wtorek, 22 października 2024

Ferenc Molnár "Chłopcy z Placu Broni" - streszczenie szczegółowe lektury

Rozdział I

Akcja utworu rozpoczyna się dokładnie o 12.45, w piękny marcowy dzień. Dzieci wsłuchiwały się w dźwięki katarynki, dobiegające z podwórza sąsiadującego z gmachem szkolnym i z utęsknieniem czekały aż wieża kościelna wybije pierwszą, a dzwonek oznajmi koniec lekcji. W sali odbywały się akurat nauki przyrodnicze. Nauczyciel nie zdawał sobie sprawy, że zaraz lekcja się kończy. Kiedy zorientował się, że rozproszeniu klasy winne są dobiegające z podwórza dźwięki, poprosił, aby zamknąć okno. Polecenie wykonał jeden ze szkolnych prymusów — siedzący w pierwszej ławce Czengey, nazywany małym. W tym samym momencie, inny uczeń — Czonakosz zwrócił uwagę Nemeczeka na toczącą się po ziemi papierową kulkę. Chłopiec podniósł ją i rozwinął. Na jednej stronie było napisane „Oddać dalej Boce”, zatem ponownie zgniótł list i odrzucił dalej do Boki. Wiadomość brzmiała następująco: „Dziś o czwartej po południu walne zebranie na Placu. Wybór przewodniczącego. Zawiadomić wszystkich”. Boka schował kartkę i ściągnął jeszcze raz zapakowane paskiem książki. Była pierwsza godzina. Nauczyciel zgasił palnik Bunsena, zaznaczył zadaną lekcję i udał się do pracowni przyrodniczej, a klasa momentalnie opustoszała. Chłopcy wysypali się gromadą ze szkolnej bramy, żegnając się z nauczycielami ściągając czapki i podążyli ulicami zmęczeni i głodni.

W bramie, tuż naprzeciw szkolnego budynku stał ze swoim kramem sprzedawca słodyczy. Zatrzymał się przed nim Czele i targował się zawzięcie, bowiem handlarz podniósł cenę towarów. Wcześniej większość bakalii, kawałek chałwy czy „uczniowski obrok”, przysmak sprzedawany w małych torebeczkach, będący mieszaniną orzechów, migdałów, rodzynków, okruchów chleba świętojańskiego, śmieci i much, kosztował jednego grajcara. Teraz mężczyzna podwyższył cenę do dwóch grajcarów, ponieważ obawiał się, że niedługo zostanie przepędzony i nie będzie mógł już sprzedawać łakoci na straganie przy bramie. Gereb zasugerował chłopcu, by ten, w ramach protestu, uderzył swoim kapeluszem o stragan. Czele zachwycony pomysłem już miał go wykonać, ale uważał się za eleganta i żal mu było kapelusza. Nie chciał jednak zostać wzięty za tchórza i zaproponował koledze, że użyje jego nakrycia głowy. Gereb rozzłościł się i stwierdził, że sam potrafi rzucać swoim kapeluszem. Sprzeczkę zakończył jednak Boka, który nadszedł we właściwym momencie. Chłopiec stwierdził, że lubi, gdy ktoś jest odważny, ale wyjaśnił przyjaciołom, że ich pomysł nie ma najmniejszego sensu. Następnie Boka podał Czelemu rękę ubrudzoną błękitnym atramentem. Ten atrament sączył się z kałamarza do kieszeni, a Boka niczego nie podejrzewając, trzymał rękę w kieszeni właśnie. Nie przejął się tym jednak, tylko wytarł dłoń o mur i oddali się wraz z Gerebem. Słyszeli jeszcze, jak Czele ostatecznie kupił chałwę po wyższej cenie, zaś sprzedawca zaczął się zastanawiać, co by było, gdyby następnego dnia podniósł cenę na trzy grajcary. Handlarz stwierdził jednak, że to marzenie i odciął chłopcu kawałek chałwy, mniejszy niż ten, jaki dawał wcześniej za grajcara. Czele ze złością ostrzegł kolejnego klienta, by nie kupował u Włocha, po czym wsadziwszy chałwę do ust, podążył za kolegami. Dogonił ich na rogu i wszyscy trzej skręcili w boczną uliczkę. Czternastoletni Boka, idąc po środku, tłumaczył coś towarzyszom z powagą. Kiedy mówił, wydawał się starszym o kilka lat, rzadko też robił głupstwa i nie miał ochoty na figle. Wokół rozlegał się tylko przytłumiony łoskot fabryki wyrobów tytoniowych. Pośrodku ulicy stało dwóch uczniów - Nemeczek i Czonakosz. Ten ostatni powitał nadchodzących przeciągłym gwizdem niczym lokomotywa. Ten świst był jego specjalnością i żaden czwartoklasista nie mógł się z nim równać. Czonakosz gwizdnął zatem, po czym zwrócił się do małego Nemeczka pytając, czy powiedział pozostałym. Okazało się, że bracia Pastorowie zmusili ich kolegów do poddania się. To „poddaj się” oznacza, że silniejszy chłopiec uważa zabawkę za zdobycz wojenną. A nad opornym przeciwnikiem używa przemocy. Gereb stwierdził, że tak dłużej już być nie może i że mimo sprzeciwu Boki uważał zawsze, że trzeba się z braćmi rozprawić. Uważa też, że jeśli będą dalej siedzieć cicho dojdzie do tego, że i ich pobiją. Czonakosz przyłożył już dwa palce do ust na znak, że jest gotowy do walki, ale Boka go powstrzymał i zaczął się wypytywać kiedy i gdzie to się stało. Nemeczek stwierdził, że stało się to dzień wcześniej po obiedzie, a miało to miejsce w muzeum, jak chłopcy nazywali ogród przylegający do muzeum miejskiego. Bracia zabrali chłopcom kulki, w które grupka przyjaciół grała, traktując je jako zdobycz wojenną. Boka słuchał uważnie relacji zdawanej przez Nemeczka, po czym stwierdził, że choć dotychczas lekceważył takie zachowania, to teraz braciom nie można darować. Zarządził zatem spotkanie po obiedzie na Placu, by omówić sprawę i ustalić plan działania. Chłopcy zgodzili się chętnie i byli zadowoleni, że Boka przekonał się wreszcie, jak poważna jest sprawa. Gdy wracali do domu rozpierało ich poczucie, że mają przed sobą coś ważnego i drżeli w oczekiwaniu, co miało się stać. Tymczasem Czonakosz i Nemeczek zatrzymali się jeszcze na chwilę przed okienkiem piwnicy fabryki wyrobów tytoniowych, gdzie leżały stosy pyłu tytoniowego. Czonakosz wciągnął do nosa szczyptę tabaki, a Nemeczek poszedł za jego przykładem, po czym obaj rozbawieni szli dalej kichając i śmiejąc się serdecznie.

Rozdział II

Plac Broni był dla chłopców symbolem wolności i swobody. Choć miejsce to w rzeczywistości to „zaledwie skrawek ziemi, ograniczony z jednej strony drewnianym płotem, a z trzech – wysokimi murami domów”. Na tyłach znajdowało się miejsce, które czyniło ów plac terenem niezwykle atrakcyjnym. Zaczynał się tam bowiem drugi, olbrzymi plac, na którym wznosił się duży tartak z parowa piłą. Sągi drzewa piętrzyły się tam w ogromnych sześcianach, tworząc prawdziwy labirynt. Sam tartak był ponury i tajemniczy, z wielkiego komina wydobywały się nieustannie kłęby dymu, otaczały go natomiast ciężkie, wielkie wozy. Przed tartakiem rosło kilka skarłowaciałych drzew morwowych. U pnia jednego z nich była drewniana budka stróża, w której mieszkał Słowak, dozorca.

Żaden z chłopców nie potrafił wyobrazić sobie lepszego miejsca do zabawy, niż to. Na Placu można było bawić się w Indian, a okolica kojarzyła się z amerykańską prerią, Dzikim Zachodem, gdzie budowali fortece i twierdze, tworząc z niego najprawdziwszy Plac Broni. Bohaterowie z nieukrywaną radością bawił się w żołnierzy, a jedynym szeregowcem, który musiał słuchać rozkazów wyższych rangą, był mały, jasnowłosy Nemeczek.

O godzinie pół do czwartej na Placu Broni nie było jeszcze nikogo. Na derce rozciągniętej przed drewnianą buda spał smacznie Słowak, który odsypiał noce w podczas których pilnował drzewa. Po kilku minutach zaskrzypiała furtka od ulicy i wszedł Nemeczek, następnie – rozejrzawszy się po pustym Placu – wyjął dużą kromkę chleba, siadł na kamieniu jedząc i spokojnie czekał na kolegów. Był bardzo dumny z tego, że należy do sławnego „Związku Chłopców z Placu Broni”. Nagle spostrzegł Hektora, czarnego psa należącego do Słowaka. Zawołał go przyjaźnie, ale pies uciekł, gwałtownie szczekając. Nemeczek pobiegł za nim. Hektor zatrzymał się przed jednym z sągów, coraz głośniej szczekając. Był to sąg, na którym wzniesiona była forteca. Ułożone na samym szczycie kłody tworzyły mur obronny, na którym powiewała mała, czerwono-zielona chorągiew. Ku przerażeniu Nemeczka na murze obronnym, nieopodal chorągwi, stał Feri Acz, przywódca wrogiego obozu chłopców z Ogrodu Botanicznego. Jego czerwona, szeroka koszula, stanowiąca niemal mundur chłopców z bandy, powiewała na wietrze. On i jego banda byli największymi wrogami chłopców z Placu Broni. Na myśl, że i Pastorowie mogą tu być, Nemeczkiem wstrząsnął dreszcz.

Nagle przy furtce rozległo się czterokrotne stukanie w miarowych odstępach. Nemeczek odetchnął z ulgą, bowiem był to umówiony znak chłopców z Placu Broni. Szybko otworzył furtkę i wpuścił Bokę, Czelego i Gereba. Nemeczek szybko zdał relację z pobytu Feriego Acza na ich terytorium i powiedział, o zabraniu przez chłopca ich chorągiewki. Chłopców ogarnęło wzburzenie, jeden tylko Boka zachował zimną krew. Zwrócił się do Czelego, by jego siostra jutro uszyła nowa chorągiew, tym razem czerwono białą, bo dziewczynie skończył się zielony. Postanowił, że odtąd ich barwy będą czerwono-białe. Niebawem do “paczki” przyjaciół dołączyli pozostali chłopcy: Weiss, Kolnay oraz Czonakosz i kilku innych, salutując Boce, który był ich kapitanem. Kolnay spostrzegł, że ktoś pozostawił furtkę otwartą. Okazało się, że był to Boka, który z wyraźną skruchą, kazał wpisać swoje nazwisko do czarnej notesu. Ten sam los spotkał także Kolnaya, przez to, że o tym doniósł. Chłopcom spodobało się to, że Boka był sprawiedliwym kapitanem, a Nemeczek cieszył się, że tym razem to nie jego nazwisko znalazło się na czarnej liście przewinień, tak jak to bywało wcześniej. Kolnay został zaś wpisany do zeszytu za donosicielstwo.

Następnie odbyła się ważna narada, którą rozpoczął Nemeczek, opowiadając o spotkaniu z przywódcą czerwonych koszul. Nemeczek skłamał, że Ferieg Acz uciekł na jego widok, ale nikt mu nie uwierzył. Boka oświadczył, że może dojść do wojny między nimi a Czerwonymi Koszulami, więc należy wybrać przewodniczącego, który będzie posiadał władzę absolutną. Rozdano kartki, na których każdy chłopiec miał podać nazwisko swojego kandydata. Tymczasem Nemeczek zebrał się na odwagę i stojąc na baczność oświadczył, że wszyscy oprócz niego zdobyli awans, więc i on nie powinien być już zwykłym szeregowcem. Jednak tak się rozczulił nad sobą, że zaczął płakać. Przerwał mu Boka stwierdzając, że jeśli będzie beczeć, to nie będzie mógł do nich należeć, bo beksy nie potrzebują. Nemeczek natychmiast przestał płakać, a Boka kładąc mu rękę na ramieniu stwierdził, że jeśli chłopak będzie się dobrze sprawował i wyróżni się, to może awansuje na podporucznika, a tymczasem zostanie szeregowcem.

Ostatecznie Janosz Boka został wodzem większością głosów, choć trzy z czternastu głosów otrzymał Deżo Gereb. Po raz pierwszy zdarzyło się, że współzawodniczył z Boką i te trzy głosy sprawiły mu wyraźną przyjemność. Chłopcy okazali radość z wyniku głosowania. Nowo wybrany wódź ogłosił, że czerwonoskórzy chcą zagarnąć Plac. Wczoraj bowiem Pastorowie odebrali chłopcom kulki, a dziś gospodarował tu Feri Acz i zabrał chorągiew. Najwyższy zatem czas, by pomyśleli o obronie Placu. Dodał, że muszą działać szybciej niż Czerwone Koszule i udać się do Ogrodu Botanicznego. Kiedy narada się skończyła bohaterowie zagrali w palanta. Tymczasem Boka zwrócił się do Gereba stwierdzając, że zagłosowały na niego trzy osoby. Chłopiec przytaknął i wyzywająco spojrzał w oczy kolegi.

Rozdział III

Nazajutrz po południu, plan wyprawy wojennej był gotów. Wybiła 5 po południu, na ulicy zapalono latarnie. Chłopcy wychodzili ze szkoły. Boka zaproponował, że weźmie dwóch spośród swoich najodważniejszych ludzi i udadzą się do Ogrodu Botanicznego, by zostawić czerwonoskórym kartkę z napisem: „Tu byli chłopcy z Placu Broni”, przybitą do drzewa. Wystąpił Czonakosz i dumny Nemeczek, który chciał udowodnić, że zasługuje na awans. Czele natomiast nie mógł towarzyszyć przyjaciołom, bo zaraz po lekcjach musiał wrócić do domu, bo mama zanotowała sobie, kiedy kończy się lekcja stenografii. Boka zauważył, że dziś na lekcji nie było Gereba. Wydało mu się to podejrzane szczególnie, że zachowanie się Gereba ostatnio nie podobało się Boce. Gereb uważał bowiem, że byłby lepszym przywódcą niż Jonasz Boka, a dopóki to miejsce było zajęte, nie miał szans, żeby się wybić.

Było już ciemno, kiedy bohaterowie przybyli do Ogrodu Botanicznego, przechodząc przez okalający go mur. Obserwowali z ukrycia dwie postacie stojące na moście i doszli do wniosku, że to wartownicy. Pomimo strachu, chłopcom udało im się dotrzeć w okolice zamkowych ruin. Nagle usłyszeli przeciągły świst, a Nemeczek stwierdził, że dostrzeżono ich i zerwał się z przestrachem. Boka kazał mu się kłaść i wszyscy trzej leżeli na brzuchu obserwując z zapartym tchem, co nastąpi. Nic się jednak nie stało, nikt się nie zjawiał. Nagle świst rozległ się ponownie. Znów czekali i znów nikt się nie zjawił. Czonakosz wszedł na drzewo, by z wierzchołka obserwować akcję. Stwierdził, że widzi na moście cztery postacie, dwie wracają na wyspę. Uspokojony Boka stwierdził, że gwizdy zapewne oznaczają zmianę warty na moście. Czołgając się posuwali się dalej, aż dotarli do wzgórza. Boka stwierdził, że muszą mieć się na baczności, bo czerwonoskórzy często przychodzą do ruin. Nagle usłyszeli trzask wśród zarośli, a Nemeczek zaczął lamentować, że chce do domu. Boka kazał mu ukryć się w trawie. Na szczęście okazało się, że to był tylko stróż Ogrodu Botanicznego. Na wszelki wypadek jednak chłopcy schronili się w zamkowych ruinach. Boka znalazł tam indiański tomahawk wystrugany z drewna i oblepiony srebrnym papierem i siedem toporków. Chłopcy porozrzucali je, by zostawić po sobie ślad. Boka zaczął rozglądać się i przez lornetkę dostrzegł jakąś postać na wysepce. Zdumiał się, gdy dotarło do niego, że jest to ktoś z ich “paczki”, choć nie chciał powiedzieć, kogo postać mu przypomina. Bohaterowie natychmiast przedostali się na wyspę. Czonakosz miał pilnować łodzi, a Boka z Nemeczką udali się na polanę, gdzie odbywało się zebranie Czerwonych Koszul. Wśród nich siedział Gereb, tłumacząc, w jaki sposób mogą zdobyć plac. Zdrajca obiecał, że wejdzie ostatni na plac i zostawi otwartą furtkę. Feri Acz stwierdził, że nie chce przyjść na plac, kiedy nikogo tam nie będzie, chce bowiem otwartej walki. Jeśli chłopcy obronią Plac, to dobrze, a jeśli nie obronią, Plac będzie Czerwonych Koszul i zatkną na nim czerw

Mały, jasnowłosy Nemeczek słysząc słowa potwierdzające zdradę kolegi zaczął płakać i tulić się do Boki. Ten jednak stwierdził, że płacz się na nic nie przyda, choć i jego dławiło w krtani. Tymczasem czerwonoskórzy podnieśli się z ziemi, a Feri Acz kazał im pochować broń w krzakach. Oddalili się w głąb wyspy z wodzem na czele, a Gereb poszedł za nimi. Polanka była pusta, z dużym, kamieniem pośrodku i latarnią oświetlającą okolicę. Boka wyjął z kieszeni czerwoną kartkę, na której widniała przygotowana wcześniej pluskiewka. Po czym rozsunął gałęzie drzew i kazał poczekać Nemeczkowi i nie ruszać się. Boka skoczył na polankę, na której wcześniej siedzieli czerwonoskórzy i do pnia jednego z drzew, które okalały wysepkę przytwierdził czerwoną kartkę, po czym zgasił latarenkę. Razem z Nemeczkiem ruszyli pędem w stronę brzegu, gdzie już czekał na nich Czonakosz z łódką. Niestety łódka nie ruszyła, ktoś musiał bowiem wysiąść i ją zepchnąć, bowiem zaryła się w piachu. Tymczasem z polanki dobiegały głosy. Czerwonoskórzy wrócili i zobaczyli zgaszoną latarnię. Z początku myśleli, że to wiatr ją zdmuchnął, ale Feri Acz zobaczył uchyloną szybkę i zrozumiał, że ktoś tu był. Czerwone Koszule zapaliły latarnię i zobaczyły czerwoną kartkę z napisem: „Tu byli chłopcy z Placu Broni”. Stwierdził, że zapewne jeszcze tu są i rozkazał poszukiwania. Gwizdnął mocno i zaraz przybiegła warta z mostu meldując, że przez most nikt przedostać się nie mógł. Młodszy Pastor domyślił się, że intruzi przypłynęli łódką. Rzucili się zatem do brzegu.

Czonakoszowi w ostatniej chwili udało się zepchnąć łódkę na wodę i wskoczyć do niej. Schwycili wiosła i całą siłą odepchnęli łódkę. Tymczasem Feri Acz kazał śledzić wrogów z góry, kazał więc jednemu ze swoich ludzi wspiąć się na drzewo. Po przepłynięciu wody Chłopcy z Placu Broni schowali się do oranżerii i ukryli za wielkimi cyprysami. Udało im się zmylić przeciwników i Czerwone Koszule ich nie zauważyły. Ostatecznie Boce i jego przyjaciołom udało się zmylić pościg, ale Nemeczek, który schował się w basenie płakał, że całe życie musi siedzieć w wodzie, a nie jest żabą. Wzdychał, że chciałby by już być w domu, ale nagle przyszło mu na myśl, że w domu nie spotka go zbyt uprzejme przyjęcie z powodu przemoczonej odzieży. Ostatecznie, po składce chłopców na bilet Nemeczek mógł wrócić do domu tramwajem konnym. Boka nie mógł otrząsnąć się po zdradzie Gereba. Jedynie niczego nieświadomy Czonakosz pogwizdywał beztrosko i wziął Bokę za rękę, ciągnąc go w kierunku miasta.

Rozdział IV

Nazajutrz pozostali członkowie zgromadzenia wiedzieli, że wyprawa się udała, ale czekali na szczegóły, lecz Boka uparcie milczał, Czonakosz opowiadał niestworzone historie o ich wyprawie i o zwierzętach, które widzieli, a także o tym, że Nemeczek prawie się utopił, zaś sam Nemeczek zasłaniał się tajemnicą, albo odsyłał do przewodniczącego. Koledzy zazdrościli Nemeczkowi i byli przekonani, że wkrótce otrzyma upragniony awans. Zanim profesor Rac opuścił klasę, Boka podniósł dwa palce dając znak, że spotkanie odbędzie się o drugiej. Chłopcy z Placu Broni wzbudzali zazdrość wszystkich kolegów właśnie z powodu porozumiewania się tajnymi znakami. Właśnie kiedy wstawali z ławek zbierając się do odejścia, profesor Rac wstrzymał ich, wyczytując nazwiska chłopców z Placu Broni i nakazał, by stawili się w pokoju nauczycielskim. Z tego powodu spotkanie zostało przełożone na 15.00.

Okazało się, że profesor dowiedział się o ich stowarzyszeniu i otrzymał dokładną listę członków Stwierdził, że podobno nazywają się „Stowarzyszeniem Zbieraczy Kitu” i dopytywał, kto jest jego założycielem. Któryś z chłopców podpowiedział, że to Weiss. Profesor zaczął zatem pytać, czym, jest kit, na to Weiss wyjął z kieszeni kawał kitu używanego przez szklarzy i położył go na stole. Stwierdził, że jest to kit związkowy, czyli kit zebrany przez związkowców, oddany Weissowi na przechowanie. Przedtem przechowywał go skarbnik, Kolnay, ale u niego kit się zesechł, bo go nie żuł. Profesor dalej dopytywał, czy kit trzeba żuć, na co Weiss stwierdził że tak, bo inaczej twardnieje i nie da się ugnieść. Dodał, że on sam żuł kit codziennie, bowiem rzekomy statut głosi, że prezes jest zobowiązany żuć kit przynajmniej raz dziennie. Zakończył swoją przemowę już niemal płacząc.

Profesor zaczął przesłuchiwać kolejnych uczniów Kolnaya i Czela. Kolnay zaczął, że pierwszy kawałek przyniósł Weiss, kiedy jechał z ojcem w zamkniętej dorożce i wówczas wydłubał kit z okna. Chłopcy przyznali się, iż zdarzało się, że wydłubywali kit z pojemnika dla kanarków oraz z okien parceli urzędu. Niektórzy składając zeznania teatralnie się popłakali. Kolnay, jako skarbnik, został zmuszony do oddania nauczycielowi zgromadzonych ze składek pieniędzy – w kieszeni miał 1 forinta i 43 grajcary. Wyjaśnił, że każdy płaci tygodniowo po 10 grajcarów. Przy okazji okazało się, że związek ma również pieczęć, przechowywaną przez Barabasza. Nauczyciel kazał chłopcu ją oddać, po czym dokładnie ją obejrzał. Napis na niej brzmiał: „Związek Zbieraczy Kitu, Budapeszt 1889”. Barabasz poprosił nauczyciela o zwrot pieczęci mówiąc, iż obiecał jej obronę do ostatniej kropli krwi, ale Rac schował pieczątkę do kieszeni. W tej sytuacji Barabasz stwierdził, że profesor powinien zabrać Czelemu chorągiew. Czele wyciągnął z kieszeni małą chorągiewkę, na której było napisane „Związek Zbieraczy Kitu, Budapeszt 1889. Przysięgamy walczyć zawsze o wolność i o chonor”. Nauczyciel zdziwił się, kto pisze honor przez „ch”, ale Czele wytłumaczył, że to jego siostra, choć naprawdę napis ten wykonał Barabasz. Nauczyciel stwierdził, że z tą chwilą ich związek zostaje rozwiązany, a oni sami dostają naganę ze sprawowania, zaś Weiss specjalną naganę za to, że był prezesem. Weiss korzystając z zamieszania chciał zgarnąć kit z powrotem, ale nauczyciel kazał mu go zostawić. Związek został oficjalnie rozwiązany. Kiedy chłopcy opowiadali wszystko czekającemu na nich Boce, który martwił się, że mogło chodzić o Plac Broni. Nemeczek podszedł do nich i pokazał świeży kawałek kitu, po czym stwierdził, że kiedy oni rozmawiali z profesorem, on wydłubał go z okna. Weiss stwierdził z radością, że jeśli nadal mają kit, to stowarzyszenie może istnieć dalej, ale nielegalnie. Nie pocieszyło to jednak Boki, który ubolewał nad zdradą Gereba.

W trakcie zebrania Nemeczek zauważył Gereba, który szedł do budki Słowaka z garścią cygar. Chłopiec zdał sobie sprawę, że musi go obserwować, a Boka zapowiedział mu, że na razie Gereb nie powinien się domyślać, że jego zdrada została odkryta. Nemeczek zorientował się, że musi chodzić o wielką podłość, skoro dawny kolega przyniósł tyle cygar. Wspiął się na dach budki strażnika, by podsłuchać rozmowę. Gereb mówił cicho, jakby się obawiał podsłuchu, tłumacząc Jano, że dostanie od niego tyle cygar, ile tylko będzie chciał, musi jednak zrobić porządek z chłopcami z Placu Broni i zabronić im grać na Placu w palanta i gospodarować wśród sągów drzewa. Obiecał Jano również pieniądze i Słowak obiecał, że przepędzi chłopców. Nemeczek w napięciu zsunął się na ziemię i popędził w stronę Placu. Tam radzili chłopcy, którzy postanowili, że związek dalej będzie istniał, a Nemeczek jako sekretarz musi złożyć obietnicę o strzeżeniu tajemnicy. Nemeczek zobaczył jednak w tej chwili Gereba przemykającego wśród sągów i stwierdził, że jeśli chłopiec się oddali, wszystko przepadnie. Zaczął zatem tłumaczyć kolegom, że musi isć, ale ci uznali, że nie chce złożyć przysięgi tajemnicy i nazwali go tchórzem i zdrajcą, po czym wykluczyli ze Zwiazku. Nemeczek jednak biegł w kierunku niskiego domku, w którym mieszkał Boka i wpadł na niego z impetem. Boka zaczął wypytywać Nemeczka, czego tu szuka, na co chłopiec zdał mu relację z tego, co usłyszał. Pospieszyli w kierunku Placu, ale Nemeczka opanował napad kaszlu – pokłosie niechcianej kąpieli w Ogrodzie Botanicznym. Chłopcom udało się jednak spotkać Gereba, kiedy wychodził z Placu. Uśmiechnął się szyderczo widząc Bokę i pobiegł ulicą, szydząc z nich jeszcze. Następnie Boka i Nemeczek w milczeniu weszli na Plac, skąd dobiegły ich radosne głosy kolegów grających w palanta. Nemeczek stwierdził, że przyjaciele jeszcze nic nie wiedzą. Ze zdziwieniem zobaczył łzę w oku Boki, który zastanawiał się, co oni teraz poczną.

Rozdział V

Feri Acz zorganizował kolejne zebranie czerwonoskórych na małej polance wyspy Ogrodu Botanicznego. Zapalono latarkę, która zawsze oznaczała, że przywódca jest na wyspie Sebenicz nie miał dobrych wieści dla swojego dowódcy. Okazało się, że ktoś ukradł zieloną chorągiew, którą Czerwone Koszule zabrali z Placu Broni. Na dodatek złodziej zostawił ślady stóp na piasku, którym wcześniej banda Czerwonych Koszul wysypała drogę do miejsca, gdzie schowali zdobycz. Acz zadecydował, że wstrzymają się ze zdobyciem placu aż do czasu, kiedy Gereb obiecuje że wyjaśni sprawę, bo szpieg o kradzieży chorągiewki nic nie wiedział.

Poruszył też temat wtargnięcia na ich teren. Przywódca Czerwonych Koszul uważał bowiem za osobistą zniewagę to, że chłopcom z Placu Broni udało się przedostać na wyspę w trakcie narady. Przyczepienie kartki na drzewie uważa za wielkie upokorzenie dla nich i stwierdza, że należy je pomścić. Gereb stwierdził jąkając się, że jest zdania, że Plac dałoby się zdobyć bez walki. Złożył meldunek, że przekupił stróża i w ten sposób Czerwone Koszule nie będą musiały walczy by zdobyć plac. Jego pomysł nie spotkał się jednak z uznaniem, bo Feri Acz stwierdził, że w takim razie Gereb nie zna jeszcze czerwonoskórych, bo zdrada i przekupstwo, to nie ich droga, a jeśli chłopcy z Placu Broni nie ustąpią dobrowolnie, to oni zdobędą Plac siłą.

Acz nakazał też złożyć Gerebowi przysięgę na ich prawa, a wówczas zostanie podporucznikiem. Sebenicz miał dać mu lancę i tomahawk i wpisać jego nazwisko na tajną listę. Oznajmił też, że jutro odbędzie się bitwa o plac. Mieli zebrać się na polance po obiedzie. Zaplanowano, że część armii wejdzie przez bramę obok tartaku i zdobędzie fortecę. Drugiej grupie Gereb otworzy furtkę od strony Placu, a jej zadaniem będzie usunięcie chłopców z Placu. Następnie Wódz zapytał, ży Gereb nie przypuszcza, że chłopcy z Placu Broni podejrzewają, że jeden z nich spiskuje z wrogiem. Gereb odpowiedział, że nie, ponieważ panowały ciemności i nikt go nie rozpoznał, a nawet, jeśli któryś coś podejrzewa, za bardzo się go boi. W tym momencie zebrani na polanie zauważyli Nemeczka, który siedział na drzewie. Chłopiec przyznał się do odebrania chorągwi chłopców z Placu Broni i stwierdził, że mogą go bić, a on i tak im chorągwi nie odda. Czerwonoskórzy ze zdumieniem patrzyli na malca, który spadł niczym z nieba i stał odważnie wśród nich. Feri rozkazał go puścić, stwierdził bowiem, że ten dzielny chłopiec mu się podoba. Starał się też namówić Nemeczka do wstąpienia w szeregi czerwonoskórych, ale ten odmówił. Feri Acz stwierdził, że nie będzie go zmuszał. Bowiem jeszcze nikogo nie prosił o wstąpienie w ich szeregi. Wszyscy w jego grupie sami prosili o wstąpienie do niej. Dwaj Pastorowie zapytali Feriego Acza, co w takim razie mają zrobić z chłopcem. Przywódca kazał zabrać mu chorągiew, dodał też, że Nemeczek jest za słaby, żeby go bić i kazał Pastorom go wykąpać. Mały Nemeczek, który był przeziębiony i kaszlał od kilku dni milczał, choć wiedział, że wyszedł z domu wbrew zakazowi matki. Dał się zaprowadzić Pastorom na brzeg i zanurzyć w wodzie aż po szyję. Wówczas czerwonoskórzy wykonali na brzegu wesoły taniec, rzucali czapki do góry i wołali: Hej, hop! Hej, hop! Był to ich okrzyk wojenny. Wreszcie Pastorowie puścili chłopca, a ten powoli wyszedł z wody. Podszedł do niego Gereb z ustami wykrzywionymi szyderstwem pytając, czy dobrze było. Jednak Nemeczek stwierdził, że było dobrze, o wiele lepiej niż stać na brzegu i wyśmiewać się, łącząc z wrogami przyjaciół. Dodał też, że nie boi się czerwonoskórych i stwierdził, żeby przyszli na Plac, to im pokażą. Tam i ich będzie dziesięciu. Wspomniał, że Pastorowie zabrali mu kulki w muzeum dlatego, że byli silniejsi, ale to nie sztuka, żeby dziesięciu chłopców pastwiło się nad jednym. Gereb spoważniał i spuścił głowę. Milczeli też wszyscy chłopcy i cisza panowała tak wielka, że słychać było krople skapujące z odzieży Nemeczka. Wreszcie chłopiec odszedł, a czerwonoskórzy oddali mu wojskowe honory, prezentując broń. Za nim odszedł Gereb, ale od niego wszyscy odwrócili się plecami. Następnie Feri Acz stanął przez starszym Pastorem wypytując o odebrane kulki. Pastor potwierdził, że zrobił to z młodszym bratem. Feri Acz stwierdził, że przecież zabronił odbierać kulek małym, słabym chłopcom. Za karę Pastorowie musieli wejść w ubraniach do wody, aż po szyję. W tym czasie koledzy odwrócili się do nich plecami. Feri Acz sprawdził tylko, czy rozkaz został wykonany i dał znak do opuszczenia wyspy, po czym zniknęli w ciemnościach Botanicznego Ogrodu. Pastorowie upokorzeni wyszli z wody. Nie zamienili ze sobą ani słowa, bardzo się bowiem wstydzili.

Rozdział VI

Na Placu Broni pojawiła się odezwa Boki, w której przywódca ostrzegał przed grożącym niebezpieczeństwem, związanym z atakiem Czerwonych Koszul. Boka poświęcił na jej stworzenie pół nocy. Namalował ją wielkimi, drukowanymi literami, czarnym tuszem, tylko pierwsze litery każdego zdania były czerwone. Boka zaapelował o to, by być w pogotowiu i stawić opór, inaczej bohaterowie stracą swoje “państwo”, Wódź nie ujawnił jednak zdrady Gereba, planował złapać go na gorącym uczynku i postawić przed sądem. W tym momencie nikt nie myślał o palancie, a piłka spoczywała w kieszeni Rychtera, który miał obowiązek przechowywać ją. Przywódca dowiedział się rano o samotnej wyprawie Nemeczka do Ogrodu Botanicznego. W szkole, po lekcji łaciny, Nemeczek odwołał go na bok i opowiedział mu wszystko. Na Placu nic jednak o tym nie wiedziano. Do ogólnego zamętu przyczynił się rozłam w Związku Zbieraczy Kitu, bowiem kit związkowy zsechł się i nie nadawał się do użytku. Była to niedbałość ze strony nowego prezesa, Kolnaya, który zaniedbał tego, a to jego zadaniem było żucie. Barabasz chodził od chłopca do chłopca i piętnował zachowanie Kolnaya, w końcu członkowie zażądali, by zwołać nadzwyczajne zebranie. Kolnay zgodził się, przeczuwając, że chodzi o niego, ale stwierdził, że w tej chwili ważniejsza jest sprawa Placu, a zebranie zwoła jutro. Barabasz sprzeciwiał się temu uważając, że Kolnay się po prostu boi. Kłótnie przerwało przybycie Boki, na widok którego Kolnay ustąpił stwierdzając, że zebranie może odbyć się jeszcze dziś, ale najpierw posłuchają, co im powie Boka. Wraz z Boką przybył Nemeczek z szyją owiniętą czerwonym, wełnianym szalem. Wszyscy otoczyli Bokę kołem i obsypywali tysiącem pytań. Chłopiec stwierdził, że z odezwy dowiedzieli się już, co im grozi. Dodał, że zwiadowcy przedostali się do wrogiego obozu i wyśledzili, że czerwonoskórzy planują napad na jutro, Ogłosił zatem stan wojenny i stwierdził, że każdy zobowiązany jest do bezwzględnego posłuszeństwa wobec swoich zwierzchników. Dodał, by nie traktować tego jako zabawy, bo czerwonoskórzy są silniejsi i odważni, a przy tym jest ich liczna gromada.

Każdy z bohaterów obiecał, że stawi się na placu następnego dnia o czternastej. Zauważono jednak nieobecność Gereba. Dowódca nie chciał mówić o zdradzie, pod nieobecność winowajcy. Odparł, że o tym pomówią później, a teraz najważniejsze jest to, by wygrać bitwę o Plac Broni. Spór o kit został zażegnany, by chłopcy mogli skupić się na tym, co najważniejsze. Następnie Nemeczek przedstawił plan wojenny, który Boka ułożył po południu. Strategia opierała się m.in. na tym, by otworzyć wrogim oddziałom furtkę, nie barykadować się lecz przyjąć walkę. Ku zaskoczeniu pozostałych, Nemeczek został mianowany adiutantem. Boka uciszył głosy sprzeciwu mówiąc, że każdy, kto zakwestionuje tę decyzję zostanie postawiony przed sądem. Było to ostre, ale wszyscy przyznawali, że podczas stanu wojennego, porządek musi być przestrzegany. Następnie Boka zarządził manewry i każdemu kazał udać się na stanowisko. Biedny Nemeczek został sam na Placu z Boką, kaszląc straszliwie. Boka kazał mu owinąć gardło chustką, bo jest bardzo przeziębiony Nemeczek spojrzał z wdzięcznością na przyjaciela i posłuchał go niczym starszego brata. Nemeczek skorzystał z okazji i wyznał Boce, że Członkowie Związku Zbieraczy Kitu wydali na niego wyrok i traktują go jak zdrajcę, bo nie był obecny przy składaniu uroczystej przysięgi, ponieważ śledził Gereba. Wódź obiecał, że gdy wojna się skończy, Nemeczek zostanie oczyszczony z podejrzeń. Boka był dumny, że dowodzi w tej wojnie. Kiedy zaczął przeliczać bataliony, usłyszał skrzypienie. Przed furtką stał blady i smutny Gereb, błagając o wybaczenie. Na znak pojednania przyniósł nawet zieloną chorągiewkę. Boka odparł, że sami odbiorą ją wrogowi. Zdrajca rozpłakał się. Boka wybaczył dawnemu przyjacielowi, ale nie chciał przyjąć go ponownie do związku. Nakazał, by Gereb poszedł do siebie. Wiedział bowiem, że Gereb wrócił tylko dlatego, że stracił uznanie u czerwonoskórych. Gereb dał słowo, że nie przyszedł dlatego, że przepędzili go czerwonoskórzy. Przyczyna jest zupełnie inna, ale na razie nie chciał jej wyjawić. Poprosił jeszcze dar o ponowne przyjęcie do związku, a kiedy Boka znów odmówił, Gereb wyszedł przez furtkę. Boka zawahał się, bowiem pierwszy raz był wobec kogoś bez litości i już chciał biec za przyjacielem, ale nagle przypomniał mu się szyderczy śmiech Gereba, kiedy uciekł przed nim i przed Nemeczkiem. Stwierdził, że to niedobry chłopiec i nie będzie miał litości. Odwrócił się w stronę sągów i ze zdumieniem zauważył, że świadkami ich rozmowy byli pozostali członkowie związku. Chłopcy z Placu Broni zaczęli wiwatować na znak, że akceptują decyzję wodza. Następnie powrócono do kwestii zaschniętego kitu. Barabasz domagał się, żeby Kolnay zrezygnował z funkcji prezesa Związku Kitowców. Dyskusję przerwało jednak nagłe przybycie ojca Gereba. Mężczyzna chciał wiedzieć, dlaczego jego syna wrócił zapłakany, co jest powodem wyrzucenia go z Placu Broni i na czym dokładnie polegała zdrada. Kolnay opowiedział o sojuszu Gereba z Czerwonymi Koszulami. A kiedy nadszedł Nemeczek z Boką, chłopiec odpowiedział, że Nemeczek może o wszystkim zaświadczyć. Malec nie miał jednak siły zaświadczyć, bowiem zasłabł, miał gwałtowny atak kaszlu i Boka stwierdził, że musi odprowadzić go do domu. Mężczyzna usłyszawszy nazwisko podszedł sam do chłopca i zaczął wypytywać go, czy jego syn, Gereb, rzeczywiście jest zdrajcą. Trawiony gorączką Nemeczek wiedząc, że jego słowa pogrążą syna mężczyzny zaprzeczył. Mężczyzna uznał, że pozostali chłopcy kłamią. Boka postanowił, że odprowadzi Nemeczka do domu, bo malec stawał się coraz słabszy. Kiedy przyjaciele oddalili się, Kolnay oznajmił, że Nemeczek jest zdrajcą i że wyrzuca go ze Związku Kitowców. Kiedy ojciec Gereba wracał do domu, spotkał na drodze Bokę i Nemeczka, który w gorączce powtarzał, że jego nazwisko zapisano małymi literami, jego uczciwe, prawe nazwisko.

Rozdział VII

Tego dnia bohaterowie nie mogli skupić na lekcji łaciny, nawet profesor Rac zwrócił uwagę na niezwykłe pobudzenie. Wieść o wielkich przygotowaniach do bitwy rozeszła się po całym gmachu szkolnym i zainteresowała nawet chłopców z siódmej i ósmej klasy. Czerwonoskórzy byli uczniami ze szkoły realnej i dlatego wszyscy gimnazjaliści pragnęli zwycięstwa Chłopców z Placu Broni. Nauczyciel dopytywał się, co się z nimi dzieje, ale sam stwierdził, że to pewnie wiosna. Obiecał jednak, że już on ich nauczy, choć nikogo ta pogróżka nie przestraszyła. Nauczyciel wywołał Nemeczka do odpowiedzi, lecz uczeń był nieobecny z powodu choroby. Profesor skwitował, że nie dbają o siebie, ale Chłopcy z Placu Broni wiedzieli, że Nemeczek oddał zdrowie za wielką sprawę. Trzy razy zanurzył się w wodzie – raz przypadkowo, raz dla honoru, raz pod przymusem. Nikt nie zdradziłby tej tajemnicy, choć wiedzieli już o niej w Związku Zbieraczy Kitu. Powstał nawet ruch domagający się wykreślenia Nemeczka z czarnej księgi, nie mogli tylko uzgodnić, czy najpierw poprawić małe litery na duże i dopiero później wykreślić nazwisko, czy tez po prostu je wymazać. Była to jednak sprawa poboczna, całe zainteresowanie skupiało się bowiem na popołudniowej bitwie.

Do Boki przybywali ochotnicy z całej szkoły, by wziąć udział w bitwie. Dowódca wiedział jednak, że muszą poradzić sobie sami. Chłopcy z Placu Broni stawili się w wyznaczonym miejscu o czternastej i kiedy Boka wszedł przez furtkę o wyznaczonej godzinie, zastał już całą armię. Nie przybył jedynie Nemeczek, ze względu na chorobę. Nastała zatem sytuacja, kiedy w sam dzień bitwy armia została bez szeregowca – byli tylko kapitanowie, porucznicy i podporucznicy. Miejsce Nemeczka na stanowisku adiutanta zajął Kolnay. Miał on u boku mosiężną trąbkę, kupioną za forinta u czterdzieści grajcarów. Była to mała trąbka pocztowa i miała zupełnie taki głos, jak trąbka wojskowa. Wygrywano na niej trzy sygnały – pierwszy oznaczał zbliżanie się nieprzyjaciela, drugi wzywał do ataku, a trzeci zwoływał całą armię do generała, Już poprzedniego dnia chłopcy nauczyli się tych sygnałów.

Jeszcze przed rozpoczęciem bitwy nadeszła posłanniczka z listem od Gereba. Chłopiec dziękował Nemeczkowi, że nie wyznał jego ojcu prawdy. Mężczyzna sądził, że syn został niesłusznie oskarżony. By zrekompensować mu przykre przeżycia kupił chłopcu książkę — „Tajemnicza wyspa” Verne`a. Natychmiast zaniósł ją jednak Nemeczkowi, choć bardzo chciał ją przeczytać. Ojciec zły na syna i przekonany, że sprzedał on książkę w antykwariacie stwierdził, że już nic synowi nie kupi. W dalszej części listu chłopiec prosił o to, by mógł wrócić do związku i że podsłuchał rozmowę Czerwonych Koszul na temat rozpoczęcia bitwy – rzekomo ma zacząć się następnego dnia, bo dziś są przygotowani.

Boka był przekonany, że Gereb mówi prawdę i szczerze chce naprawić swoją winę. Członkowie związku byli jednomyślni i pozwolili, by skruszony kolega znów do nich dołączył. Gereb z radością przybył na Plac Broni i zasalutował przed swoim dowódcą. Krótko po nim przybyły Czerwone Koszule, dlatego Boka podejrzewał, że chłopiec znów ich zdradził. Okazało się jednak, że bracia Pastorowie przybyli z białą flagą, jako parlamentariusze. Nie chodziło jednak o rozejm. Bracia przyszli, by w imieniu ich dowódcy, Feriego Acza, oficjalnie wypowiedzieć wojnę i zapowiedzieli, że rozpocznie się ona nazajutrz punktualnie o wpół do trzeciej. Uzgodniono, że główną bronią będą bomby piaskowe. Dopuszczalna będzie również szermierka na dzidy i zapasy według reguł sportowych. Po ustaleniu warunków, bracia poprosili o adres Nemeczka. Młodszy kolega zaimponował im swoją odwagą i chcieli go odwiedzić. Powędrowali zatem na ulicę Rekoszańską, gdzie w skromnym domu mieszkał chłopiec. W bramie stała mała dziewczynka, którą zapytali o Nemeczka, a ta stwierdziła, że jest bardzo chory. Zaprowadziła braci do ubogiego mieszkania w suterenie. Gdzie na drzwiach znajdowała się blaszana tabliczka pomalowana na niebiesko, z napisem „Andrasz Nemeczek, krawiec”. Łobuzy przeprosiły Nemeczka za to, że ukradli jego kulki. Chory wypytywał o wojnę i żałował, że nie będzie mógł w niej uczestniczyć. Kiedy Pastorowie chcieli już wyjść, matka Nemeczka stwierdziła, że są tacy dobrzy i zaproponowała im gorącą czekoladę, lecz starsi chłopcy odmówili, mówiąc, że nie zasłużyli wcale na czekoladę.

Rozdział VIII

Nadszedł dzień bitwy – prześliczny i wiosenny. Dowódca zmienił jednak nieco plan i chłopcy ze zdumieniem zauważyli, że przed czwartą i piątą fortecą jest dół, w którym mają ukryć się chłopcy i zaatakować wroga, kiedy ten niczego się nie będzie spodziewał. Boka wygłosił uroczystą mowę, a później zaczął obserwować przeciwników przez lornetkę. Zauważył, że wrogowie podzielili się na dwie grupy i jedna z nich czeka aż ta druga pokona bohaterów. Wszystko szło zgodnie z planem. Część chłopców, która ustawiła się od strony ulicy, udawała zdezorientowanych i spanikowanych, a Czerwone Koszule biegali za nimi. Na znak Kolnaya rozpoczęło się bombardowanie. Celem Barabasza stał się starszy z braci Pastorów. Kiedy bomby piaskowe zaczęły się kończyć, Boka wezwał posiłki w postaci piechoty. Wróg był zaskoczony, ponieważ do walki dołączyli chłopcy, którzy wcześniej uciekali w panice. Czerwone Koszule zrezygnowały z walki fairplay, jeden z przeciwników postawił Boce nogę, a ten przewrócił się. Czonakosz odniósł pierwsze zwycięstwo, zamykając jednego z braci Pastorów w budce strażniczej. Podobny los spotykał kolejnych “żołnierzy” wrogiej armii. Acz nie zdawał sobie z tego sprawy, czekając na sygnał od kolegów. Oddział Pastora został rozbity i przywódca Czerwonych Koszul zrozumiał, że będzie musiał bronić się, mając do dyspozycji tylko własne siły bojowe. Chłopcy z Placu Broni byli jednak osłabieni przez pierwszy atak, więc kiedy doszło do bezpośredniego starcia, Kolnay ruszył z rozkazem do chłopców ukrytych w rowach. Na pomoc ruszył mu Boka, ale do akcji włączył się Acz. Chciał uwolnić kolegów uwięzionych w butkach strażniczych. Nagle zza jednej z nich wyłonił się chory Nemeczek, który mimo wszystko powalił zaskoczonego przeciwnika na ziemię. Niestety, sam również padł nieprzytomny. Zapanował chaos, co przyspieszyło klęskę Czerwonych Koszul. Boka przyniósł wodę, by ocucić bohaterskiego Nemeczka. Kiedy chłopiec odzyskał przytomność, przyjaciele uświadomili mu, że zwyciężyli dzięki niemu. Nemeczek był szczęśliwy. Maluch wyznał, że trudno mu w to uwierzyć i że przybył, bo usłyszał wołanie Kolnay. Zwycięska armia wypuściła jeńców i wszyscy uczestnicy bitwy, nawet słaby Nemeczek, zasalutowali. Boka powiedział natomiast do Feriego Acza, że walczył jak bohater. Na trzeciej fortecy powiewała odzyskana flaga. Acz odszedł pokonany razem z Czerwonymi Koszulami. Gereb uświadomił sobie, że Nemeczek nadal jest szeregowcem. Boka uroczyście mianował bohatera kapitanem, ku radości wszystkich zgromadzonych. Nagla na Placu Broni pojawiła się zrozpaczona matka Nemeczka, płacząc ze wzruszenia, bo od godziny szukała syna. Owinęła malca w chustę i wzięła go na ręce, kierując się ku domowi. Za nią poszli wszyscy przyjaciele malucha. Mimo gorączki chłopiec miał jeszcze tyle siły, by wyrwać się z objęć matki i pożegnać towarzyszy. Kiedy Nemeczek poszedł do domu, chłopcy zaczęli się rozchodzić, a pod domem Nemeczka pozostali tylko Boka i Czonakosz, który kręcił się niespokojnie, chcąc również wrócić do domu z kolegą. Boka jednak odparł, że zostaje. Kiedy przyjaciel odszedł uliczką, wódz oparł się o bramę i zapłakał. Widział to, czego żaden z jego kolegów nie miał odwagi powiedzieć – że mały kapitan umiera. Nagle jakiś przechodzień zapytał go, dlaczego płacze, ale nie odpowiedział. Następnie przeszła koło niego stara kobieta z wielkim koszem, obrzucając go współczującym spojrzeniem. Wreszcie nadszedł niski, drobny mężczyzna, jak się okazało – ojciec Nemeczka, który poznał Bokę. Nie pytał dlaczego chłopiec płacze, tylko podszedł bliżej, objął go i również się rozpłakał. Prosił, by Boka wrócił do siebie, ale ten jako przywódca czuł, że powinien stać na straży swojego żołnierza. Myślał, że jego mały przyjaciel jest bardzo chory i może umrzeć. Nagle rozległy się kroki, a ich stukot robił takie wrażenie, jakby przechodzień zwalniał. Cień postaci przesunął się pod murami i zatrzymał przy domu Nemeczka. Zajrzał do bramy, wszedł, ale za chwilę ukazał się znowu. Stanął nieruchomo, jakby czekał, po czym zaczął chodzić tam i z powrotem. Kiedy znalazł się w kręgu światła latarni zawiał mocniejszy wiatr i odchylił mu kurtkę, a Boka dostrzegł czerwoną koszulę. Był to Feri Acz. Dwa wodzowie stanęli ze sobą oko w oko przed bramą domu Nemeczka. Nie zamienili ze sobą ani jednego słowa, tylko krążyli w milczeniu. W końcu pojawił się stróż zamykający bramę, a Feri Acz podszedł do niego i o coś zapytał. Boka usłyszał tylko odpowiedź stróża: „Źle”.

Tymczasem Nemeczek oddychał z coraz większym trudem. Wiatr się wzmagał, a mały bohater powoli gasł.

Rozdział IX

Rozdział ten zawiera kilka stron z Wielkiej Księgi Związku Zbieraczy Kitu. Członkowie Związku Kitowców zapisali nazwisko Nemeczka dużymi literami w Wielkiej Księdze, by w ten sposób oddać mu cześć. Podziękowali również Janoszowi Boce za przywództwo w zwycięskiej Bitwie. W dowód uznania każdy członek Związku zobowiązany jest, by w swoim podręczniku do historii na stronie 168 wiersz czwarty od góry, po słowach Hetman Janosz Hunyadi, dopisać dodatkowo ) i Janosz Boka). Nazwisko Acza znalazło się natomiast w rozdziale „Klęska pod Mohaczem”, zaraz po nazwisku biskupa Tomoriego, który poniósł klęskę. Prezes Kolnay otrzymał naganę za dopuszczenie do zeschnięcia się kitu, mimo iż próbował tłumaczyć się przygotowaniami do walki.

Rozdział X

Tymczasem stan Nemeczki pogarszał się z godziny na godzinę. Chłopiec nic nie jadł, od dwóch dni był z trudem karmiony tylko mlekiem, miał wysoką gorączkę. Jego policzki wychudły, a twarz trawiona była gorączką. Rodzice stali nad łóżkiem chorego dziecka z opuszczonymi głowami. Magle rozległo się ostrożne stukanie – to Boka odwiedził chorego, a malec na chwilę odzyskał przytomność. Poprosił, by przyjaciel został z nim do chwili jego śmierci. Do pokoju wszedł lekarz, przy matce nie chciał powiedzieć prawdy, lecz na osobności, wyznał ojcu, że ten nie doczeka jutrzejszego rana, a może nawet umrzeć jeszcze dziś. Doradził, by mężczyzna zatroszczył się o to, co w takich sytuacjach jest konieczne.

Tymczasem obecność Boki dodawała Nemeczce sił. Wypytywał nawet o Czerwone Koszule. Przyjaciel oznajmił, że Acz stracił przywództwo na rzecz starszego z Braci Pastorów, ale ostatecznie dyrektor pozbył się łobuzów z Ogrodu Botanicznego, wstawiając furtkę zamykającą wejście na mostek. Jonasz opowiadał konającemu, że jego imię zostało zapisane dużymi literami w Wielkiej Księdze Kitowców. Chłopiec nie mógł w to uwierzyć, zaczął wspominać krzywdę, jaką wyrządzili mu chłopcy wówczas, kiedy on myślał o ratowaniu Placu nie dla siebie, ale dla nich. Jemu już przecież nie będzie dane ujrzeć Placu Broni. Chory zaczął majaczyć, prosił, by zabrano go na Plac, by skonał w ulubionym miejscu. Gorączka ogarnęła go tak mocno, że zaczął wołać, że „Plac to cały kraj, to państwo! Wy nie wiecie, boście nigdy nie walczyli za ojczyznę!”.

Tymczasem do zrozpaczonego ojca Nemeczki przyszedł zniecierpliwiony klient, urzędnik pan Czetneky, dopytując o swój brązowy garnitur. Krawiec zabrał się do przymiarki, ponieważ wiedział, że prawdopodobnie będzie potrzebował pieniędzy na trumnę. Po wyjściu klienta zasiadł do szycia.

Kiedy stan chłopca jeszcze się pogorszył, matka zaprosiła stojących przed drzwiami pozostałych Chłopców z Placu Broni do środka. Przyjaciele wręczyli umierającemu list z przeprosinami, a sekretarz Związku Kitowców chciał pokazać Nemeczce wpis w Księdze. Przyjaciele z trudem powstrzymywali łzy. Zrozpaczona matka zaczęła krzyczeć, bo Nemeczek przestał oddychać. Uchwała, którą przynieśli chłopcy, spadła z łóżka, a matka chłopca zaczęła mówić, że ręka syna jest zimna. W ciszy, która zapadła, rozległo się nagle szlochanie krawca pochylonego nad stołem. Matka Nemeczka rzuciła się na łóżko z głośnym płaczem. Boka stał na środku pokoju ze zdumieniem rejestrując, że nie potrafi płakać. Rozejrzał się i zobaczył stojących w kącie towarzyszy, w tym Weissa z dyplomem honorowym,, którego Nemeczek nie zdążył zobaczyć. Boka poprosił towarzyszy, by odeszli.

O zmroku Boka wyrwał się z domu, mimo iż powinien był się uczyć. Miał dużo zadane z łaciny i wiedział, że tym razem profesor Rac na pewno weźmie go do odpowiedzi. Nie miał jednak chęci do nauki. Odrzucił książki i wyszedł. Bez celu błąkał się po ulicach, starając się omijając znajome kąty, ból sprawiała mu myśl, że w tym dniu mógłby znaleźć się na Placu. Jednak im dalej szedł od Placu, tym bardziej go do niego ciągnęło. W końcu zawrócił i przyspieszył kroku stwierdzając, że jednak pójdzie na Plac prosto i odważnie. Wolnym krokiem zbliżył się do furtki, przy której z fajką w zębach stał stary Jano. Słowak na widok Boki uśmiechnął się, mówiąc „Aleśmy ich pobili!”. Chłopiec jednak wyznał stróżowi, że Nemeczek umarł. Boka na placu spotkał Barabasza i Kolnaya, którzy wspominając bitwę i Nemeczka postanowili się pogodzić. Wódz spoglądał na chłopców, ale nie zdradził swojej obecności. Chciał pozostać sam i nie widział też sensu, by im przeszkadzać w rozmowie. W końcu zaczęli rozmawiać o szkole i o łacinie. Nemeczek bowiem umarł, ale profesor Rac żyje, realna jest też lekcja łaciny, żyją też oni sami. Boka również postanowił opuścić plac. Wychodząc dostrzegł starego Słowaka zbliżającego się od strony furtki z psem. Mężczyzna wyznał, że w poniedziałek na placu zjawią się robotnicy, by rozkopać ziemie i wymurować fundamenty. Na placu stanąć ma bowiem wielki, trzypiętrowy dom. Boka aż zachwiał się na nogach. Okazało się, że walczyli o skrawek ziemi, który i tak miał zniknąć. Pocieszała go jedynie myśl, że Nemeczek nie dożył tej chwili.

Następnego dnia, kiedy cała klasa siedziała na miejscach w uroczystym skupieniu, profesor Rac uczcił pamięć Nemeczka, przypominając o pogrzebie. Janosz Boka słuchając patrzył przed siebie, po raz pierwszy zaczynając rozumieć zagadkę życia, w którym smutek mieszka się z radością.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz