Na wstępie autor zachęca czytelników, by posłuchali opowiadania o młodych bohaterach: Alku, Rudym, Zośce i kilku innych ludziach oraz czasach II wojny światowej. To ludzie, którzy w okupowanym przez Niemców kraju nie stracili własnej godności, podjęli walkę, oddali życie za ojczyznę.
Słoneczne dni
Pierwszy rozdział zawiera przedstawienie i charakterystykę bohaterów powieści. Dowiadujemy się, że w jednej z warszawskich dzielnic było środowisko młodzieży harcerskiej, a jednym z zespołów tego środowiska był zespół Buków, nazwany tak od częstych wypraw leśnych, jakie urządzali. Do drużyny należą m.in. Alek, Rudy oraz Zośka.
Alek, czyli Maciej Aleksy Dawidowski, to wysoki, szczupły blondyn o niebieskich oczach, który ciągle się uśmiecha, jest pełen energii, nieco roztrzepany, skłonny do wariackich pomysłów, ale w trudnych sytuacjach potrafi zachować zimną krew. Ciągle się uśmiecha, mówi szybko, wymachuje rękoma i nieustannie wpada w zachwyt. Jest też doskonałym narciarzem, którego niespokojny duch ciągnie w góry. Miał też zacięcie przywódcze, ludzie z jego otoczenia ulegali jego woli, w sposób naturalny ulegali jego życzeniom. Chłopiec odznaczał się ponadto tęsknotą do niecodzienności, do czynów przekraczających wyobraźnię i możliwości przeciętnego człowieka, co też łączyło go z innymi członkami Buków.
Rudy, czyli Jan Bytnar, jest rudy, ma piegowatą twarz, jest też chłopcem niezwykle inteligentnym, wszechstronnie uzdolnionym, skłonnym do refleksji. Na każdej wyprawie Buków Rudy doskonale sprawdza się w roli kucharza, a potrawy przyrządzone przez niego budzą zdumienie – wszyscy wychwalają go za wyjątkowy talent kucharski, a jego dania podziwia nawet Zeus, czyli harcmistrz Leszek Domański. Rudy był ceniony przez kolegów nie tylko za wyborny chleb pieczony na patyku czy płotki na oleju, ale również za talenty artystyczne i zamiłowanie do majsterkowania. Pewnego dnia chłopiec wymyślił nawet odznakę dla Buków – cyfra 23 w trójkącie, wycięta w jasnym metalu, na pomarańczowym tle małej, sukiennej podkładki.
Ojcowie Alka i Rudego byli ludźmi biorącymi czynny udział w życiu społecznym, a matki obu chłopców kobietami życzliwymi i mądrymi. Ojciec Alka był kierownikiem fabryki, dom Rudego był domem inteligenckim, ojciec chłopca był pierwszym w chłopskiej rodzinie, który pozostawił za sobą wieś i kształcił się dalej w mieście.
Zośka, czyli Tadeusz Zawadzki, to chłopiec nieśmiały, o delikatnej, dziewczęcej urodzie, ale cieszy się ogromnym szacunkiem i autorytetem wśród kolegów. Zamknięty w sobie, jest silnie związany z domem rodzinnym, nigdzie bowiem nie czuł się tak dobrze jak w domu i z nikim nie przyjaźnił się tak serdecznie, jak z matką. Prowadzi pamiętnik, któremu zwierza się ze swoich myśli i przeżyć. Jego ojciec jest profesorem, matka działaczką społeczną, a jej życie przed ślubem wypełnione było pracą społecznego wychowawcy. Zośka jest obdarzony wyjątkowymi zdolnościami o wybitnej inteligencji teoretycznej i praktycznej. Wszystkim się interesuje i czegokolwiek się nie tknie, przychodził mu to łatwo. Wyróżniał się też w strzelectwie, w hokeju, w tenisie, zdobywając w turniejach międzyszkolnych szereg pierwszych miejsc. Również, jak Alek, obdarzony zdolnościami przywódczymi, był ponadto dobrym organizatorem.
Klasa Rudego, Zośki i Alka zdała maturę w maju 1939 r. – osiemnastoletni Rudy był prymusem. W początkach czerwca grupa Buków wyruszyła pod wodzą Zeusa na dziesięciodniowa wycieczkę w Beskidy Śląskie. Wśród rozmów odbywanych w trakcie wyjazdu pojawiał się temat wojny. Chłopcy jednak byli przekonani, że Hitler nie odważy się zaatakować.
W burzy i we mgle
1 września 1939 r. wybuchła wojna, a wszystkie plany dotyczące życia osobistego musiały ustąpić konieczności ratowania siebie i kraju. 6 września, zgodnie z apelem radiowym, Zeus który pełnił obowiązki zastępcy naczelnika harcerzy, zebrał alarmowo harcerstwo warszawskie i wyruszył z Warszawy na wschód. Chłopcy byli w wieku przedpoborowym, postanowiono zatem usunąć młodych mężczyzn z terenów, które mogły wpaść w ręce wroga. Tym sposobem kilka tygodni chłopcy spędzają w zamieszaniu i chaosie na drogach, gdzie m.in. obserwują bombardowanie wsi, udzielają pomocy rannym uchodźcom pod Dębem Wielkim, kiedy eskadra lotnicza zbombardowała pociąg. We Włodawie dowiedzieli się o oddziałach sowieckich, które szybko posuwają się na zachód i o Niemcach, którzy byli już pod Włodawą. Po krótkich naradach Zeus zarządził powrót do okupowanej Warszawy, która w październiku 1939 roku była miastem grozy – gruzy hamowały ruch uliczny, zgliszcza dymiły, mieszkania pozbawione były światła, wody i gazu.
Jedną z pierwszych ofiar gestapo stał się ojciec Alka - dyrektor fabryki broni, aresztowany, a następnie rozstrzelany w Palmirach w czerwcu 1940 roku. Alek, po aresztowaniu ojca podjął decyzję, że do czasu uwięzienia ojca nie tknie słodyczy ani cukru, zaś po rozstrzelaniu ojca postanawia jak najszybciej rozpocząć akcję przeciwko okupantowi. Również drużyna „Buków” poszukuje „nowych dróg walki” z okupantem. Najpierw wiążą się z lewicową organizacją PLAN, którą opuszczają, gdyż nie mieli zainteresowań partyjno-politycznych, potem po trzech miesiącach poszukiwania swojego miejsca w Polsce Podziemnej zaczynają współpracę z akcją małego sabotażu, prowadzoną przez podziemną organizację „Wawer”.
Chłopcy zaczynają pracować, by pomóc finansowo swoim rodzinom. Z uwagi na przekonania i wyznawane wartości wybierają te sposoby zarobkowania, w których zarobek idzie w parze z mniejszą lub większą akcją pomocy społecznej. Na początku zajmują się szklarstwem, następnie Zośka zakłada wytwórnię marmolady, Rudy daje korepetycje, Alek pracuje jako rikszarz, potem na wsi jako drwal. W trakcie pracy poznaje młodszego od siebie Jędrka Makulskiego z którym się zaprzyjaźnia. Początkiem tej znajomości było pewne wyrządzenie – otóż chłopcy znaleźli w lesie skład broni, a że nie mieli komu jej przekazać, porządkowali ją i doczyszczali, co zajęło im kilka miesięcy.
Rozpoczynają także samokształcenie, organizują komplety matematyki i fizyki oraz cykle dyskusji historycznych i światopoglądowych, wstępują też do Szkoły Budowy Maszyn im. Wawelberga. Uczą się starannie, mimo iż nie była to szkoła, do której wstąpiliby w normalnych czasach.
W przyłączeniu się do akcji Wawra nie pośredniczył już Zeus. Kilka miesięcy wcześniej, na rozkaz Głównej Kwatery Szarych Szeregów ruszył do Wilna w celu nawiązania kontaktów z harcerstwem wileńskim. Niestety, ślad po nim zaginął.
W służbie Małego Sabotażu
Pierwsze działanie dotyczyło fotografów. Stwierdzono bowiem, że liczni fotografowie wystawiają w oknach wystawowych fotografie żołnierzy niemieckich, co demoralizuje zarówno ich, jak i społeczeństwo i nadaje ulicom Warszawy nieznośny wygląd. Stłuczenie szyby wystawowej wiosną 1941 roku nie było łatwe. Po pierwsze bowiem większość fotografów mieściła się przy głównych ulicach miasta, na których zawsze panuje ruch, po drugie dotychczas miasto nie znało żadnych „akcji” ulicznych. Nikt jeszcze na ulicach nie strzelał ani nie wybijał szyb. W tej właśnie akcji wybijania szyb wyspecjalizował się Alek. Po jednym czy dwóch niesłychanie ostrożnie przeprowadzonych akcjach zdecydował się na ryzykowną i pomysłową inicjatywę. Któregoś ranka wsiadł na rower, z którego wcześniej zdjął numerek, do kieszeni włożył kilka kawałków żelaza i ruszył na Marszałkowską. W pobliżu pierwszej witryny skręcił na chodnik, wyminął przechodniów i z całej siły walnął w szybę. Na głośny brzdęk tłuczonego szkła skręcił na jezdnie, przyspieszył i nie oglądając się za siebie oddalał się od miejsca. Nagle wydawało mu się, że z prawej strony znów widać witrynę z niemieckimi zdjęciami. Skręcił zatem, rzucił z całej siły żelazem, aż witryna rozprysła się w drobne kawałki. Trzecia witryna znajdowała się na wprost dworca. Niedaleko stał policjant, a na rogu robotnicy ZOM przeprowadzali remont. Alek zszedł z roweru i prowadził go powoli w kierunku witryny, czekając na nadjeżdżający tramwaj. Kiedy pojazd ze zgrzytem wymijał fotografa, Alek zamachnął się i cisną wielką nakrętką. Huk przejeżdżającego tramwaju zagłuszył brzęk szkła. Alek odjeżdżał powoli ze zdumieniem zauważając, że ani policjant, ani robotnicy ZOM ani dozorcy wychodzący z bram niczego nie zauważyli. Czwartą szybę również potrzaskał przy akompaniamencie tramwaju i szczęśliwy wracał do domu. Akcja fotograficzna Wawra po kilku uporczywych miesiącach jej kontynuowania przyniosła wyniki – z warszawskich ulic zniknęły fotografię niemieckich oficerów.
Druga akcja prowadzona równocześnie z pierwszą nie dała tak dobrych wyników. Miała ona przerwać chodzenie polskiej publiczności do kin, w których wyświetlane były propagandowe dodatki niemieckie, a dochód z nich szedł do niemieckiej kasy. W tych akcjach wybijał się z kolei Rudy. Akcja polegała m.in. na wypisywaniu napisu „Tylko świnie siedzą w kinie” wykonanego kredą na murze. Pierwszy napis Rudego wykonany był na ulicy Rakowieckiej na czerwonych cegłach koszar lotniczych. Rudy najpierw napisał slogan, a następnie narysował dwie duże świnie siedzące na krzesłach. Ponieważ był dobrym rysownikiem, świnie przez dłuższy czas stały się tematem rozmów w mieście. Walka Małego Sabotażu trwała w najlepsze. Wydano specjalną ulotkę do młodzieży, rozwieszono na ulicach „obwieszczenie rządowe” szefa propagandy Ohlenbuscha, w którym wzywa on do chodzenia do kin, jako że dochód z nich idzie na dozbrojenie armii niemieckiej, gazowano też sale kinowe powodując w nich smród, a także wybuchy i pożary. Ostatecznie jednak Mały Sabotaż dał spokój kinom, bowiem podejmowane działania nie zmniejszyły liczby kinomanów.
Działalność organizacji Mały Sabotaż polegała na ciągłym sygnalizowaniu Niemcom, że Polacy będą walczyć, że nie będą tolerować w swoim kraju najeźdźcy. Starano się uprzykrzyć życie Niemców w Warszawie. Do bardzo efektownych akcji należało także zrywanie ogromnych hitlerowskich flag, w tej czynności prześcigają się Rudy i Alek. Akcjami dowodzi Zośka, komendant jednego z szesnastu rejonów „Wawra”. Jedną z akcji dręczenia Niemców była też znana na całym świecie wojna z Goebbelsem przeprowadzana za pomocą litery V. Inicjatywę podjęła propaganda angielska nawołująca drogą radiową wszystkie kraje okupowane do pisania na murach litery V, czyli „Victory”. Wawer przyłączył się do brytyjskiej inicjatywy i pewnego dnia miasto pokryło się tysiącami liter V. Goebbels wykazał się tu sprytem i propaganda niemiecka na przełomie lipca i sierpnia 1941 roku zaczęła rozpowszechniać tę samą literę V, jako „Victorię” – symbol przyszłego zwycięstwa Niemiec. Wawer natychmiast zastosował ripostę – zaczęto V uzupełniać w ten sposób, że pojawiły się napisy „Verloren”, „Deutschland verloren” – Niemcy zgubione!
W drugim roku okupacji hitlerowcy uruchomili w Warszawie szereg sklepów wędliniarskich obsługujących tylko Niemców. Zośka zdecydował się na przeprowadzenie akcji przeciwko tym sklepom. Wraz z Rudym zdobyli kilka próbówek gazowych i ze stoperem w ręku przeprowadzili doświadczenia co do długości spalania lontu. Pewnej soboty, kupiwszy samozatrzaskującą się kłódkę, Zośka i Rudy ruszyli do głównego sklepu na Nowym Świecie. Była godzina 12 w południe, a tłok w sklepie był ogromny. Zośka zapalił lont, szybko otworzył drzwi i wszedł, po czym położył na ladzie próbówkę z zapalonym lontem. Zanim zdumieni Niemcy zorientowali się, co się dzieje, był już na zewnątrz. Rudy stał z kłódką na zewnątrz i próbując zatrzasnąć ją, odcinając drogę wyjścia kilkudziesięciu Niemcom. Niestety kłódka była za mała i nie można było jej docisnąć. Tymczasem próbówka już wybuchła i sklep zaczął wypełniać gryzący dym. Przed sklepem gromadził się tłum, nadchodziło też dwóch policjantów. Zośka zaczął wołać Rudego, z każdą chwilą robiło się coraz bardziej niebezpiecznie. Wściekły Rudy w końcu odbiegł od drzwi, a jakiś życzliwy przechodzień wypuścił ludzi ze sklepu.
Jedna z najbardziej efektownych i niebezpiecznych zarazem akcji polegała na zrywaniu hitlerowskich flag. Pierwsze zerwane zostały przez Alka. Wszystkie te wyczyny bohaterów książki i ich kolegów były zaplanowane, a za kulisami tych akcji Buków stał Zośka, który choć nie był naczelnym wodzem Wawra w Warszawie, a tylko komendantem jednego z 16 rejonów, to był bardzo zdolny i obdarzony wyjątkowym talentem organizatorskim. Biorąc udział w akcji Małego Sabotażu, jego rola polegała na pracy „sztabowej” – drobiazgowo rozplanowywał każdą pracę wyznaczoną jego rejonowi przez Komendę Wawra, przewidując ewentualne niebezpieczeństwa. Był specjalistą od organizowania ludzi i życia. Pewnego dnia w 1942 roku uratował życie dwoje ludzi tylko dlatego, że w ciągu minuty od pozyskania informacji wybiegł na miasto i zatrzymał ich przed bramą zagrożonego lokalu.
Wyczyny Małego Sabotażu i pozytywna ocena ich działań przez opinię publiczną sprawiły, że do Wawra garnęli się coraz liczniej ochotnicy. Zośka został komendantem większej grupy, Alek i Rudy mieli teraz nowe, własne oddziały, którym przewodzili.
Z okazji świąt narodowych - 3 maja i 11 listopada - zorganizowano akcję rozwieszania polskich flag na drutach tramwajowych i latarniach ulicznych, zaś na 11 listopada wypisywano na murach, płotach i chodnikach hasło „Polska zwycięży!”. W czerwcu 1942 r. Radlewicz, który był wówczas komendantem wawerskiego Mokotowa i Zośka rozpoczęli inicjatywę manifestowania łączności kraju z jego emigracyjnym rządem w sposób następujący: zdobyto tysiąc egzemplarzy „Nowego Kuriera Warszawskiego” z datą 27 czerwca i stemplowano strony dwoma wielkimi stemplami – na jednym była kotwica na znak Polski Walczącej, na drugim życzenia imieninowe pod adresem Władysława Sikorskiego, Naczelnego Wodza i Władysława Raczkiewicza, Prezydenta. Egzemplarze gazety sprzedawano następnie na ulicach miasta. W tym czasie Rudy kończył szkołę Wawelberga i to jako pierwszy uczeń, chłonął tomami literaturę naukową, przede wszystkim socjologiczną i filozoficzną i brał udział w szeregu odczytów i dyskusji, słuchał również konspiracyjnych wykładów prof.Hessena. W tym czasie zacieśniała się też przyjaźń pomiędzy Zośką a Rudym.
Niestety, nie wszystko się udawało, a działalność w ramach Małego Sabotażu nie była tylko pasmem sukcesów. Dużym wstrząsem było aresztowanie Jacka Tabęckiego, jednego z najbliższych Zośce ludzi, który trafił do Oświęcimia, gdzie wkrótce zginął.
Do najsłynniejszych wyczynów „Wawra”, głośnych nie tylko na cały kraj, ale i świat, była sprawa tablicy na pomniku Kopernika. Bohaterstwem wykazał się tu Alek, który odkręcił niemiecką płytę, zakrywającą polski napis „Mikołajowi Kopernikowi – Rodacy”. Było to o tyle trudne i brawurowe, że pomnik stał na wprost Komendy Głównej policji, a także na styku ruchliwych warszawskich ulic, gdzie jest zawsze dużo przechodniów, w tym Niemców. Zdjęcie niemieckiej tablicy poruszyło opinię publiczną, zarówno polską, jak i niemiecką. Tajna i emigracyjna prasa potraktowała to jako protest przeciwko germańskiej kradzieży naszych dóbr kultury. Władze okupacyjne zaś, w ramach kary, postanowiły pozbawić miasto pomnika Kilińskiego.
Wskutek pewnej nieostrożności Alek zmuszony został na pewien czas do zaprzestania działalności sabotażowej i opuszczenia Warszawy na kilka miesięcy. Wyjeżdżał zgnębiony mimo iż z nowym honorowym pseudonimem nadanym mu przez Wawer, który brzmiał Kopernicki. Okres ten spędził w posiadłości krewnych swojej narzeczonej, Basi Sapińskiej, dziewczyny o cztery lata od niego młodszej, którą poznał na początku wojny. Basia była szczupłą brunetką o delikatnej cerze. Była rozważna, skupiona zarówno na swoich myślach, jak i zamierzeniach. Stworzyła wokół Alka atmosferę ciepła, serdeczności i spokoju. Pod koniec pierwszego miesiąca pobytu na wsi, Alek otrzymał od Rudego list z zaproszeniem na jeden dzień. Chłopak wyrwał się zatem do Warszawy, a w ciągu tego jednego dnia nie tylko co najmniej 12 godzin przegadał z przyjaciółmi, ale namalował farbą na bramie przeznaczonego dla Niemców Ogrodu Saskiego napis „ZOO”, na Placu Piłsudskiego zamalował większość tablic z napisem Adolf-Hitler-Platz, zaś po bokach głównych drzwi do Soldatenheimu wymalował dwie wielkie kotwice. Te właśnie kotwice, stanowiące powiązanie liter PW, wprowadzone zostały przez Wawer jako symbol Polski Walczącej. Popularyzacja kotwic było wówczas głównym zadaniem Wawra.
Pewnego wrześniowego dnia Zośka postanowił na zapoczątkowanie sezonu energicznego przeszkolenia żołnierskiego, zorganizować duże ćwiczenia całego hufca Szarych Szeregów, którego wówczas został komendantem. Po raz pierwszy wszyscy członkowie mieli zobaczyć się razem na obszernym terenie leśnym. Koncentrację poprzedzały liczne próby, przez które każda z piątek przechodziła. Piątki otrzymawszy krótką instrukcję wyjściową z podaniem kierunku i czasu dojścia, napotykały liczne trudności i nieoczekiwane sytuacje, które musiały rozwiązać. Trzeba było m.in. zorganizować w ciągu pół godziny przeprawę przez rzekę, na której nie było kładki, albo w szybkim tempie zrobić szkic. W tego rodzaju ćwiczeniach jak ryba w wodzie czuł się Alek, który na czele swojej drużyny szedł trasa niczym na zawodach, wybierając najkrótszą drogę tam, gdzie należało. Piątki spotkały się na polanie. Zośka stanął przed frontem swojego hufca, trzymając w dłoni kartkę papieru, na której po naradzie z Radlewiczem, napisał specjalny rozkaz, będący jednocześnie programem. Obok Zośki stał Rudy, który – po tym jak przyjaciel podał mu arkusz – wydał odpowiednią komendę i odczytał tekst. Wzruszające słowa, ale i jednoczące wszystkich, mówiące o wartości bojowej, duchu żołnierskim, ale i rozlicznych obowiązkach, jakie czekają na nich w Polsce Niepodległej. W piśmie podkreślono, że celem hufca jest nie tylko wychowanie żołnierskie, ale i ukształtowanie pełnowartościowego obywatela, zdolnego nie tylko do służby wojskowej, ale i do najszerzej pojętej służby obywatelskiej. Wieczór młodzi ludzie spędzili przy ognisku śpiewając, gawędząc.
Dywersja
W listopadzie 1942 roku, kiedy wojska niemieckie poniosły klęskę pod Stalingradem, Komenda Sił Zbrojnych w Kraju postanowiła nasilić akcje dywersyjne. Przystąpiono do organizowania nowych komórek dywersyjnych, powołano do życia centralne Kierownictwo Dywersji – znane jako Kedyw. Zośka, Ale, Rudy i część ich kolegów zostali zaliczeni do tworzonych przez kierownictwo Szarych Szeregów Grup Szturmowych. Swoją służbę zaczęli od gruntownego szkolenia. W noc sylwestrową 1942/43 Rudy i Zośka wzięli udział w pierwszej akcji: wysadzaniu niemieckich pociągów wiozących sprzęt wojenny na front w Rosji. Dojechali w okolicę Kraśnika, a przeprowadzone wcześniej rozpoznanie pozwoliło wytypować najlepsze na wywołanie katastrofy miejsce – łuk zakrętu toru, przebiegający lasem. Mimo iż początkowo zawiódł zapalnik, akcja okazała się być udana.
Niedziela 17 stycznia 1943 roku wryła się w pamięć całej stolicy. Był to dzień słynnej łapanki, kiedy to hitlerowcy aresztowali ponad 5000 kobiet i mężczyzn, wywożąc ich do obozu koncentracyjnego w Majdanku. Tego samego dnia Alek wyszedł z domu, kierując się na wykład swojego zespołu dywersyjnego i niosąc w kieszeni plik „szkolnych” instrukcji dywersyjnych. Został wylegitymowany, a gestapowiec niestety poznał się na fałszywym dowodzie. Na szczęście skończyło się tylko na zatrzymaniu dokumentów, nie przeprowadzono rewizji osobistej. Alek wraz z innymi złapanymi, został załadowany do auta w celu przewiezienia na Pawiak. W trakcie załadunku ludzi Alek przepchnął się do przodu auta, by być jak najgłębiej w budzie. Musiał pozbyć się bowiem papierów z kieszeni. Kiedy auto ruszyło, ostrożnie wyjął je i zaczął wpychać w szczeliny pomiędzy deskami wozu a płótnem manipulując nimi tak, by wyleciały na jezdnię. Po kwadrancie jazdy byli już na Pawiaku. Alek był zdecydowany na jak najszybszą ucieczkę, a kiedy zorientował się, że część ludzi Niemcy planują wywieźć gdzieś dalej, zaczął się w tamtym kierunku przepychać. Postarał się też, żeby być załadowanym do otwartego samochodu ZOM, po czym wybrał najodpowiedniejsze miejsce w zewnętrznym, tylnym rogu, usiadł i czekał. Kiedy zobaczył, że do pilnowania każdego z wozów przydzielono tylko dwóch Niemców, był pewien powodzenia akcji. Kiedy wozy ruszyły, Alek zwrócił się do gromady 30 stłoczonych mężczyzn, proponując im wspólną ucieczkę. Ci jednak obawiali się niemieckich karabinów i prędkości auta, ostatecznie zatem Alek zdecydował się na samotną ucieczkę, która mu się bez żadnych przeszkód udała. Po tym pojechał po Zośki po jakiekolwiek dokumenty, bowiem jego zostały zatrzymane. Tam spotkał się z Rudym, który – jak się okazało – także uniknął aresztowania, zjeżdżając po linie przywiązanej do stołu z okna na tyłach domu.
Alek miał pracę zarobkową w jednej z warszawskich firm. Wśród jego współpracowników byli dzielni ludzie należący w większości do organizacji podziemnych, ale hołdującym tradycyjnym wzorcom mężczyzny. W związku z tym po kilku dniach pracy pojawił się rozdźwięk pomiędzy Alkiem, a jego nowymi kolegami, którzy każdego wieczoru wstępowali „na jednego” i ciągnęli ze sobą chłopaka. Kiedyś poszli nawet „na dziewczynki” – Alek odmówił obu zaproszeniom. Poza tym nie palił, nie śmiał się ze sprośnych dowcipów, nie lubił kry w karty. To też po pewnym czasie przylgnęło do niego przezwisko „fajtłapa”. Kiedy w niedzielę łapankową ktoś przyniósł wiadomość, że widział Alka zatrzymanego przez Niemców, wszyscy z politowaniem kiwali głowami – no wiadomo, fajtłapa, a takiemu wszystko się może zdarzyć. Nie należy się jednak dziwić ludziom, którzy mieli o Alku takie zdanie, bo trzeba było być wybitnym znawcą ludzi, by dotrzeć w chłopcu jednego z najodważniejszych ludzi Warszawy. Zwykle Alek nie dbał o siebie zupełnie, ani o jedzenie, ani o ubranie, co było powodem kłótni pomiędzy nim a Basią, która utyskiwała na plamę na swetrze, niedobrany krawat czy nieleczony u dentysty ząb. Jedynym marzeniem Alka w pewnym okresie była skórzana kurtka. W końcu po spieniężeniu deputatu, jaki dostał w fabryce, taki zakup był możliwy – szczególnie, że Alek natknął się na człowieka, sprzedającego taką kurtkę, prawe nową. Był bardzo z niej dumny i było mu przykro, że nie doceniła jej Basia. Natomiast u przyjaciół kurtka zyskała powszechną aprobatę. Tyle tylko, że już dwa dni po zakupie ktoś pożyczył ją na wyprawę rozpoznawczą, w następnym dniu pożyczył ją ktoś z zespołu przeprowadzającego nocne zadanie w pobliskim miasteczku. W drugim tygodniu kurtka była już przestrzelona, w trzecim rozdarta podczas ucieczki przez druty kolczaste, w czwartym tygodniu natomiast trysnęła na nią krew. W rezultacie Alek miał ją na sobie tylko parę razy.
Tymczasem w Rudym z dnia na dzień coraz mocniej budziło się zacięcie przywódcze. Jego pluton, o kryptonimie Sad, co oznaczało skrót od sabotażu i dywersji, wybijał się wśród pozostałych. W tamtym czasie kilka grup szturmowych przeprowadzało ćwiczenie w rozbrajaniu Niemców. Któregoś zimowego wieczoru Rudy w tym celu wyruszył z którąś ze swoich grupek na miasto. Na rogu Nowogrodzkiej na wprost Rudego zbliżał się oficer SS, a kiedy odległość pomiędzy nimi zmniejszyła się, Rudy wyjął pistolet i przyłożył go do piersi SS-mana. Kazał mu podnieść ręce, ale oficer ze zdumienia nie zareagował. Rudy strzelił do niego stwierdzając, że istnieje odpowiedzialność zbiorowa, po czym zabrał umierającemu broń i poszedł dalej. Takiego zachowania nie mógł zrozumieć Alek, który nie potrafi pogodzić się z koniecznością zabijania Niemców. Ten problem zburzył jego wewnętrzny spokój. Mimo iż widział siebie w walce, to nie wyobrażał sobie siebie jako napadającego na niespodziewającego się niczego człowieka.
Mimo iż książka nie jest szczegółową kroniką Kedywu, to autor postanawia wspomnieć o pewnej akcji, charakterystycznej dla ówczesnych warszawskich kłopotów i nastrojów. Było to w lutym 1943 roku, kiedy zaistniała potrzeba ewakuacji pewnych rzeczy i materiałów z mieszkania, które mieściło się w czynszowej kamienicy, w samym centrum śródmieścia przy ulicy Brackiej. Niewielkimi grupkami podeszło do domu kilkudziesięciu młodych ludzi, podjechało również kilka aut. Praca trwała dwie godziny. Akcją ubezpieczenia dowodził Rudy, dowódcą piątki ubezpieczającej od strony ulicy był Alek, a wynoszeniem rzeczy kierował Zośka. Od chwili rozpoczęcia akcji nie można było dopuścić, by ktoś z kamienicy wyszedł – wszystkich zatrzymywano w obszernej klatce schodowej. Zebrało się już tam koło dwustu osób. Auta wywożące rzeczy odbyły już kilka tur, kiedy do bramy weszło dwóch niemieckich policjantów. Ktoś z mieszkańców podejrzewał grabież na wielką skalę i powiadomił telefonicznie komisariat. Alek wpuścił policjantów, jego zadaniem było bowiem zatrzymywanie wychodzących, a nie wchodzących. Policjanci weszli do ewakuowanego mieszkania i dopiero tam, kiedy zobaczyli wycelowane w siebie lufy, zdali sobie sprawę ze swojej nieostrożności. Odebrano im broń i posadzono w kącie. Dziesięć minut później do bramy podszedł patrol złożony z czterech strażników fabrycznych, również zaalarmowany przez gorliwego lokatora. Alek wpuścił także ich, a uprzedzony dyskretnym sygnałem Rudy już czekał na gości w głębi bramy. Poinformował przybyłych o tym, że odbywa się tu akcja oddziałów Polskich Sił Zbrojnych i poprosił o oddanie broni. Jeden z członków straży zaczął jednak strzelać, a ubezpieczenie odpowiedziało ogniem. Rudy został ranny w nogę, na szczęście rana nie była groźna. Co więcej, okazało się że tyle co skończyli akcję, Alek zobaczył pędzące w stronę domu auto policji niemieckiej. Na szczęście spóźnione.
Pod Arsenałem
Pewnej marcowej nocy gestapo aresztowało jednego z towarzyszy broni Rudego – Heńka, komendanta Grup Szturmowych hufca „Praga”. Torturami i podstępem, dzięki znalezionym w trakcie rewizji notatkom, wydobyto z niego kilka informacji, w tym imię i nazwisko oraz adres Rudego.
W dzień poprzedzający aresztowanie, Rudy był ze swoim najlepszym przyjacielem, Zośką. Skończyli przygotowania do przeniesienia dużego magazynu materiałów wybuchowych i Rudy odprowadzał Zośkę. Wieczorem, przed snem, przyjaciel jeszcze zatelefonował do Rudego, by powiedzieć mu dobranoc. 23 marca 1943 r. o godzinie 4.30 rano do mieszkania Rudego weszło sześciu ludzi, czterech innych pozostało na zewnątrz. Po krótkiej rewizji zabrano Rudego i jego ojca na Pawiak. Kilka osób pozostało jeszcze w mieszkaniu, prowadząc dokładne przeszukanie. Podczas rewizji znaleziono materiały potwierdzające związek Rudego z organizacją dywersyjną. Chłopiec poddany zostaje straszliwym torturom, ale nie wydaje nikogo. Już 15 minut po przewiezieniu go na Pawiak zaczyna się pierwsze „badanie”. Działano w pośpiechu, bowiem w przebiegu wstępnego śledztwa gestapo ustaliło, że Rudy jest jedną z czołowych postaci dywersji i postanowiono wydobyć od niego adresu magazynów materiałów wybuchowych oraz adresy wszystkich znanych mu przełożonych i kolegów. Rudy wyparł się wszystkiego, zaczęto go więc bić. Gdy wreszcie wydał pierwsze nazwisko – kolegi zmarłego niedawno w Oświęcimiu – gestapowcy się wściekli. Bicie trwało nieustannie z parogodzinnymi przerwami, bito go w trzech postawach: na stojąco, pięścią po twarzy i głowie, leżącego na stołku – kijem i pejczem oraz na podłodze, gdy mdlał – butami po brzuchu i między nogi. Miażdżono mu również podkowami butów dłonie na kamiennej posadzce. Bicie kijem ustało dopiero wtedy, gdy złamali mu kij na głowie. Następnie badanie się przeniosło na Szucha. Już pierwszego dnia tej męki Rudy nie mógł stać, musiano go ciągnąć po korytarzach lub nieść na noszach. Gdy przywieziono go pierwszego dnia z Szucha znów na Pawiak, zaopiekowali się nim więźniowie. Następnego dnia przeniesiono go do szpitala w stanie bardzo ciężkim, ale już parę godzin później wzięto na kolejne badanie na Szucha. W trakcie tych badań leżał cały czas na noszach i to na nich bito go i torturowano straszliwie. Z trudem docucono go na Pawiaku.
Przeprowadzono też konfrontacje z Heńkiem, jednak gdy Rudy w dalszym ciągu zaprzeczał, zaczęto go katować przy koledze. Ten, nie mogąc znieść udręki Rudego stwierdził, że chłopak powie, ale później i prosił, by dali mu spokój. Wobec uporczywego milczenia Rudego gestapowcy przerwali przesłuchanie, zapowiadając jego kontynuację kolejnego dnia. Prowadzący śledztwo gestapowiec wydał rozkaz, aby bić go aż do śmierci.
Już w kilka godzin po zabraniu Rudego przez gestapo jego przyjaciele planują odbicie kolegi. Pierwsza przygotowana akcja nie dochodzi do skutku, bowiem „na górze” nie wyrażono na czas zgody. Kolejna próba ma miejsce 26 marca. Akcją dowodzi komendant warszawskiej chorągwi Szarych Szeregów - Orsza. Zośka, Alek i ich przyjaciele atakują samochód, więźniarkę, którym przewożono Rudego i innych więźniów. Akcja ma miejsce w pobliżu budynku Arsenału. Odbicie przyjaciela udaje się; oprócz Rudego uwolnionych zostaje 25 innych osób.
Poszczególne sekcje oddziału przeprowadzającego odbicie więźnia oddalały się od miejsca akcji różnymi ulicami. Alek, na czele swojej sekcji granatniczej, szedł szybko ulicą Długą w kierunku ulicy Miodowej. Zbliżali się do Ministerstwa Pracy i Opieki Społecznej, kiedy naprzeciwko biegnącej z bronią w ręku sekcji po drugiej stronie jezdni, wyszła z Urzędu Pracy grupa około siedmiu mężczyzn cywilnych. Alek z towarzyszami rzucił tylko na nich okiem i biegł dalej, gdy nagle któryś z nich wydobył pistolet i strzelił Alkowi w brzuch. Ostatecznie sekcji Alka udaje się uciec, ale chłopak dociera do domu w krytycznym stanie. Mimo tego jest podekscytowany odbiciem Rudego i stratami Niemców. Sprowadzeni do Alka lekarze nie dają mu szans, natychmiastowa operacja nie poprawia jego stanu. Basia patrzy na ukochanego z niepokojem, ale uśmiecha się łagodnie i głaszcze delikatnie jego ręce. Drugiego dnia po operacji następuje silne pogorszenie. Nawet wówczas chłopak martwi się o Rudego, polecając zanieść mu pomarańczę – nie powiedziano mu nic o ciężkim stanie kolegi.
Potwornie skatowany Rudy nie ma szans na przeżycie. Koło niego nieustannie czuwa Zośka. Rudy bardzo cierpi, wciąż wymiotuje, czeka na śmierć jak na wybawicielkę. Ostatnie 24 godziny męczy się straszliwie. Prosi Czarnego Jasia, aby ten zadeklamował mu „Testament” Słowackiego. Szeptem powtarza za nim fragmenty wiersza.
„Lecz zaklinam, niech żywi nie tracą nadziei
A kiedy trzeba, na śmierć idą po kolei,
Jak kamienie przez Boga rzucane na szaniec...”
Rudy i Alek umierają tego samego dnia. Śmierć ich wywarła wstrząsające wrażenie na gronie przyjaciół. O ile jednak śmierć Alka była w ich rozumieniu normalnym losem żołnierskim o tyle maltretowania Rudego wybaczyć nie mogą. W odwet za torturowanie podczas śledztw, zapada wyrok na dwóch szczególnie wyróżniających się swym bestialstwem gestapowców: Schultza i Langego. W miesiąc po śmierci Rudego, w dniu jego imienin, zostaje zastrzelony oberscharführer Schultz, wychodzący z domu w Aleję Szucha. Na jego piersi przymocowana zostaje kartka, na której wypisane jest kilka słów o metodzie śledztw gestapowskich. Trzy tygodnie później, 22 maja, ginie gestapowiec Lange, prowadzący sprawę Rudego. Gestapowiec o ósmej rano szedł przez plac Trzech Krzyży, kiedy przed nim wyrósł nieznajomy. Gestapowiec zdołał tylko zapytać się, czego ów człowiek chce, kiedy padła seria strzałów. Strzelający nachyla się nad zabitym i przymocowuje do jego munduru podobną kartkę, jak przed trzema tygodniami Schultzowi.
Celestynów
Po śmierci Rudego i Alka stan psychiczny Zośki był okropny. Stracił poczucie sensu walki, istnienia. Z rana nie mógł wstać z łóżka, spóźniał się na spotkania, chodził zaniedbany, nie chciał z nikim rozmawiać i był zawsze posępny. Czuł się odpowiedzialny za cierpienie i śmierć kolegów z organizacji.
W tym czasie hitlerowcy rozpoczęli ostateczną likwidację warszawskich Żydów. Autor wspomina o wybuchu powstania w getcie warszawskim. Wywołało ono poruszenie wśród konspiratorów - starano się pomóc walczącym, Żydom przekazywano broń i pod dowództwem Stefana Orszy szykowano akcję na niemieckie stanowisko ogniowe przy bramie do getta od strony Bonifraterskej. Akcja nie doszła jednak do skutku – na kilka godzin przed jej wykonaniem Niemcy przenieśli to stanowisko w głąb getta.
Stan psychiczny Zośki budził zaniepokojenie bliskich, którzy zaczęli go namawiać, by wyjechał na wieś. Po pewnym czasie uległ szczególnie, że ojciec podsuwa mu pomysł spisania wspomnień o Rudym. Na wieś wyjeżdżają we trójkę: ojciec, syn i Hania, siostra Zośki, dwa lata starsza od brata. Wspomnienia o Rudym zawierają ok. 20 stron maszynopisu - nadaje im tytuł „Kamienie rzucane na szaniec”. Kiedy po jakimś czasie spotyka się w Warszawie z kimś, kto pragnął napisać książkę o Alku i Rudym, Zośka uporczywie nakłania do dania tej książce tego samego tytułu, jak jego wspomnienia. Zanim jednak taka rozmowa ma miejsce, Zośka przebywa na wsi, zacieśniając więź z siostrą. W rozmowach z nią mówi, jak szybko teraz dojrzewają ludzie i wspomina Grubasa – wychowanka Rudego, Andrzeja Długoszowskiego, zwanego Długim, chodzącego z kulą w głowie, Andrzeja Morro-Romockiego, wyróżniającego się niezwykłą dokładnością, Maćka Bittnera, Jerzego Tabora czyli Pająka. Stwierdza jednak, że Rudego nikt nie zastąpi. Pobyt na wsi, czas spędzony z rodziną, spisane wspomnienia i odpoczynek poprawiają kondycję Zośki, wprowadzając go w atmosferę większej równowagi psychicznej. Po jakimś czasie, w nieco lepszej formie, wraca do Warszawy. Otrzymuje Krzyż Walecznych „za wyróżniającą się służbę żołnierską w szeregach wojska w konspiracji”. Pośmiertnie odznaczeni zostają: Alek, który dostaje Krzyż Virtuti Militari „za bohaterską postawę wobec wroga i śmierć na posterunku” oraz Rudy, który otrzymuje Krzyż Walecznych.
W maju kondycja Zośki poprawia się na tyle, że otrzymuje odpowiedzialne zadanie: ma zorganizować i przeprowadzić akcję odbicia więźniów transportowanych pociągiem z obozu w Majdanku do Oświęcimia. Zaskoczony Zośka tłumaczy, że nie jest oficerem, ale kapitan Pług wyjaśnia, że byłaby to jego pierwsza całkowicie samodzielna akcja. Wyraził jednak prośbę, by mógł jechać jako obserwator. Zośka przyjmuje propozycję i zabiera się do opracowania planu. Na miejsce napadu wybrał Celestynów, małą stacyjkę na linii kolejowej z Lublina do Warszawy. Przejazd pociągu z więźniarką na stację ma nastąpić o godzinie 22, a postój trwać ma 3 minuty. Pomimo znacznego spóźnienia pociągu i tego, że w niewielkiej odległości zatrzymał się pociąg pełen niemieckich żołnierzy, plan został zrealizowany, więźniów uwolniono. Żaden z 49 przewożonych w więźniarce ludzi nie ucierpiał. Akcja zajęła 40 minut, a od strony pociągu pełnego żołnierzy niemieckich nie doszedł żaden głos ani strzał.
Wielka gra
W lecie 1943 r. akcje konspiracyjne ponownie uległy nasileniu. Nowe grupy Armii Krajowej otrzymywały zadania dywersyjne w różnych częściach kraju, mnożyły się też wystąpienia bojowe Batalionów Chłopskich, a oddziały partyzanckie Armii Ludowej stały się coraz liczniejsze. Okupanci czuli się w Polsce coraz bardziej niepewnie. Zośka zostaje dowódcą akcji pod Czarnocinem, która należała do najbardziej pechowych i ciężkich. Akcja miała polegać na wysadzeniu mostu pod Czarnocinem. Jeśli się da, należało wysadzić most w trakcie transportu z materiałem wojennym idącym na front wschodni, jeśli się nie da, należało wysadzić sam most. Jeszcze przed wyprawą zdarzyło się pierwsze nieszczęście – podstawiony do wyprawy samochód natknął się na patrol polującej na samochody żandarmerii niemieckiej. Trzej młodzi ludzie w samochodzie zostali całkowicie zaskoczeni i nie zatrzymali się na sygnał wrogiego patrolu, tylko docisnęli gaz. Niestety, żandarmi bez trudu dogonili maszynę i zastrzelili dwóch pragnących ukryć się w pobliskich domach mężczyzn. Jeden zginął w trakcie biegu ugodzony kulą, drugi zdołał wymknąć się pogoni, ostrzeliwując ją, trzeci - ranny, postanowił nie dać się łatwo i bronił się w piwnicy pewnego domu. Zdołał zranić śmiertelnie dwóch Niemców, dwóch kolejnych zabrano na noszach. Niestety wyczerpała mu się amunicja, rzucił też ostatnim granatem i nie miał już możliwości walki. Tak zginął Tadeusz Mirowski.
Wypadek ten wstrząsnął Zośką i jego przyjaciółmi, którzy poddenerwowani kończyli przygotowania do akcji. Część patrolu mającego wysadzić most wyruszyła wcześniej. Zośka musiał zostać, by zabrać z magazynu pewne materiały i dodatkową broń. Niestety na skutek splotu różnych wydarzeń Zośka opuszczał Warszawę bardzo spóźniony. Na tym nie koniec pecha – po drodze pomylił kilka razy drogę przez miasteczka. W efekcie zdążył na kilkanaście minut przed nadejściem pociągu, na który polowano. Niestety, nie wszystko było dograne, a przydzielony do wyprawy oficer-obserwator nie mógł zdecydować się, jaką decyzję podjąć bez Zośki. Ostatecznie nie udało się nadgonić straconego czasu i pociąg bezpiecznie przejechał przez most. Zośka zdecydował zatem, że przynajmniej wysadzą most, jednak miny zaledwie uszkodziły jego część. Zośka był wściekły, uznał bowiem, że nie wypełnił zadania, a uszkodzenie można szybko naprawić. Wsiadł do auta z połową patrolu i ruszył, a drugie auto jechało za nim. Jakby mało było jeszcze pecha, to drugie auto wywróciło się do rowu. Wszyscy wyszli cało z wypadku, poza szoferem, który został bardzo pokaleczony. Ta grupa wracała piechotą do domu, dzieląc się na kilka mniejszych. Jedna z nich popełniła niestety niewybaczalny błąd, idąc środkiem szosy. Zostali oni ostrzelani przez Niemców, a z trójki mężczyzn tylko jeden zdołał ujść z życiem – ginie Andrzej Gruby i Feliks Pendelski.
Zośka bardzo przeżywał tę akcję, miał poczucie winy, wydało mu się, że niepowodzenie było skutkiem niedopatrzeń z jego strony. Marną pociechą dla niego było to, że jego bezpośredni przełożony stwierdził, że choć w tej operacji było kilka niedociągnięć, to walka jest nieodłącznie związana z przypadkiem i ze śmiercią.
Któregoś dnia Zośka z panem Jankiem szli ulicami Powiśla, a Zośka trzymał w ręku parę róż owiniętych w bibułkę, szedł bowiem na grób Oracza. Kiedy skręcili w ulicę Dobrą ujrzeli w odległości 100 m stojącego pod murem mężczyznę z podniesionymi rękami i rewidujący go patrol niemieckiej policji. Postanowili skręcić, ale uszli zaledwie kilkadziesiąt kroków, kiedy spoza zakrętu wyłonił się kolejny patrol. Weszli do bramy, by zaczekać, aż patrol przejdzie zastanawiając się jednocześnie, co dzieje się na Powiślu. Pan Janek spytał, czy Zośka ma przy sobie coś obciążającego, a ten potwierdził, że kartkę papieru, dane do fałszywej karty rozpoznawczej, którą miał za parę godzin wręczyć łącznikowi, ale kartka ta jest bardzo dobrze schowana. Ledwie wyszli, pojawił się zza rogu kolejny patrol, idący wprost na nich. Otoczył mężczyzn z karabinami Jeden z Niemców zainteresował się bukietem kwiatów Zośki i kazał mu rozwinąć kwiaty. Gdy chłopak to zrobił, na ziemię spadła mała kartka, która wydała się oficerowi podejrzana. Wówczas kazał Zośce pokazać dowód osobisty, włożył do niego kartkę, a dowód do swojej kieszeni, po czym stwierdził, że Zośka pójdzie z nimi. Pan Jan po wylegitymowaniu i pobieżnej rewizji został puszczony wolno. Zośka był zły na siebie i na idiotyczną wpadkę. Szli na posterunek policji, nie było mowy o ucieczce – otaczało go pięciu mężczyzn z bronią gotową do strzału. Na posterunku przeprowadzono szczegółową rewizję, zadawano szereg pytań, a mimo rzeczowych i wzbudzających zaufanie odpowiedzi, i tak wysłano go na Szucha. Tam czekał na korytarzu dłuższy czas, czekając na swoją kolejkę. Poprosił jednego z konwojentów, by oddał mu dowód, bo bez niego może mieć kłopoty. Żandarm uznał słuszność argumentu Zośki i oddał dowód. Chłopak zorientował się, że została w nim podniesiona z ziemi karteczka. Udało mu się ją połknąć i siedział już całkowicie spokojny żałując tylko, że nie zabrał ze sobą z posterunku róż. Wprowadzono go do referenta, żandarmi gdzieś zniknęli i nikt nie wspominał o kartce. Zośka odpowiadał na pytania z lekkością i był zaskoczony, gdy mimo tego Niemiec zdecydował wysłać go do więzienia. Tymczasem pan Janek zaalarmował przyjaciół Zośki, a po tygodniu chłopak był wolny.
Po swojej przygodzie w areszcie Zośka starał się okazywać jak najwięcej serdeczności ojcu i siostrze, częściej i dłużej przebywać w domu i raczej zapraszał przyjaciół niż gdzieś wychodził. Prowadzili wówczas długie dyskusje, bo w grupie Zośki samokształcenie miało już dawno powodzenie, a chłopak zajął się nim gorliwie po wyjściu z aresztu. Powstał m.in. pomysł zgromadzenia młodych z różnych środowisk i z różnych grup politycznych, a równolegle pan Janek i Zośka rozpoczęli rozmowy z socjalistami o współpracy w dziedzinie kształcenia wojskowego. Powstał też pomysł założenia tajnego gimnazjum i liceum dla młodzieży z Szarych Szeregów. Dla zmotywowania, zachęcenia opornych i dla zharmonizowania godzin ćwiczeń pan Janek, Zośka i kilka innych osób podjęli decyzję o stworzeniu własnych tajnych kompletów, a projekt ten poparł naczelnik Szarych Szeregów.
Kierownictwo walki konspiracyjnej powzięło decyzję zlikwidowania jednej nocy sieci ponad 10 posterunków żandarmerii niemieckiej na północno-wschodniej granicy Generalnej Guberni. Jednym z oddziałów wyznaczonych do tego zadania, był oddział Zośki. Ten, nauczony doświadczeniem czarnocińskim, planuje wszystko w najdrobniejszych szczegółach. Dla celów szkoleniowych oddziałem dowodzić ma Andrzej Morro, a Zośka ma iść w charakterze obserwatora. Posterunek, który mają zlikwidować, znajduje się pod Wyszkowem, we wsi Sieczychy, w dużym drewnianym budynku, gdzie kwateruje około 12 żandarmów. Aby wykluczyć opóźnienie, Zośka rozpoczyna koncentrację swojego oddziału trzy dni wcześniej. Dzień 20 sierpnia 1943 roku dłużył im się jak nigdy. Wreszcie o godzinie 19.30 następuje zbiórka, a o 20 odmarsz. Na przodzie idzie Zośka, Morro. Długi i Maciek. Dochodzi północ, kiedy zaczynają atak od rzucenia granatu. Zośka krzyczy: „Naprzód!” i pędzi ku furtce, za nim pędzą towarzysze broni. Niestety wówczas pada strzał z okna, a Zośka dostaje w pierś.
Zdobycie posterunku było jednym z najwspanialszych zwycięstw Zośki. Całkowicie udana akcja, w trakcie której po stronie polskich oddziałów zginął tylko jeden człowiek – Zośka.
W tym miejscu kończy się opowieść, mimo iż walka toczy się dalej. Kończy się opowieść o wspaniałych ideałach „Braterstwa i służby, o ludziach, którzy potrafią pięknie umierać i pięknie żyć!”.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz