*
Max rozpaczliwie chciał dogonić statek, ale fale były wielkie i powoli zaczynał tracić siły. I wówczas zobaczył krzesło. Mężczyzna zaczął płynąć w jego stronę i resztkami sił zbliżył się do krzesła, ale fale wciąż go odpychały i nie mógł go złapać. Nie miał już siły i zachłystywał się wodą. Wówczas fala zniosła go na krzesło i położyła na siedzeniu. Max z całych sil objął krzesło i poprosił je, by go uratowało. Stwierdził, że chce być na statku. Obiecał, że nie będzie już kradł i oszukiwał, że nie zrobi już nigdy nic złego, a także, że odda krzesło dzieciom. Wówczas nadeszła wielka fala i uniosła go razem z krzesłem
W tym czasie rodzeństwo postanowiło iść do rodziców. Mała Wiki została na pokładzie i cicho płakała z twarzą wtuloną w dłonie. I wtedy usłyszała dziwny dźwięk, jakby nadlatywała kometa albo lawina. Dziewczynka obróciła się i zobaczyła, jak wielka fala unosi się i pędzi w jej stronę. Była większa niż statek, ale kiedy w niego uderzyła masa wody zalała tylko najwyższy pokład po czym spłynęła, a morze się uspokoiło. Wiki otworzyła oczy i zobaczyła stojące na pokładzie czerwone krzesło, na którym siedział ociekający wodą Max. Dziewczynka kazała mu go oddać, a choć Max początkowo miał opory, ostatecznie wyciągnął rękę i podał jej magiczny przedmiot. Wiki podziękowała i popędziła z krzesłem na schody.
Max patrzył na nią. Pierwszy raz w życiu coś komuś dał i czuł się z tym wspaniale.
*
Dzieci szły powoli w stronę sceny na której grała orkiestra. Rodzice nie dostrzegali ich. W końcu Tosia zawołała mamę, a ta oszołomiona od razu do nich podbiegła. Tyle tyko, że zamiast ich przytulić, była niezadowolona na ich widok. Powiedziała do męża, że zapewne dzieci się schowały na statku i cały czas z nimi płynęli, a ojciec się zdenerwował, kto za to zapłaci.
Dzieci patrzyły z rozpaczą na rozzłoszczonych rodziców, widziały, że czar wciąż działał. Mama zaczęła na nich krzyczeć, że zawsze muszą wszystko posuć i że stracą przez nich pracę. Widząc idącego przez salę szefa sali, rodzice znów zaczęli grać. Rodzeństwo patrzyło na nich zaszokowane. Dzieci odeszły powoli i bez celu i nie miały już bowiem dokąd się udać. I wówczas usłyszeli wołanie Wiki, która biegła do nich z krzesłem i bez słowa postawiła je przed rodzeństwem. Kuki od razu na nim usiadł i zażyczył sobie, by rodzice byli tacy, jak wcześniej, żeby do nich wrócili i żeby ich kochali i już nigdy ich nie zostawili. Wówczas wszystko umilkło. Mama powoli odłożyła wiolonczelę, ojciec wypuścił z rąk skrzypce i oboje spojrzeli na swoje dzieci, jakby nagle obudzili się ze straszliwego snu. Wpadli sobie w ramiona i stali razem, wtuleni w siebie zapominając o wszystkim, co złe.
*
Wszyscy mieli już za sobą rejs dookoła świata i jeszcze nie mogli się przyzwyczaić, że są na ziemi. Kuki wciąż oglądał zdjęcia z podróży, zresztą jak pozostali członkowie rodziny. Chłopiec zapytał mamę, kiedy znów popłyną gdzieś daleko, ale mama stwierdziła, że teraz chce pobyć w domu z nimi. Wspólnie ustalili, że tylko raz w tygodniu będą używać mocy krzesła i to w taki sposób, by sąsiedzi niczego nie zobaczyli. Wiki pozostała małą dziewczynką i właśnie obchodziła swoje ósme urodziny. Mama nieopatrznie życzyła siostrze spełnienia największego marzenia, siedząc na krześle. Nagle dom oderwał się od ziemi i zaczął lecieć. Wiki marzyła bowiem o kolejnej podróży i to lotniczej. Niestety odwołanie czaru nie było proste, bo krzesło wypadło przez okno i zostało na trawniku, a dom leciał dalej w nieznane. Kuki prorokował, że będą tak lecieć do końca życia. Wiki prosiła, by się na nią nie gniewali, bo przecież oni też chcieli polecieć w podróż. Tosia stwierdziła, że na pewno jakoś sobie poradzą.
Mama zapaliła świece, a Filip latarkę i z ziemi dom wyglądał jak jeszcze jedna gwiazda. Żadne z nich nie widziało, jak czerwone krzesło powoli wstaje z trawy i unosi się w górę jakby zastanawiając się, dokąd ma lecieć. Ostatecznie poleciał prosto w kierunku przypominającego świecącą gwiazdę domu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz