środa, 31 lipca 2024

Kornel Makuszyński „Szatan z siódmej klasy” - STRESZCZENIE LEKTURY

Rozdział I. Diabeł wyskakuje z pudełka

Gimnazjum w Warszawie. Na lekcji historii w klasie siódmej profesor Gąsowski, wielbiciel Napoleona i wróg Hannibala, zwykle wywołuje do odpowiedzi trzech uczniów. Tym razem pyta Kaczanowskiego i Ostrowickiego, ale każdy z nich jest zaskoczony i nieprzygotowany. Profesor bardzo się dziwi, bowiem o ile w innych klasach z historią bywało różnie, to klasa siódma dotychczas zawsze wzorowo uczyła się historii. Jest tym tak zdruzgotany, że rezygnuje z odpytywania trzeciego ucznia, uważa, że z niego zakpiono. Wówczas zgłasza się uczeń Adam Cisowski i bierze winę za dzisiejsze nieprzygotowanie kolegów na siebie. Wyjaśnia, że złamał system, według którego historyk wzywał do odpowiedzi. Wspomniał, że każdorazowo profesor bierze do odpowiedzi trzech uczniów, wybierając ich według pewnego niezmiennego porządku. Najpierw pierwszego z kolei, potem dziesiątego i dwudziestego, następnym razem drugiego, jedenastego i dwudziestego pierwszego i tak dalej. Łatwo było zatem obliczyć, kto kiedy będzie pytany i przygotować się. Profesor był zaszokowany, uznał bowiem, że ten system był jego największą tajemnicą. Co więcej, profesor zorientował się, że w tym systemie się pomylił, ponieważ skleiły mu się kartki notesika. Mężczyzna zaczął się dopytywać ucznia, w jaki sposób odkrył system, na to Ciskowski przyznał, że nie było to zbyt trudne, po prostu patrzył, ile kartek profesor odwraca, a ponieważ nazwiska są spisane w porządku alfabetycznym, nie miał problemu z wyliczeniem, kiedy kto będzie pytany.

Profesor Gąsowski był strasznie zagniewany. Niemal przez 40 lat ukrywał swoją niezawodną metodę egzaminowania, dzięki której nikt nie uniknął odpytywania, ale też żaden uczeń nie był pokrzywdzony powtórnym pytaniem w krótkim okresie czasu. Mimo jednak, że ręce dygotały mu z nerwów, to patrzył na Cisowskiego z podziwem dla jego sprytu i odwagi. Profesor zaczął się też odgrażać, że teraz nikt nie będzie znał ani dnia ani godziny, w której może zostać zapytany. Stwierdził, że Cisowskiemu po raz drugi nie uda się ocyganić go, bo „na sposoby są sposoby”. Jednak ktoś z klasy odezwał się, że na Ciskowskiego sposobów nie ma. Nauczyciel zatem rzucił chłopcu wyzwanie – Adam ma zgadnąć, kto będzie pytany na kolejnej, sobotniej lekcji. Następnie nauczyciel wyszedł, mocno trzaskając drzwiami.

W klasie wybuchnął gwar, ale wszyscy byli przekonani, że Ciskowski wygra. Chłopiec cieszył się bowiem sławą najbystrzejszego chłopca w szkole. Posługując się logiką chłopak umiał rozwikłać najtrudniejsze nawet zagadki. W nauce też wyprzedzał wszystkich, był bowiem niezwykle pojętny i miał znakomitą pamięć. Powolny z natury, myślał zawsze rozważnie, z cierpliwością tak niezwykłą dla siedemnastoletniego chłopca. Teraz też uspokoił kolegów prosząc, by na kolejną lekcję przygotowany był każdy.

Nadeszła sobota. Cisowski zabrał głos prosząc profesora, by w razie pomyłki nie karał innych uczniów, tylko jego. Zapewnił również, że wszystkie zaniedbania zostaną nadrobione i uczniowie nie przyniosą profesorowi wstydu. Profesor udobruchany stwierdził, że po takim oświadczeniu jest gotów o wszystkim zapomnieć, jednak jeśli Cisowski pragnie próby, zrobi ją, żeby przekonać ucznia, że z nim nie jest tak łatwo. Adam napisał na kartce już wcześniej trzy nazwiska. Profesor zapisał je również. Okazało się, że obaj wytypowali do pytania Kaczanowskiego, Ostrowickiego i Wnuka, czyli Adam zwycięsko przeszedł próbę. Profesor był zdumiony, stwierdził, że uczeń musi mu powiedzieć, w jaki sposób wpadł na właściwe rozwiązanie. Ciskowski stwierdził, że po prostu starał się wejść w skórę profesora i pomyślał, że sposób typowania nie zostanie zmieniony. Profesor zdołał wykrzyknąć „Wygrałeś szatanie”. Stwierdził też, że skoro Cisowski jest takim ananasem, to powinien rozwikłać jeszcze jedną zagadkę. Otóż profesor napisał ubiegłej soboty trzy listy do trzech przyjaciół zapraszając ich na niedzielę na grę w preferansa. Niestety żaden z nich nie przyszedł i nawet nie odpisał. Jak to się zatem mogło stać? Cisowski rozmyślał przez długą chwilę, po czym stwierdził, że żaden z tych panów nie mógł przyjść ani odpisać bo … nie otrzymali listu. Dodał, że prawdopodobnie profesor ma te listy przy sobie, w którejś kieszeni. I rzeczywiście – staruszek zaczął szybko przetrząsać kieszenie wyjmując z nich różne rzeczy, w tym trzy niewysłane listy.

Siódma klasa wybuchnęła śmiechem, a profesor trzymał listy w ręce i przyglądał się im ze zdumieniem.

Rozdział II. Dwie awantury, a jedna gorsza od drugiej

Ojciec Adasia Cisowskiego był szanowanym lekarzem, mama zajmowała się domem i poza Adamem, wychowywała jeszcze czwórkę dzieci. Przy hałaśliwym rodzeństwie spokojny Adam, lubiący spokój i cieszę, nie raz zatykał uszy, wsadzając w nie na przykład watę. Poza hałasem, przed rodzeństwem trzeba było chować wszystko, bo dzieci niszczyły to, co napotykały po drodze.

Używały niekoniecznie zgodnie z przeznaczeniem atramentu, piór i ołówków, a jedną z książek ze zbiorów Adasia podzielili sprawiedliwie na cztery części, pomiędzy dwie dziewczynki i dwóch chłopców. Jedno z dzieci, Janek, zdradzał szczególny talent jeśli chodzi o zbrodnie. Mimo tego, trzymali się razem zgodnie z maksymą: „Jeden za wszystkich, wszyscy za jednego”. Jednak pewnego razu jeden osobnik z rodzeństwa Adasia postanowił działać wyłącznie na swoją korzyść. Pani Cisowska obdzieliła lodami całą grupę, część zaś zostawiła Adasiowi. W tej chwili zawołano go do telefonu, a na linii był wyjątkowo gadatliwy kolega. Kiedy chłopiec wrócił po rozmowie, okazało się, że jego lody zniknęły. Żadne z rodzeństwa nie przyznało się do zjedzenia lodów, zatem Adaś postanawia samodzielnie wykryć złodzieja. Udaje mu się to dzięki temu, że kazał czwórce rodzeństwa zmoczyć ręce w wodzie, której nalał do miednicy. Ten, którego ręce pozostały suche, był winowajcą – okazał się nim być Jan Nepomucen. Wieczorem ojciec zapytał Adasia, dlaczego winowajca miał suche ręce. Adaś stwierdził, że to sposób arabski – jakiś mądry sędzia w Bagdadzie wykrył złodzieja w ten sposób, że dziesięciu podejrzanym kazał dotknąć zabłoconego brzucha osła. Niewinni śmiało to uczynili, złoczyńca natomiast zaczął wietrzyć w tym podstęp i udawał tylko, że dotyka osła. I tym sposobem, tylko on jeden miał czyste ręce.

Historia ta miała miejsce trzy lata temu i od tego czasu nikt z rodzeństwa nie ośmielił się zabrać czegoś do jedzenia Adasiowi. Przed nim bowiem nic nie mogło się ukryć. Tego samego zdania była klasa siódma po awanturze z profesorem Gąsowskim, a sława chłopca znacznie wzrosła. Adaś nie przypuszczał jednak, że do końca roku szkolnego będzie musiał użyć swoich zdolności dwukrotnie. Zdarzyły się bowiem dwie niemiłe awantury, jedna gorsza od drugiej.

Zaledwie kilka dni po awanturze z profesorem, chłopiec zjawił się w szkole niezwykle wesoły, bowiem w domu zapadła decyzja, że wyjeżdżają na wakacje nad morze. Pragnął właśnie podzielić się swoją radością z kolegą Burskim, siedzącym obok niego w pierwszej ławce, kiedy przypadkiem rzucił okiem na rozłożony przed kolegą zeszyt. Kolega był chłopcem zdolnym i pracowitym, ale czynił wszystko w nerwowym pośpiechu. Adaś chciał już do Burskiego zagadać, ale wtem wszedł profesor literatury, przyjaźnie witając zgromadzenie. Kiedy lekcja minęła i rozpoczęła się pauza okazało się, że w ostatnich ławkach ktoś się kłóci. To Jasiński, zwykle cichy i łagodny, oskarżał o coś Żeleskiego, a ten zaś odgrażał się, że poleci kilka zębów. Koledzy zaczęli ich uspokajać, oni jednak zaczęli się przerzucać „ciężkimi” wyrazami. Adam, widząc, że to nie przelewki, oddzielił od siebie awanturników i zaczął się dopytywać, o co poszło. Przedmiotem kłótni było pióro, o którego kradzież Zbyszek Jasiński oskarżał kolegę. Twierdził, że jeszcze wczoraj na ostatniej lekcji pióro leżało pomiędzy nimi, a teraz zniknęło. Józek Żeleski uparcie jednak twierdził, że nie zabrał żadnego pióra, dał nawet słowo. Adam rozmyślał przez chwilę, po czym stwierdził, że to nie Józek zabrał pióro. Dodał też, że jeszcze dziś lub jutro pióro się odnajdzie. Zbyszek niechętnie przyznał, że wierzy Adasiowi, po czym chłopcy przeprosili się jeszcze przed rozpoczęciem kolejnej lekcji. Do końca zajęć szkolnych nikt już o piórze nie mówił. Cisowski uśmiechał się, jakby nic się nie stało i rozmawiał uprzejmie z siedzącym obok niego Burskim, dziwnie dziś milczącym. Po ostatniej godzinie Adam zaproponował, że odprowadzi kolegę do domu. Widać było, że Burski zgadza się niechętnie, nie miał jednak powodu, by odmówić. Wyszli razem ze szkoły nic do siebie nie mówiąc. Adam mieszkał po przeciwnej stronie miasta, szedł jednak uparcie z Burskim. W końcu ten zaczął się dopytywać, dokąd Adaś idzie. Ten stwierdził, że idzie do Burskiego, ma mu bowiem coś do powiedzenia. Kiedy dotarli do domu, Burski po raz kolejny zapytał, czego Adam chce. Ten zaś odparł, że przyszedł po pióro, które zabrał Jasińskiemu. Kolega uniósł się krzycząc, jak Adam śmie. Ten jednak spokojnie poprosił, by Burski przestał krzyczeć. Dodał, że nie wie, dlaczego kolega to zrobił, ale wie, że pióro Jasińskiego ma on. Burski unikając wzroku Adasia zaczął się dopytywać, na jakiej podstawie go oskarża, ale ten odparł, że widział zeszyt Burskiego Zna on pismo kolego id czterech lat i pisze on okropnie, tymczasem od wczoraj pismo dziwnie się zmieniło, wypiękniało. Burski jęknął, jego ciało drgnęło lekko, jakby płakał. Zaczął się tłumaczyć Adasiowi, że on nie chciał ukraść pióra, znalazł je i ukrył, nie zdając sobie sprawy z tego, co robi. Pióro jest bowiem śliczne, takie o jakim Burski marzył. Adam zaczął pocieszać kolegę mówiąc, że nikt się nie dowie, co ten zrobił i poprosił go o zwrot pióra, które, jak się okazało, było ukryte w domu w piecu. Następnego dnia pióro znalazło się w klasie – leżało pod gąbką na tablicy.

Po lekcjach Adaś wybierał właśnie książki, które miał zamiar przeczytać nad morzem, kiedy weszła do niego siostra mówiąc, że przyszło do niego dwóch kolegów. Adam znał ich z widzenia, byli to szóstoklasiści z tego samego gimnazjum. Okazało się, że klasa posiadała spółdzielnię, która całkiem nieźle funkcjonowała. Prowadzenie spółdzielni powierzono chłopcu biednemu i zacnemu, a on znakomicie wywiązywał się z obowiązków. Wdzięczna społeczność szkolna zgodziła się, aby spółdzielnia zaopatrywała go we wszystko, co potrzebne było w szkole. Był to dar klasy dla ciężko pracującego kolegi, którego nie było stać nawet na nowe buty. Chłopiec był szczęśliwy i pracował z zapałem. Kilka dni temu jednak, rozliczając rachunki zorientował się, że brak mu ogromnej sumy – stu złotych. Nie mógł dojść co tego, jak to się mogło stać. Całymi nocami sprawdzał cyfrę po cyfrze i wciąż stan kasy się nie zgadzał. W klasie zdania są teraz podzielone – jedni wierzą prowadzącemu spółdzielnię chłopcu bez zastrzeżeń, są też tacy, którzy głośno wołają, że nic ich to nie obchodzi i sto złotych znaleźć się musi. Chłopcy, którzy odwiedzili Adasia stwierdzili, że oni wierzą mu z całego serca i dlatego proszą o ratunek. Szczególnie, że rachunki sprawdzał nawet jeden z ojców – urzędnik bankowy i on również nie znalazł tych stu złotych.

Adam stwierdził, że spróbuje coś poradzić, ale w tej sytuacji nic nie obiecuje. Prosi, by chłopiec prowadzący księgi przyszedł następnego dnia z nimi. I tak się stało. Chłopiec przyniósł księgi i zaczął tłumaczyć, że już od tygodnia je sprawdza i do kwietnia wszystko się zgadzało, a w maju brakuje pieniędzy. Adaś wziął księgi i polecił chłopcu, by poszedł do Łazienek i odpoczął.

Po wyjściu chłopca, Adaś zaczął liczyć, dodawał długie kolumny, przyglądał się im podejrzliwie i faktycznie, brakowało stu złotych. Adam wziął lupę i zaczął przyglądać się cyfrom. Około godziny pierwszej w nocy rozległ się jego przeraźliwy śmiech. Wzbudził popłoch w domu i pierwszy w drzwiach pokoju chłopca stanął ojciec, głęboko zatroskany, był bowiem przekonany, że jego ukochany syn zwariował. Zapytał Adasia, co się stało, a ten odparł, że znalazł sto złotych. Zdumiony ojciec zaczął się dopytywać, gdzie syn te sto zloty znalazł – w domu, u lekarza? Poradził też Adasiowi, by zmoczył ręcznik w zimnej wodzie i położył sobie na potylicy, a następnie poszedł spać.

Adam jednak nie mógł usnąć tej nocy, pragnął bowiem natychmiast pobiec do biednego, zamartwiającego się chłopca. Ostatecznie w szkole, jeszcze przed pierwszą lekcją, polecił Burskiemu, by ten wywołał jakiegoś ucznia szóstej klasy i kazał wszystkim czekać na Adama po zajęciach.

Klasa szósta oczekiwała Adama niecierpliwie. Chłopak prowadzący spółdzielnie był niezwykle blady. Adam wbiegł w radosnych podskokach, niosąc księgi. Stwierdził, że jest szczęśliwy i zjawia się z radosną nowiną, bowiem ich kolega niepotrzebnie się smucił. Dodał, że wstydzić się powinien każdy, kto go podejrzewał. Okazało się, że czarna nitka przykleiła się do kartki i imitowała liczbę w kolumnie setek. Tym samym zamiast 26 złotych 30 groszy w księgach było 126 złotych 30 groszy. Matka chłopaka zajmowała się szyciem, więc była ku temu sposobność, by nitka sfałszowała uczciwe rachunki.

Rozdział III. Piękne są oczy fiołkowe, ale kto ukradł drzwi

Czyny chłopca zrobiły duże wrażenie na profesorze Gąsowskim. Dlatego też udał się do domu Cisowskich, a zdumiony Adaś był przekonany, że profesor zjawił się jako pacjent jego ojca. Ojciec jednak był nieobecny, a Gąsowski zażądał natychmiastowej rozmowy z uczniem. Uspokoił od razu Adasia mówiąc, że jest pierwszy dzień wakacji i on nie ma już nad chłopcem władzy. Przeprosił go też, za publiczne nazwanie go szatanem. Wyjawił, że przyszedł do niego, by prosić o radę i pomoc. Chodzi o to, by chłopiec zrezygnował z wyjazdu nad morze i spędził wakacje we wsi Bejgoła, majątku należącym do jego brata. Otóż do profesora przyjechała bratanica, która opowiedziała mu o nieszczęściu ciążącym nad rodziną. Adaś obiecał nauczycielowi, że naradzi się z rodziną i da mu znać. Zapowiedział swoją wizytę u profesora na popołudnie.

Jak powiedział, tak też zrobił, odwiedzając nauczyciela o czwartej. Drzwi otworzyła mu wysoka i smukła panienka o fiołkowych oczach i szerokim uśmiechu. Była to Wanda, wspomniana bratanica profesora, która zrobiła na Adasiu ogromne wrażenie. Do tego stopnia, że zdziwiła go jego reakcja, był przecież doświadczony w sercowych sprawach. Trzy lata temu, również w lecie, oddał serce Zosi Górskiej i nawet wyciął sobie scyzorykiem inicjały Z.G. na lewym ramieniu. Niestety panna okazała się demonem, który depta ludzkie serca, zaś ojciec sprał Adasia, że przed użyciem scyzoryka, nie odkaził go, co syn lekarza powinien uczynić, a matka urządziła mu piekło za zakrwawiony rękaw koszuli. Adaś zrozumiał wówczas, że lepiej jest wycinać inicjały na pniu brzozy niż na ręce. Aby nie zmarnowały się krwawe nacięcia, szukał później takich dziewcząt, których imię i nazwisko zaczynają się również na Z.G. Niestety, nie było takiej istoty, zatem Adaś oddał serce rudej siostrze kolegi, mimo iż przyjaciele ostrzegali go przed zdradliwym kolorem włosów. Niestety sześć listów, które do niej napisał, ona zmieniła z żeńskich odmian na męskie i wysłała dalej do swojej miłości, eleganta z szóstej ławki pod oknem, Staszka Wirskiego. Adaś wówczas postanowił się utopić i trzy minuty trzymał głowę pod wodą, kiedy nagle przypomniał sobie o pierogach z czereśniami, które miały być na kolację, a które uwielbiał. Kolejne siedem razy jeszcze dopadła go burza uczuć, aż jego serce stało się ostrożne. Teraz jednak Wanda zwaliła na nie całe fiołkowe niebo jej oczu.

Zachęcona przez wuja Wanda zaczęła opowiadać o problemach na wsi, gdzie mieszka z rodziną. Najpierw zjawił się u nich Francuz i prosił, by wolno mu było obejrzeć wnętrze ich dworu, rzekomo w celu napisania książki. Wandy, która mieszka w Wilnie u krewnych, bo tam też chodzi do gimnazjum, nie było w tym czasie w domu, ale jej matka opowiadała, że ów nieznajomy oglądał ich dom w niezwykły sposób, zwracając uwagę na drzwi. Do tego stopnia, że zaczął skrobać jedne drzwi w pokoju ojca i bardzo się zmieszał, kiedy go zauważono, po czym pożegnał się szybko. Po pewnym czasie pojawił się kolejny mężczyzna, który chciał kupić ich majątek. Zaoferował za niego sumę znacznie przewyższającą wartość. Ojciec Wandy nie mógł jednak spokojnie słuchać o sprzedaży ziemi, która jest od pokoleń w rękach rodziny i pogonił go, mimo iż w rzeczywistości ów majątek jest zadłużony. Jednak komuś tak zależało na zakupie majątku, że oferty napływały listownie z Warszawy i z Wilna, podniesiono też wysokość oferowanej sumy. Natomiast przed dwoma tygodniami, ktoś okradł dom. Matka Wandy pojechała wówczas po Wandę do Wilna, a ojciec-matematyk zagrzebał się w papierach. W nocy włamano się do domu i wyniesiono z niego … drzwi. Dwa skrzydła z pokoju matki. Nazajutrz znaleziono je w parku, zupełnie odarte z białej farby.

Okazało się, że tego dnia, rano, profesor odebrał list do Wandy. Był przekonany, że oddał go bratanicy, ale ostatecznie, dzięki Adasiowi, znaleziono go w 4 tomie powieści Hrabia Monte Christo, którą profesor czytał. W liście tym rodzina zawiadamia Wandę o kradzieży kolejnych drzwi, tym razem z gościnnego pokoju. Usiłowano wynieść je przez okno, ale przeszkodził w tym nocny stróż, który tylko przypadkiem wybudził się z głębokiego snu. Na krzyk stróża drzwi porzucono, a dwóch włamywaczy uciekło.

Adaś zapytał, czy ojciec Wandy nie zwracał się z tym problemem do policji, ale dziewczyna odparła, że matka nawet chciała, ale ojciec stwierdził, że tylko narazi się na śmieszność. Mimo tego chłopiec nie był przekonany o swoim udziale, miał bowiem wątpliwości, czy podoła wyjaśnieniu sprawy. Ostatecznie jednak zgodził się pomóc i pojechać do majątku rodziny Gąsowskich.

Rozdział IV. Dwie brody i człowiek-widmo

Adaś wyjeżdża do majątku rodziny profesora. Poznaje brata swego nauczyciela - Iwo Gąsowskiego, brodatego, zdziwaczałego matematyka, kilka lat młodszego od profesora i jego żonę - panią Ewę. To właśnie ona zajmowała się gospodarstwem, pan Iwo hodował tylko brodę. Mężczyzna zajmował się całymi dniami matematyką, łudząc się od wielu lat, że zdobędzie wielotysięczną nagrodę jednego z niemieckich uniwersytetów, przeznaczoną dla tego, kto udowodni „wielkie twierdzenie Fermata”. Wielki francuski matematyk z połowy XVII wieku, Piotr Fermat, pozostawił bowiem po sobie twierdzenie matematyczne z dziedziny teorii liczb, nie pozostawił jednak na nie dowodu. I nikomu nie udało się udowodnić, czy owo twierdzenie jest fałszywe czy prawdziwe. Matka Wandy była zaś kobietą cichą i bardzo zapracowaną. Miała anielską duszę i nieustający katar. To ona zarządzała majątkiem, opiekowała się mężem i córką.

Kiedy pan profesor Gąsowski przyjechał z Wandą i Adasiem do majątku, pan Iwo przywitał go z roztargnieniem, usiłując ukryć lekceważenie wobec takiej dziedziny wiedzy, jaką jest historia. Uważał bowiem, że historia jest „zmyśleniem, wywodzącym się z podejrzanie mętnych źródeł”. Spodobał mu się jednak Adaś, który wspomniał, że rozwiązując zagadki, stara się myśleć logicznie.

Do wieczora Adaś spenetrował cały dom. Zwiedził też park i budynku gospodarskie. Dom był stary, niski i rozległy, a dwie drewniane kolumienki z trudem podtrzymywały skrzywiony daszek. Nad gankiem była przybudówka, w której miejsce zajął Adaś. Adaś obejrzawszy też galerię portretów, krążył po domu przyglądając się pilnie drzwiom. Te, które nocą wyniesiono z domu, odarte były z białej farby, a zrobiono to ostrym narzędziem. Ktoś czegoś szukał pod powłoką, pytanie czego? Rozważał, że gdyby na drzwiach istniał jakiś napis, zobaczył by go ten, który pokrywał drzwi farbą. Oglądając kolejne drzwi, te w których kradzieży przeszkodzono, Adaś doszedł do wniosku, że ktoś czegoś szuka, ale „na ślepo”, nie wiedząc, które drzwi są tymi właściwymi. Adaś dopytywał też o historię dworu, ale nie dowiedział się niczego, co mogłoby wskazywać na powód dziwnych wydarzeń.

Pewnego dnia, w czasie spaceru Wanda zauważa skradającą się postać w cieniu pod drzewami. Nieznajomy zmierza od lasu przez zarośla ku dróżce wiodącej w stronę domu. Gdy Cisowski zbliża się do postaci, by ją schwytać, zostaje uderzony w głowę, po czym traci przytomność.

Rozdział V. Po rozbitej głowie chodzi Francuz

Chłopiec powoli wraca do zdrowia. Okazuje się, że to Wanda przyniosła go na plecach z lasu. Codziennie zmienia mu bandaże na rozbitej głowie, pani Gąsowska karmi go lekkim pożywieniem, zaś profesor historii odganiał muchy z jego twarzy. Nawet pan Iwo wpadał, zapewniając, że z tego wyjdzie, bo łeb ma z kamienia. W związku z taką opieką, Adaś stwierdził, że musi wytężyć wszystkie siły, by odkryć tajemnicę dziwnych kradzieży i rozwiązać zagadkę, która ukrywa się za jakimiś drzwiami. Zaczął podpytywać profesora, czy nikt nie spisał historii domu, ale ten odparł, że jego przodkowie mieli wstręt do pisania. Dodał jednak, że nie jest pewien, czy w domu nie kryją się jakieś dokumenty, bo z uwagi na niechęć brata i pogardę wobec historii, profesor już dawno się wyprowadził. Przyznał jednak, że w domu jest tyle zakamarków, co w labiryncie i nie zaszkodzi poszukać czegoś. Panna Wanda oznajmiła mu później, że warto wybrać się na strych, bowiem tam jest największa szansa na odnalezienie starych szpargałów. Zanim tam jednak poszli, Adaś usilnie starł się wpaść na jakiś trop. Podpytywał nawet matematyka, czy mogło chodzić o jego pracę, ale ten stwierdził, że udowodnienie lub obalenie twierdzenia zajmie mu jeszcze kilka lat. Chłopiec pytał też profesora, czy w jego rodzinie nie było żadnego Francuza, ale ten stwierdził, że nie. Zaczął mu natomiast opowiadać o swoim przodku, który zapragnął mieć galerię z obrazami rodzinnymi, a po tym, jak na jarmarku w Wilnie spotkał malarza, zaangażował go do tego zadania. Dziadek profesora na chybił trafił opowiadał malarzowi, jak dana postać ma wyglądać, jednej dodając brodawkę, innej zezowate oczy. Z francuskich rzeczy w przeszłości, to był tylko francuski strój, w który na obrazie ubrany jest Eustachy Gąsowski, szambelan króla Stanisława. Na portrecie ów przodek ma tylko jedno oko, co też było winą dziadka. Z nudów grywał bowiem z malarzem w rumel-pikietę, a ponieważ malarzowi mało płacono za malowidła, usiłował oszukiwać. Dziadek wpadł wówczas we wściekłość i wyrzucił malarza nie zwracając uwagi na to, że właśnie malował on jego ojca i zrobił tylko jedno oko. I tak już pozostało.

Od tej rozmowy odciąga Adasia i profesora Wanda, zabierając ich na strych.

Rozdział VI. W mrokach tli się światełko

Wśród starych gratów zapełniających strych, Wanda odkryła stare skrzynie pełne papierów. Przez trzy godziny ciężko pracowali wyciągając księgi, stare gazety i papierzyska. Znieśli je na dół i zaczęli dokonywać segregacji – osobno poskładali roczniki gazet, kalendarze, stare romansidła. Adaś wyławiał zapiski sporządzone ludzką ręką i odkładał je na stronę, a obok pożółkłe dokumenty, na których pozostawały reszty pieczęci. Następnie przenieśli wszystkie te pozostałości po historii do pokoiku na ganeczku, w którym urzędował Adaś. Przez kilka następnych dni chłopaka widywano jedynie przy posiłkach, nieustępliwie studiował bowiem papiery. Pewnej nocy obudził profesora w nocy mówiąc, że ma Francuza. Okazało się, że w domu było nawet dwóch Francuzów, a jeden w nim umarł w 1813 roku – był żołnierzem z Wielkiej Armii. Profesor wówczas przypomniał sobie, że ojciec pokazywał ku kiedyś zapadły grób, w którym według legendy pochowano jakiegoś Francuza.

Adaś pozyskał wiedzę o Francuzach ze starego pamiętnika księdza Jana Koszyczka. Wynika z niego, że na samym początku 1813 roku dwaj żołnierze napoleońscy, wracający od Moskwy, dotarli do domu, w którym mieszkają teraz Gąsowscy. Jeden z nich był starszy, prawie siwy, z twarzą naznaczoną bólem, podtrzymywał go młodszy, choć również w złym stanie. To on wyjaśnił księdzu i panu Gąsowskiemu, że zeszli z traktu, bo jego towarzysz ma nogi tak odmrożone, że nie ma już chyba dla niego ratunku. Błagał o pomoc i kawałek chleba oraz wiązkę słomy, by mogli się przespać. Pan Gąsowski nie chciał zabierać ich do dworu, tam bowiem umierała jego żona, Domicela. W południowej stronie parku był jednak mały domek z dwiema izbami, w którym za dobrych czasów majątku mieszkał ogrodnik. Gąsowski pozwolił żołnierzom zająć lokum na tyle, ile potrzebują.

Nogi starszego faktycznie były w strasznym stanie, tymczasem o medyku nie mogło być mowy. Pewien owczarz biegły w sprawach zdrowia radził, by przykładać do nich krowie łajno, ale francuz zaczął przeraźliwie krzyczeć ze wstrętu i odrazy. Inni radzili odrąbać nogi natychmiast. Ów oficer nazywał się Kamil de Berier, jego towarzysz nie opuścił go, spłacając widocznie jakiś dług wdzięczności.

Dwa tygodnie później umarła pani Gąsowska, a chorego oficera przeniesiono do dworu. Mimo iż leżał cale dnie i bardzo cierpiał, pewnej nocy widziano go, jak wychodził. Od kilku dni był też dziwnie podniecony, wciąż coś pisał na skrawku papieru i coś obliczał. Pan Gąsowski zastanawiał się, czy chodzi o testament. Ksiądz chciał wypytać żołnierza o jego nocne wyprawy, ale Gąsowski mu nie pozwolił twierdząc, że żołnierz może czynić, co mu się podoba. Oficer jednak zachowywał się dziwnie. We dnie nigdy nie opuszczał pokoju, pilnując swoich rzeczy, przechowywanych pod łóżkiem. Jednego dnia nikomu nie pozwolił nawet wejść do pokoju mówiąc, że niczego nie potrzebuje. Dopiero kolejnego dnia, bardzo osłabiony, prosił o przeniesienie do małego domku, do jego towarzysza. Spełniono jego życzenie i chciano przenieść też zawiniątko spod łóżka, ale rzeczy żołnierza nigdzie nie było. Gąsowski obawiając się, by nikt nie zrobił żołnierzowi krzywdy okradając go, pospieszył do małego domku pytając żołnierza o zawiniątko, ten jednak szybko odparł, że ma go przy sobie. Ksiądz koszyczek zauważył, że oficer coś pisze i rozmawia ze swoim młodszym towarzyszem, a pani Weronika pomagająca przy Francuzach doniosła księdzu, że oficer wręczył żołnierzowi sznurkiem związane i zalakowane pismo, które żołnierz starannie zaszył w kabacie. Następnie żołnierz wyruszył do Francji żegnając się z umierającym oficerem, zaś ten na pożegnanie szepnął do odchodzącego, żeby pamiętał, bo przyrzekał. Pozostały w majątku oficer czul się coraz gorzej, nogi były czarną zgorzeliną, a rana na piersiach otwierała się podczas słoty. Pewnego dnia odezwał się do pana Gąsowskiego dziękując mu i mówiąc, że jest dobrym człowiekiem, dobrym szlachcicem. Miał też prośbę – powiedział o swoim młodszym bracie, Armandzie, który jest kapitanem w cesarskiej gwardii. Nie wiedział, gdzie obecnie przebywa, ale napisał do niego list. Dodał, że z całej rodziny pozostali tylko oni dwaj. Jeśli by się tak zdarzyło, że ów brat zjawi się w majątku, oficer prosił, by mógł zatrzymać się w tym samym pokoju i zamieszkać na jakiś czas. Prosił też Pana Gąsowskiego, by ten nie dziwił się niczemu, co brat by zrobił. Pan Gąsowski, choć zdziwiony, złożył uroczyste przyrzeczenie, że przyjmie Armanda de Berier i zezwoli na wszystko. Zapytał jednak, co by się stało, gdyby brat się nie zjawił. Oficer odparł, że wówczas wszystko będzie pana Gąsowskiego i kazał mu spojrzeć na drzwi. Jednak zanim cokolwiek wyjaśnił, omdlał, a tej samej jeszcze nocy zmarł.

Rozdział VII. „Malarz – co ukradł, mówi, że znalazł”

Profesor i Adaś jedli późne śniadanie i w jego trakcie, chłopiec postanowił, że trzeba opowiedzieć o wszystkim państwu Gąsowskim. Brat profesora orzekł, że ów Francuz, żołnierz, pozostawił najwyraźniej w ich domu tajemnicę. Co więcej, Francuz z 1813 roku i ten z 1937 mają ze sobą coś wspólnego. Adaś zakomenderował, że w takim razie muszą iść zobaczyć drzwi od domku. Domek jednak był w opłakanym stanie, przechowywano w nim bezużyteczne narzędzia ogrodnicze, nie było w nim też drzwi. Adaś stwierdził, że musiano zdjąć je bardzo dawno, bowiem zawiasy są poczerniałe i pokryte warstwą kurzu. Chłopiec usilnie zaczął się nad wszystkim zastanawiać, ale nie mógł dojść do żadnych konkretnych wniosków.

Nagle w domu Gąsowskich zjawia się podejrzany mężczyzna – wędrowny malarz o niespokojnych oczach. Na plecach dźwigał tłumok, sztalugi i ogromną kasetę z farbami. Poprosił matematyka o to, by mógł odpocząć, a ten udzielił mu gościny. Zaprosił go też na posiłek, w trakcie którego omal nie opowiedział mu historii o drzwiach. Adaś w ostatniej chwili zawołał, że się pali, by ostrzec matematyka przed opowiadaniem historii o drzwiach. Malarz jednak podejrzliwie zerkał na chłopca, a atmosfera w trakcie posiłku zrobiła się bardzo ciężka. Szczególnie, że kiedy temat zszedł na napaść na Adasia, ten uparcie utrzymywał, że kopnął go koń. Adaś wpadł też na pomysł, jak zdemaskować fałszywego malarza o rękach goryla. Polecił panu profesorowi, żeby ten poprosił malarza o domalowanie przodkowi brakującego oka. Jeśli rzeczywiście jest malarzem, powinien to chętnie uczynić.

Pan profesor zobowiązał się też, że w nocy będzie pilnował malarza. Tyle tylko, że miał sen o Napoleonie, który go niezwykle wciągnął. Obudził się w środku nocy słysząc jakby huk i skrobanie, ale doszedł do wniosku, że to myszy, poszedł więc dalej spać. Z samego rana u profesora zjawił się Adaś – malarz udał się bowiem do ogrodu, a on chciał wejść do jego pokoju, prosił tylko o pozwolenie. Okazało się jednak, że mężczyzna zamknął drzwi na klucz.

Malarz okazał wielkie zadowolenie usłyszawszy, że profesor chce mu pokazać galerię portretów w bawialni. Stanąwszy przed portretem z niedomalowanym okiem, profesor zrealizował plan Adasia i udał, że wpadł właśnie na pomysł, by malarz dokończył portret. Ten jednak zaczął się wymigiwać, że maluje tylko krajobrazy i źle by to zrobił. Staruszek zostawił zatem malarza w bawialni, by ten dokończył oglądanie portretów, po czym pobiegł do Adasia, mrucząc do siebie, że malarz nie będzie wcale oglądał portretów, tylko drzwi. Przyznał chłopcu rację, że to nie malarz, tylko opryszek. Fałszywy malarz korzystał zaś ze sposobności, by obejrzeć każde drzwi i niczego nie pominąć. Adaś podejrzewał, że owe myszy, które słyszał profesor w nocy oznaczały, że malarz skrobał w nocy drzwi w swoim pokoju. Dodał, że zapewne malarz się z nimi dziś pożegna. I rzeczywiście, w rozmowie z Wandą zapowiedział swój rychły wyjazd, w dniu jutrzejszym. W stosunku do Adasia natomiast wysunął zawoalowaną groźbę mówiąc, że chłopak ma tylko jedną głowę i powinien dobrze jej pilnować. Wspólnie zaczęli się też zastanawiać, dlaczego malarz odjeżdża dopiero jutro i Adaś doszedł do wniosku, że może chodzić mu o drzwi, których jeszcze nie obejrzał – do pracowni matematyka. Chłopiec poprosił więc profesora, by wywołał na chwilę brata, bo skoro malarz jest w domu, to będzie chciał skorzystać z okazji i dokona oględzin. Ostatecznie to Wandzia wywabiła ojca z pracowni, zaś Adaś polecił jej przemknąć się do domu i dojrzeć, co robi malarz. W tym czasie obaj z profesorem wciągnęli niechętnego wyjściom z domu matematyka w dyskusję na temat liczby siedem. Nagle zobaczyli uciekającego malarza, przeskakującego przez parkan i biegnącego dalej. Zaczęli wołać zatem Wandę, ale ta była zdumiona zachowaniem malarza, który wcale nie udał się do pracowni ojca, tylko schodził z góry. Zaniepokojony chłopiec pobiegł do swojego pokoju. Tam okazało się, że zniknął pamiętnik księdza Koszyczka.

Rozdział VIII. Umarli piszą listy

Adaś był na siebie zły, doszedł bowiem do wniosku, że fałszywy malarz musiał wywnioskować, że jakichkolwiek wskazówek, należy szukać w jego pokoju. Doszedł też do wniosku, że napastników musi być kilku. Wspólnie zastanawiają się, co robić, kiedy nagle przerywa im turkot wózka. Okazuje się, że do zadłużonego dworu przybywa komornik, by obejrzeć żywy inwentarz. Stwierdza, że bardzo mu żal matematyka, bo ten jest podobno genialny, ale nie zna się na gospodarstwie. Stwierdza, że odwlekał swój przyjazd jak tylko mógł, ale jest bardzo źle. Profesor załatwia sprawę wpłacając własne pieniądze.

Adamowi jest przykro, że ci sympatyczni ludzie borykają się z takimi problemami, jednak bardziej zajmuje go sprawa drzwi. Dochodzi do wniosku, że mogą być śledzeni i to dlatego malarz wiedział, że w pokoju chłopca znajduje się coś ważnego. Co więcej, ludzie ci muszą rezydować gdzieś w pobliżu, Adaś postanawia zatem udać się na zwiady. Profesor początkowo zakazuje mu tego mówiąc, że straszliwie się naraża, ale ostatecznie przekonuje profesora. Postanowiono odegrać małe przedstawienie. Panna Wanda miała odprowadzić chłopca na stację kolejową, walizkę jego położono na koźle wózka obok woźnicy, wyrostka w rozchełstanej koszuli. Adaś wsiadając na wózek rozglądał się dookoła, ale nie dostrzegł niczego podejrzanego. W drodze szepnął do Wandy, że ukryje walizkę na dnie wózka, a Wanda z nią powróci. Tylko nie wolno jej wynosić z wozu. Pożegnali się pospiesznie, bo pociąg już wjeżdżał na stację, a Adam pobiegł w jego kierunku, po czym przemknął w kierunku pól. Szedł w ciemnościach obok toru kolejowego na zachód. Postanowił zatoczyć koło i minąwszy z daleka Bejgołę, dojść do niej od strony wielkiego traktu. W drodze pogadał z pastuszkiem stróżującym przy koniach i dowiedział się, że mógłby spędzić noc niedaleko, u leśnika. Tam, gościnnie przyjęty, przespał się na pachnącym sianie, wcześniej przyrzekając, że nie zaprószy ognia. Zbudziło go słońce i żona gajowego, która poczęstowała go czarnym chlebem i mlekiem. Pouczony, którędy ma iść, by dotrzeć do miasteczka, ruszył w drogę.

Około południa usłyszał krzyki i nawoływania. To grupa młodzieży bawiła się nad wodą, a ujrzawszy przybysza, nagle zamilkła. Adaś, poprosił ich o pozwolenie, by mógł odpocząć, a oni skwapliwie się zgodzili dopytując, skąd idzie. Adaś zaczął żartować, że on jest taki Marek, co idzie na jarmarek i chodzi, by nie siedzieć. Przedstawił się ostatecznie stwierdzając, że nic tym nie ryzykuje. W rozmowie z dziećmi zidentyfikował osoby mieszkające w pobliskich domach. Otrzymał też zaproszenie na obiad, poszli zatem całą gromadą, a pani Niemczewska, właścicielka Wiliszek, mile przyjęła gościa nie zadając mu żadnych pytań. Zachęciła go też, by przespał się przed dalszą drogą, a po obiedzie odwiedził Głodowice, gdzie pozna szlachetnego człowieka, znanego ze „Złamanego Miecza” Makuszyńskiego, pana Rozbickiego. Córka Niemczewskiej, Irenka, ochoczo przytaknęła obiecując, że zaprowadzą tam Adama. Jednak matka stwierdziła, że zaprowadzi go reszta dzieci, na nią natomiast od wczoraj czeka praca. Dziewczyna zaczęła skarżyć się Adamowi, że ma tłumaczyć jakiś francuski list, na dodatek pisany starą francuszczyzną. Okazało się, że niedaleko, w Żywotówce, mieszkają obcy ludzie i wczoraj jeden z nich przyniósł im ten list z prośbą, by go przetłumaczono. Powiedział, że to bardzo ważny dla niego dokument, a sam nie rozumie języka francuskiego i nie zna w okolicy nikogo, kto by mu ten list przetłumaczył. Adaś zaoferował swoją pomoc w tłumaczeniu deklarując, że dość dobrze zna francuski.

Adaś nie mógł się doczekać końca obiadu, Kiedy w końcu Irena zaprowadziła go do pokoju i podała stary dokument, chłopak nie umiał opanować wzruszenia. Od razu zerknął na podpis – Kamil de Berier. Adaś stwierdził, że jest znużony i chętnie przetłumaczy ten list w samotności, a Irenka może iść do towarzystwa. Zaczął tłumaczyć, a wszystko zgadzało się z tym, co pisał ksiądz w swoim pamiętniku – list był skierowany do brata oficera. Pisał w nim, by ten wynagrodził żołnierza, co mu ten list poda. Prosił też, by przybył jak najszybciej, bo on stoi u progu śmierci. Gdyby jednak brat nie zastał go żywego, Kamil de Berier udzielił mu instrukcji pisząc, że udało mu się zdobyć coś, co jemu, a później rodowi całemu pozwoli przywrócić dawną świetność. W liście nie ma jednak żadnych informacji o drzwiach, a jedynie wspomnienie książki, którą razem czytali, ucząc się włoskiego, a także skrócone słowa i cyfry. Adaś zgadł, że to szyfr prowadzący do Boskiej Komedii Dantego, do części Piekło, pieśni trzeciej, wiersza dziesiątego i jedenastego. Niestety w domu Ireny nie było książki, Adaś poprosił zatem jej brata, Ignasia, o pomoc. Ten stwierdził, że książkę może mieć pan Rozbicki. Adaś zatem napisał na kartce pytanie o brzmienie dwóch wierszy z tej książki, a nie minęło pół godziny, jak miał już odpowiedź przyniesioną przez Ignasia. Dwuwiersz każe szukać „na drzwiach bramy”. Kiedy Irena wróciła, Adaś oddał jej przetłumaczony list, a ona nie poświęcając mu uwagi, włożyła oryginał i tłumaczenie do koperty i zalepiła. Przy wczesnej wieczerzy Adaś z radością opowiadał różne historie, kiedy nagle mu przerwano, bowiem ktoś wszedł z informacją, że pojawił się nieznajomy mieszkający w Żywotówce i czeka w kuchni. Irena wyszła z pokoju stwierdzając, że to na pewno po list. Adam ruszył za nią komentując, że musi zobaczyć, dla kogo pracował. Skradając się pod ścianą zobaczył, że mężczyzną, który przyszedł po list, był fałszywy malarz. Adaś rozmyślał przez chwilę, po czym jeden skok wystarczył, by już był poza obejściem. W domu dziwili się tylko, że tak miły i wesoły gość przepadł jak kamień w wodę.

Rozdział IX. Nie pchaj palców między drzwi!

Adaś przemyka z niezwykłą ostrożnością, starając się nie stracić z oczu fałszywego malarza. Oddaliwszy się od dworu nieznajomy wyjął latarkę i w jej świetle zaczął czytać list. Najwidoczniej nieznajomy spodziewał się, że wyczyta w liście jakieś wyraźne wskazówki, bo nie mógł powstrzymać zawodu. Zgasił latarkę, ukrył list w kieszeni i podniósł się bez pośpiechu. Zaczął iść, a po pewnym czasie skręcił z gościńca na boczną polną drogę, dobrze widoczną w świetle księżyca. Nieznajomy zmierzał najwidoczniej ku domowi na wzgórku, a Adaś nie wiedział co robić. Bał się bowiem zbytnio zbliżyć, nie znał bowiem terenu i mógł wpaść w dół lub zdradzić się w inny sposób. Po namyśle postanowił zaczekać z działaniem do świtu, kiedy w dziennym świetle będzie mógł zapoznać się z terenem. Teraz tylko wspiął się na drzewo rosnące najbliżej domu i zobaczył przez okno siedzących w izbie dwóch ludzi przy trzech świecach. Adaś orzekł, że ludzi ci nie pochodzą z okolic, bowiem wierzono tu, że palenie trzech świec równocześnie oznacza, że ktoś musi umrzeć, więc nikt stąd by się na to nie odważył. Jeden z nieznajomych to fałszywy malarz, drugiego chłopak wcześniej nie widział. Był to człowiek niezwykle chudy i kościsty, niczym ludzki szkielet. Widać było, jak czyta on papier z tłumaczeniem listu.

Adaś zsunął się z drzewa zastanawiając się, jak spędzić noc. Kusiło go, by zajść do obozu harcerskiego, który mijał idąc za fałszywym malarzem, bał się jednak, że nie trafi do niego w nocy. Ostatecznie w pobliżu dojrzał na wpół rozwaloną budę z resztką starego siana w środku i tam postanowił spędzić noc. Adasiowi zdawało się, że ledwie zamknął oczy, kiedy usłyszał szczekanie i charczenie. Dookoła budy skakały trzy psiska, brytany, dotąd pewnie zamknięte, a teraz spuszczone na noc z łańcucha. W panice chwycił z ziemi patyk i wystawił go przez otwór niczym kopię, ale jeden z psów chwycił go i z zajadłością roztrzaskał zębami. Zaczął wzywać pomocy, kiedy nagle ciężka ręka fałszywego malarza zatkała mu usta. Trzech ludzi go osaczyło i poniosło w kierunku domu. Po chwili postawiono go przemocą na podłodze. Nieznajomy dopytywał się, co chłopiec tu robi, ale ten uparcie powtarzał, że zabłądził. Nawet kiedy Chudy przypomniał mu, że malarz rozbił mu już raz głowę, trzymał się swojej wersji. W końcu Chudy obiecał chłopcu, że nic mu nie zrobią, jeśli powie im wszystko, co wie. Pokazał mu rękopis księdza Koszyczka, „odświeżając” chłopcu pamięć. Ten jednak wciąż powtarzał, że nic nie wie, a pamiętnik czytał, lecz nic z niego nie zrozumiał. Następnie Chudy pokazał Adasiowi list mówiąc, że są w nim skróty i czy może on wytłumaczyć, co mogą znaczyć. Chłopiec jednak stwierdził, że nie rozumie, ale to musi być jakiś szyfr. Chudy zrozumiał, że od Adasia niczego nie wydobędzie w ten sposób, zaproponował mu zatem wspólne poszukiwania, a kiedy odnajdą skarb, to się podzielą. Na propozycję przyjęcia do spółki Adaś już nawet nie odpowiedział. Mężczyźni zaczęli mu zatem grozić, ale chłopiec przypomniał im, że był widziany w Wiliszkach, gdzie malarz zaszedł po list. Chudy stwierdził zatem, że w taki razie Adam napisze list do swoich przyjaciół z informacją, że jest bezpieczny i wróci za kilka dni. Ostatecznie Adaś napisał list do profesora, ale w taki sposób, że pierwsze listery kolejnych wersów układały się w słowa „strzeżcie domu”.

Rozdział X. Na dnie piwnicy i rozpaczy

Adaś został zrzucony na dno piwnicy, związany. Kiedy się rano obudził i usiłował przewrócić się na prawy bok uczynił to tak pechowo, że aż krzyknął z bólu. Usłyszał wówczas jęk, a ktoś przemówił po francusku. Okazało się, że to ranny Francuz, który przebywa w zamknięciu już od dwóch, trzech dni. Ma zwichniętą rękę i gorączkuje. Adaś dowiaduje się, że fałszywy malarz i jego kolega przemocą zabrali mu list i działają na własną rękę. Stało się to po tym, jak pozyskali informację, że to nie jakaś zwyczajna praca, ale w grę wchodzi poszukiwanie skarbu, a odkryli to po lekturze pamiętnika księdza.

Jeden z opryszków próbuje wciągnąć Adasia do współpracy. Obiecuje mu wolność w zamian za pomoc. Adam odszyfrowuje treść zagadki, ale opryszek wciąż nie może pojąć jej znaczenia. Wychodzi, krępując wcześniej Adasia, który jest zły na siebie, że mu uwierzył w obietnicę wolności. Po oddaleniu się opryszka chłopiec podpytuje Francuza, jakim sposobem znalazł list. Ten opowiada, że stało się to przypadkiem, był on w starej książce zakupionej u antykwariusza. Francuz przypuszcza, że żołnierz, który niósł list, na próżno szukał brata Kamila, bowiem ten padł pod Waterloo. Nie wiedząc co począć z listem próbował zapewne odnaleźć jakichś krewnych, ale nikogo już nie było wśród żywych. Zachował zatem list jako pamiątkę, a wetknięty w książkę trafił ostatecznie do antykwariatu.

W nocy nadciąga burza. Piwnica napełnia się wodą – przepływa szczeliną pod drzwiami. Więźniowie rozpaczliwie wzywają pomocy. Niosą ją im obozujący w pobliżu harcerze, a wśród nich Staszek Burski. Uciekając, Adam zabiera jeszcze z domu papiery Francuza oraz zapiski księdza.

Rozdział XI. Choć burza huczy wokół nas…

Chłopcy postanawiają ukryć Francuza u miejscowego proboszcza. Niosą go tam na zmianę, zachowując ostrożność, by go nie urazić. Pukają do księdza Kazuro przepraszając jednocześnie, za zatopioną łódź, którą od niego pożyczyli i informując, że prowadzą rannego człowieka. Zaczyna opatrywać rannego mówiąc, że we wsi jest nie tylko księdzem, ale i lekarzem, a czasami i weterynarzem. Ksiądz ma chłopcom za złe, że nie użyli noszy dla rannego. Opowiada o księdzu biorącym udział w powstaniu 1863 roku, który został ranny pod Bejgołą, niedaleko dworu Gąsowskich. Gąsowscy ukryli go w małym domku w ogrodzie. Kiedy dostali sygnał, że Moskale idą pan Gąsowski postanowił księdza wynieść i ukryć na plebanii. Ponieważ brakowało noszy, chorego przetransportowano na zdjętych z zawiasów drzwiach. Owe drzwi pan Gąsowski dał księdzu na pamiątkę, bowiem została na nich plama krwi. Teraz są w małej szkółce, którą ksiądz Kazuro postawił. Po odpoczynku Adaś spieszy obejrzeć drzwi, ale po bacznym ich obejrzeniu stwierdził, że nic na nich nie ma, żadnego napisu. Zaczął zatem zdejmować z nich okucia do zamka. I rzeczywiście, pod żelazem zobaczył znaki, układające się w napis: „W wielkim domu znajdziesz dwie malowane brody. Nie patrz poza siebie. Patrz przed siebie i czytaj w brodzie!”. Adaś stwierdził, że słowa te nie mają sensu i oficer musiał być w malignie, zapamiętał jednak wydrapaną instrukcję. Następnie starym nożykiem odłupał fragmenty drzwi tak, by napisu już nikt nie był w stanie odczytać.

Rozdział XII. Puk, puk w okieneczko…

Wanda wpada do pokoju informując o liście od Adama. Profesor zaczął czytać, ale bardzo się zdziwił stwierdzając, że list jest dziwny i wymyślony. Zauważa też, że Adaś nazwał wieś Ejgoła, a wie, że nazywa się Bejgoła. z także że w liście widnieje imię Maria, tymczasem pani Gąsowska ma na imię Ewa. Matematyka zastanowił zaś dziwny szyk zdań i nierównej długości wiersze. Obaj bracia doszli do wniosku, że błędy pojawiły się po to, by zwrócić na nie uwagę. Szybko odgadują zaszyfrowaną w pierwszych literach wiadomość „strzeżcie domu”. Matematyk stwierdził, że widocznie ktoś kazał mu napisać list, który miał ich uspokoić i uśpić czujność. Kobiety natychmiast pobiegły zamykać drzwi, natomiast bracia zaczęli poważną rozmowę. Historyk deklaruje braterską miłość, ale zarzuca matematykowi zaniedbanie majątku i rodziny, poświęcenie się utopii. Stwierdza, że dom się rozsypuje, a niedługo zostaną stąd wygnani. Matematyk przyznał, że ostatnie piętnaście lat poświęcił się pracy nad twierdzeniem Fermata. Historyk pouczył go, by strzegł domu, jak radzi chłopiec.

Po tej rozmowie profesor wspólnie z Wandzią obeszli cały dom, zamknęli na zasuwę drzwi wejściowe. Obserwowali nadejście burzy, a Wanda zaczęła się zastanawiać, co robi w tej chwili Adaś. Matematyk w tym czasie otworzył piec i zaczął palić wszystkie swoje zapiski, po czym poszedł spać i po raz pierwszy spał nawet wówczas, kiedy wstał już dzień. Obudziło go walenie w patelnię. Okazało się, że przybył harcerz, ponoć od Adama.

Staszek Burski bardzo się zdziwił, że zamiast bicia w bębny bije się tu w patelnię. Profesorowi wydawało się natomiast, że poznaje twarz chłopca. Ten przyznał, że w ostatnim roku siedział na lekcjach w jednej ławce z Adamem. Następnie zaczął opowiadać o burzy, podziemnym lochu, zatopnionej łodzi. Gąsowscy byli pod wrażeniem opowieści, że Adaś podjął takie ryzyko dla obcych ludzi. Pozwolili też drużynie harcerskiej rozłożyć się w sadzie. Po tej opowieści cały dzień oczekiwali Adasia, ten jednak się nie zjawiał. W końcu wszyscy położyli się spać.

Późnym wieczorem powrócił Adaś. Wszedł przez okno do pokoju profesora, rzekomo nie chcąc nikogo budzić. Wraz z nim jest Staszek Burski. Adaś przekazuje profesorowi informację o znalezieniu drzwi, zaznacza jednak, że teraz nie ma czasu, na dokładną relację. W tajemnicy udaje się na strych prosząc profesora, by ten stał na czatach. Nauczyciel nie rozumie tajemniczego zachowania chłopca, czeka jednak cierpliwie, aż chłopcy zejdą ze strychu. Wkrótce tak się dzieje, a Adaś zapowiada swoje przyjście rano w porze śniadania. Prosi tylko, by profesor narobił wrzawy na jego widok i by udawał zdumionego.

Rozdział XIII. Któż to z płaskiego nie chce jeść talerza?

Rano Adaś powraca oficjalnie. Na jego widok profesor zaczyna drzeć się jak opętany. Adaś na powitanie donośnym głosem oznajmia, iż wyjaśnił tajemnicę oficera napoleońskiego, zna miejsce ukrycia tajemniczego zawiniątka, bowiem odnalazł nowe dokumenty. Stwierdza jednak, że nie może ujawnić, co znajdywało się w zawiniątku, ale zapowiada, że wszystko wyjaśni się o zmierzchu. Po cichu zaś Adaś naradza się ze Staszkiem, zastanawiając czy opryszki już wiedzą, że Adaś wrócił.

O zmierzchu wszyscy udają się na wyprawę, zabierając ze sobą rydel i łopatę. Kopią w wyznaczonym przez Cisowskiego miejscu. Trafiają na mocno zabitą gwoździami skrzynię. W tym momencie pojawia się opryszek i odbiera znalezisko, grożąc bronią. Chudy wyśmiewa Adasia, mając do niego pretensję, że ten o nim nie pamiętał, tymczasem on go strzegł i nie dał mu zrobić krzywdy. Matematyk jest bardzo zdenerwowany, chce gonić opryszka, ale Adaś go zatrzymuje. Profesor domyśla się, że za takim zachowaniem chłopaka musi się coś kryć. Wracają zatem wszyscy do domu i dopiero tu chłopiec ujawnia, że wyprawa była mistyfikacją, mającą na celu odwrócenie uwagi „bandziorów”. Opowiada o znalezieniu drzwi i napisu ujawniającego kryjówkę. Mówi także, że ów odkryty przed chwilą skarb ukrył on sam, napychając złomem znalezioną na strychu skrzynkę. Przyznaje jednak, że niepokoi go fakt, iż złoczyńców było trzech, tymczasem oni widzieli jednego. Dlatego prosi, by wszyscy udawali smutnych utratą rzekomego skarbu. Niedługo potem okazuje się, że Adaś wyczytał w gazecie, że w wileńskim zajeździe doszło do zbrojnej rozprawy pomiędzy dwoma mężczyznami. Najlepsze jest jednak to, że przedmiotem sporu była skrzynia napełniona zardzewiałym żelastwem. Adaś zatem stwierdza, że teraz mogą już w spokoju szukać skarbu. Jednak poszukiwania musiano wstrzymać, zjawił się bowiem proboszcz. Opowiada on, że Francuz, poczuwszy się lepiej odszedł, lecz pozostawił karteczkę i sto złotych dla biednych. I teraz ksiądz ma zgryzotę, bo krąży po okolicy usiłując rozmienić ten banknot, ale nikt nie ma takich pieniędzy. Ostatecznie to harcerze udają się do miasteczka rozmienić pieniądze. Pół dnia trwa ta wyprawa, ale w końcu ksiądz Kazuro odchodzi zadowolony, chcąc jak najszybciej pomóc biednym.

W końcu wszyscy mogą się skupić na odkryciu tajemnicy. Adaś znajduje jedną „malowaną brodę” na portrecie brodatego rycerza. Prosi o mleko i szmatkę, po czym zaczyna przecierać namalowaną brodę. Ukazują się zapisane na brodzie słowa, które należy czytać za pomocą lusterka. Brzmią one następująco: „Znajdziesz w domu tego, co powróci wkrótce z Egiptu i nigdy nie jadł na uczcie z płaskiego talerza”. Adaś zastanawiał się dłuższy czas nad rozwiązaniem. Nagle wypadł z domu wskazując dąb rosnący na wprost okien bawialni, a na nim gniazdo bocianie – tego ptaka, który nie mógł jeść z talerza. Otwór w pniu drzewa ukrywał przez ponad sto lat cenne kamienie – diamenty i rubiny. Dla chłopca jednak fiołkowe oczy piękniejsze są od znalezionych drogocennych kamieni.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz