Pewnego słonecznego dnia, dziadek postanowił zabrać swoją ukochaną wnuczkę, Natalkę, do zoo. Natalka była bardzo szczęśliwa, a szczególnie zachwyciła się małpami, które wydawały jej się bardzo zabawne. Dziadek był zdziwiony, bo jemu te zwierzęta wydawały się raczej głupie. Stwierdził, że wrzeszczą tylko i skaczą po drzewach. Mężczyzna poprowadził zatem wnuczkę dalej mówiąc, że chciałby jej kogoś przedstawić. Natalka zgodziła się, choć miała jeszcze ochotę popatrzeć na małpie wygłupy.
Minęli małpiarnie, zakątek z pluskającymi się pingwinami i stanęli przed rozległym, zadrzewionym wybiegiem. Dziewczynka odczytała tabliczkę i okazało się, że to miejsce niedźwiedzia brunatnego syryjskiego. Na wybiegu, w słońcu wygrzewało się zwierzę. Natalka stwierdziła, że wygląda jak wielki pluszowy miś, którego dostała od dziadka na urodziny.
Zwierz na dźwięk głosów przeciągnął się i spojrzał na ludzi stojących przed wybiegiem, po czym przyczłapał do otaczającej wybieg fosy i wyciągnął pysk w stronę gości. Ku zdziwieniu Natalki, dziadek przywitał się z niedźwiedziem słowami „Witaj, stary druhu”. Mężczyzna powiedział wnuczce, że niedźwiedź ma na imię Wojtek i jest jego przyjacielem z czasów wojny. Dziewczyna z wyrzutem odparła, że dziadek nigdy o Wojtku nie opowiadał. Tak naprawdę nigdy nie mówił też dziewczynce o wojnie. Mimo iż snuł wiele historii, to kiedy w radiu czy przy stole ktoś wspominał wojenne czasy, to twarz dziadka pochmurniała, a na jego czole pojawiały się głębokie zmarszczki.
Dziadek i wnuczka usiedli na ławce obok wybiegu, a dziadek zaczął opowiadać. Opowiadał o straszliwym wrześniu 1939 roku, kiedy to nazistowskie Niemcy napadły na Polskę i zaczęła się druga wojna światowa. Mówił, że zanim stał się żołnierzem, był jeńcem wojennym. Najpierw z zachodu do Polski wkroczyli Niemcy, zaraz potem od wschodu armia radziecka. Tysiące Polaków zostało wywiezionych do Związku Radzieckiego, do obozów jenieckich, w których ciężko pracowali, marzli, głodowali. Dziadek dziewczynki był właśnie jednym z takich wywiezionych. Po dwóch latach, gdy Niemcy zaatakowali Związek Radziecki, jeńcy zostali zwolnieni i wielu z nich dołączyło do armii, którą tworzył generał Władysław Anders. Dziadek opowiadał, jak twardzi mężczyźni stali się żołnierzami, choć byli wychudzeni, zabiedzeni, często nie mieli nawet butów. Anders poprowadził ich ze Związku Radzieckiego do Persji, gdzie otrzymali odpowiednie wyposażenie od Anglików. Dostali broń, sprzęt i w angielskich mundurach szkolili się na pustyni. Następnie przez Irak, Palestynę, Egipt, udali się do Włoch, gdzie wspólnie z żołnierzami z niemal całego świata walczyli z Niemcami.
Natalka słuchała z uwagą, zadając pytania i próbując zrozumieć te trudne czasy. Dziadek, cierpliwie i z miłością, odpowiadał na wszystkie jej pytania, nawet rysując na piasku trasę, którą pokonała armia Andersa. Niedźwiedź na wybiegu wydawał się słuchać każdego słowa, jakby rozumiał tę starą historię.
W pewnym momencie dziewczynka zapytała o to, w jaki sposób dziadek poznał niedźwiedzia. Dziadek kontynuował opowiadanie, wracając wspomnieniami do Persji, gdzie się z niedźwiedziem spotkał, a później służyli w jednej kompanii. Dziewczynka oburzyła się, że przecież misie nie służą w wojsku, ale dziadek się tylko uśmiechnął mówiąc, że jemu też tak się kiedyś wydawało, ale Wojtek udowodnił, że to nieprawda. Towarzyszył im bowiem cały czas, dodając sił i wiary w zwycięstwo.
Dziewczynka siedziała zasłuchana w słowa dziadka, tymczasem Wojtek stanął na baczność i wymachiwał przednimi łapami, jakby się z kimś boksował. Dziadek na ten widok się roześmiał i stwierdził, że niedźwiedź chce się bawić i zapytał się dziewczynki, czy ma ochotę na zapasy z niedźwiedziem. Natalka nie mogła uwierzyć, że z niedźwiedziem można ćwiczyć zapasy i może on brać udział w wojnie, ale dziadek zarzekał się, że nie zmyśla. Dziewczynka poprosiła zatem, by dziadek jej wszystko dokładnie opowiedział.
Mężczyzna cofnął się zatem we wspomnieniach do kwietnia 1942 roku w Persji. Podczas podróży wielką ciężarówką do obozu wojskowego w Gedera w Palestynie, gdzie mieli tworzyć Armię Polską, spał sobie, kiedy nagle coś potężnie huknęło go w głowę.
Pełny brzuszek
Dziadek drzemał sobie, kiedy nagle poczuł uderzenie w głowę, a zrywając się z siedzenia, powtórnie uderzył głową o sufit ciężarówki. Okazało się, że to ciężarówka tak podskakuje na wyboistej drodze, a kolega Staszek, chudy jak patyk młodzieniec, jest już zielony na twarzy. Nagle ciężarówka podskoczyła ponownie, a dziadek znów uderzył się w głowę. W końcu sięgnął po hełm, aby nie nabić sobie kolejnego guza, by zaś ratować chorego kolegę zatrzymał prowadzoną przez Anglika ciężarówkę. Kiedy samochód stanął, żołnierze wyskoczyli z niego, by rozprostować kości. Kiedy opadł kurz wzniecony przez ciężarówkę, mężczyźni zobaczyli górską dolinę oraz stojącego przy drodze bosonogiego chłopca w poplamionej koszuli. Trzymał w rękach brudny worek i przyglądał się mężczyznom z zainteresowaniem. Dziadek zapytał małego, czy to droga do Kangavar, ale ten nic nie odpowiedział, tylko postawił worek na ziemi i uniósł koszulę wskazując na brzuch, jakby chciał powiedzieć, że jest głodny. Staszek postanowił poczęstować go ciasteczkami i wydobył z kieszeni paczkę herbatników. Podszedł do chłopca i zaczął z nim rozmawiać, tymczasem dziadek Natalki zajął się studiowaniem mapy. Nagle ujrzał Staszka z jakimś zawiniątkiem w rękach. Okazało się, że to niedźwiadek, którego dostał od chłopca. Odkupił go od niego za paczkę sucharów i ulubiony scyzoryk. Spojrzeli na miejsce, gdzie jeszcze przed chwilą był ów irański chłopiec, ale ujrzeli jak zbiega w dół przełęczy i macha im na pożegnanie. Staszek wydawał się być bardzo zadowolony z ubitego interesu, ale dziadek wręcz przeciwnie. Był zły, że kolega bierze im na głowę taki kłopot.
Miś był bardzo mały i głodny, wszystkie żebra mu wystawały i ledwie trzymał się na nogach. Staszek podał dziadkowi niedźwiadka i sam pobiegł do samochodu po butelkę mleka. Umieścił w szyjce butelki płócienną chustkę i tak sporządzony smoczek dał misiowi do picia. Zwierzak dorwał się chciwie do jedzenia. Nim poczuł się syty, trzy razy opróżniał jeszcze butelkę. Co prawda dziadek zaczął tłumaczyć koledze, że dowództwo się wścieknie, kiedy przyprowadzą misia, to Staszek był nieprzejednany. Stwierdził, że nie mogą zostawić go na pustkowiu, zatem muszą go zabrać, a na miejscu poszukają kogoś, kto się nim zaopiekuje.
Legowisko
Długa jazda przez góry i pustynie zmęczyła wszystkich pasażerów, włącznie z misiem. Dopiero późną nocą dotarli do obozu Gedera, a kiedy kierowca zatrąbił, by ich obudzić, wyskoczyli z samochodu. Niedźwiadek ziewnął przeciągle i podreptał za nimi do wojskowego namiotu. Staszek zaczął się zastanawiać, gdzie położą misia spać, skoro mają tylko dwa łóżka, ale dziadek oburzył się, że przecież nie będą kłaść misia do łóżka, tylko zrobią mu legowisko. Mężczyzna znalazł w magazynie dziurawą balię, dwa wory po mące i podebrał z obozowego kurnika trochę siana i z tego stworzył legowisko, przykrywając wszystko jeszcze starym płaszczem wygrzebanym w kufrze z narzędziami. Niedźwiadek podszedł do legowiska i obwąchał je dokładnie. A dziadek wziął go na ręce i posadził pośrodku balii. Zmęczony Staszek, uspokojony, że miś ma wygodne legowisko poszedł spać i po sekundzie rozległo się donośne chrapanie. Również dziadek usnął jak kamień po tak męczącym dniu. W środku nocy zbudziło go szarpanie za koc. Pośród ciemności miś wchodził na jego łóżko. Obudzony mężczyzna przeniósł go na siennik, po czym padł na łóżko i ponownie zasnął. Kiedy znów obudził się w nocy stwierdził, że wojskowe prycze są bardzo twarde. Nagle zauważył, że leży na ziemi, a na jego pryczy rozpycha się niedźwiadek. Mężczyzna kazał mu się wynosić, ale miś tylko się rozejrzał, po czym zwinął w kłębek i wcisnął pyszczek pod poduszkę. Zrezygnowany dziadek ułożył się zatem w balii wymoszczonej sianem, nakrył starym płaszczem i … spał wyśmienicie do samego rana. Stwierdził, że było to najwygodniejsze legowisko na świecie.
Niedźwiedź, postrach pasterzy
Wkrótce po przybyciu do obozu wojskowego Gedera otrzymali rozkaz, by udać się ciężarówką do Tel Awiwu i odebrać z lotniska transport mundurów dla polskich żołnierzy. Ucieszyli się, bo właśnie nadarzała się okazja, by poszukać po drodze opiekunów dla niedźwiadka.
Miś miał zostać w namiocie i przykazali mu, by nie opuszczał go pod ich nieobecność. Dziadek stwierdził, że gdyby major Chełkowski zobaczył, że sprowadzili do obozu niedźwiedzia, pogonił by ich. Major Chełkowski był bardzo srogim dowódcą ich kompanii i bardzo pilnował porządku, woleli się zatem nie narażać na jego gniew. Wlali zatem misiowi mleko do miski, podrapali go za uchem na pożegnanie i starannie zapięli wejście do namiotu.
Po godzinnej jeździe przez pustynię dotarli do wioski. Przy każdej chacie znajdowała się zagroda z owcami i kozami. Wokół rozciągał się gaj palm daktylowych i krzewów ananasowych. Stwierdzili, że w takim miejscu niedźwiadkowi nie zabrakłoby świeżego mleka i owoców. Dziadek zaczepił zatem starszego pana, który pędził drogą stado owiec pytając, czy nie przygarnął by on małego niedźwiedzia. Mężczyzna nie zrozumiał jednak pytania, zatem by wytłumaczyć mu sprawę, postanowili użyć języka gestów. Staszek stanął na czworakach i zaryczał jak prawdziwy niedźwiedź, a dziadek zaczął ssać kciuk jak niemowlak. W ten sposób pragnęli wyjaśnić, że mają do oddania małego misia, ale mężczyzna dalej nie rozumiał. Staszek więc narysował patykiem na ziemi misia. Tym razem mężczyzna zareagował natychmiast – wrzasnął i zaczął zaganiać owce do zagrody. Staszek obserwując jak przerażony staruszek barykaduje wszystkie drzwi stwierdził, że chyba nie znajdą tu chętnych do opieki nad niedżwiedziem. Niestety sytuacja powtarzała się we wszystkich wioskach w drodze do Tel Awiwu i z powrotem. W końcu Staszek stwierdził, że martwi się o misia i powinni wracać.
Kiedy jednak zajechali na miejsce, okazało się, że misia nie ma w namiocie. Nagle usłyszeli z kantyny słowa piosenki „Stary niedźwiedź mocno śpi”. Pobiegli w tamtym kierunku, a kiedy stanęli w progu ich oczom ukazał się niezapomniany widok: pośrodku sali surowy major Chodakowski boksował się ze stojącym na stole niedźwiadkiem. Stojący dookoła nich żołnierze tańczyli, śpiewali i śmiali się na cały głos.
Nazwijcie go Wojciech
Dziadek wyobrażał sobie, że pozostawiony w namiocie niedźwiedź zwinie się w kłębek i grzecznie na nich poczeka. Okazało się jednak, że gdy tylko ciężarówka wyjechała poza granice obozu, maluch się rozpłakał. Obok namiotu przechodziła akurat pani Zosia, obozowa praczka i zaintrygowana dziwnym popiskiwaniem zajrzała do środka. Ledwie uchyliła wejście, niedźwiadek czmychnął i pobiegł za ciężarówką. Zaplątał się jednak w rozwieszoną na sznurach bieliznę, i tak zamotany w świeże pranie wpadł do kurnika, wzbudzając panikę wśród kur. Równocześnie z przeraźliwym gdakaniem, rozległ się krzyk kucharza Józefa, żeby niedźwiadek zostawił kury, bo go pacnie patelnią. Tymczasem w namiocie oficerskim major Chełkowski z kapitanem Sosnowskim odbywali naradę. Pierwsza do ich namiotu wpadła gdacząca wniebogłosy kwoka, za nią zaplątany w gatki niedźwiadek, a za nimi kucharz Józef z patelnia oraz pani Zosia krzycząca, by miś oddawał gacie. Major Chełkowski złapał misia i uwolnił go z bielizny, po czym kazał kucharzowi i praczce doprowadzić łobuziaka, czyli misia do porządku, a także by już nie przeszkadzano, bo on odbywa ważną naradę. Kucharz Józef i pani Zosia wzięli sobie słowa majora do serca, wyszorowali i wyszczotkowali misia, po czym wzięli do kuchni, gdzie maluch dostał miskę ciepłego mleka i słoik marmolady. Wieść o nowym mieszkańcu obozu rozniosła się lotem błyskawicy. Żołnierze zaglądali do kantyny, znosili smakołyki i drapali niedźwiedzia pod brodą. Do stołówki zawitał nawet major Chełkowski z butelką soku malinowego. Miś na jego widok stanął na tylnych łapach i zaczął wymachiwać przednimi, jakby zapraszał dowódcę do zabawy. Major nie dał się długo prosić, zakasał rękawy i zaczął pląsać wokół stołu, markując ciosy bokserskie. Niedźwiadek był zachwycony.
Gdy wieczorem dziadek ze Staszkiem wpadli do stołówki, walka trwała w najlepsze. Kucharz Józef zobaczywszy ich zaczął wypytywać o to, jak miś ma na imię. Staszek odparł, że nazywają go po prosty misiem, ale major Chełkowski słysząc rozmowę poszedł do nich i poklepał po plecach mówiąc, że skoro miś nie ma imienia, to powinni nazwać go Wojciech. Jest to stare polskie imię, a Woj-ciech oznacza tego, który potrafi cieszyć się w czasie wojny. Staszek uznał, że to dobre imię i nieśmiało zapytał, czy miś może mieszkać w obozie. Ku zaskoczeniu dziadka major stwierdził, że może, bowiem wniósł wiele radości w żołnierskie życie . Dodał, że nic tak nie podnosi na duchu, jak towarzystwo misia.
Kucharz i praczka
Wojtek doskonale zorganizował sobie obozowe życie. Dzień zaczynał od przechadzki po terenie obozu, trącając łapką i szturchając nosem wszystko, co napotykał na swojej drodze. Zgodnie z niedźwiedzim zwyczajem, taki spacer służyć miał napełnieniu pustego brzucha, choć misiowi to się zwykle nie udawało, trudno bowiem napełnić brzuszek motylkiem czy kilkoma mrówkami. Na szczęście w obozie zawsze czekała miska pełna mleka, talerz daktyli czy słój z marmoladą. Kiedy miś zatem słyszał tylko brzęk naczyń w obozowej kuchni – znak, że kucharz szykuje śniadanie – szybko truchtał do stołówki. Pierwszy zresztą się tam meldował i nigdy nie narzekał na brak apetytu, a kucharz Józef bardzo go polubił. Po śniadaniu miś wylegiwał się na słońcu do czasu, kiedy usłyszał brzękanie misek i plusk wody. Podrywał się wówczas i biegł do pralni, gdzie czekała na niego przygotowana przez panią Zosię kąpiel. Miś uwielbiał się pluskać, a raz nawet przez to przegapił porę obiadu, co zainteresowało nawet majora Chełkowskiego. To uwielbienie do kąpieli stało się nawet przedmiotem rywalizacji pomiędzy panią Zosią, a kucharzem Józefem, którzy pokłócili się o to, co miś bardziej lubi robić. Major Chełkowski zaproponował, by Wojtek sam rozstrzygnął ten spór. Polecił, by następnego dnia o świecie ustawili na obozowym placu swoje atrybuty: Józef miał przygotować śniadanie, a Zosia przyszykować kąpiel. Kiedy tylko miś wyjdzie z namiotu, sam będzie mógł wybrać, co dla niego najważniejsze. Pani Zosia stwierdziła, że jeśli przegra a miś rzuci się na jedzenie, to ona będzie przez tydzień gotowała dla całego obozu. Kucharz nie pozostał jej dłużny i stwierdził, że jeśli miś pójdzie się kąpać, on przez tydzień będzie prał brudną bieliznę.
Następnego dnia wszyscy mieszkańcy obozu wstali bladym świtem, bo każdy był ciekaw, co miś wybierze. Wreszcie Wojtek przeciągnął się i poczłapał na dwór. Kusząca woń unosiła się w powietrzu i miś od razu zaczął niuchać, poruszając noskiem. Nagle spostrzegł stojącą w słońcu miednicę z wodą. Ruszył ku niej, kiedy zobaczył rozłożony po drugiej stronie placu obrus, a na nim słój z brzoskwiniami i miskę zupy mlecznej. Przez chwilę dreptał w miejscu i niezadowolony mruczał, po czym pobiegł do smakołyków. Nie sięgnął jednak po słodkie owoce, tylko objął słój łapami i zaniósł go do miednicy. Postawił naczynie w wodzie, po czym sam wgramolił się do środka. Tym sposobem znalazł sposób, by równocześnie rozkoszować się kąpielą i obżerać brzoskwiniami. Wszyscy śmiali się ze sprytnego misia, a major Chełkowski ogłosił remis. Kucharz i pani Zosia zachowali się honorowo i na tydzień zamienili rolami w obozie.
Przyjaciel Chips
Staszek stwierdził jednak, że dla misia najważniejsze nie są kąpiele czy jedzenie, tylko zabawa. Miś rzeczywiście uwielbiał się bawić i nigdy nie marnował okazji do spróbowania swoich sił w zapasach lub boksie. Dziadek namawiany przez Staszka do walki z misiem odmówił twierdząc, że jego ulubionym sportem są szachy. Rozgrywaną partyjkę przerwał jednak warkot silnika i rozlegające się nieopodal ujadanie. Okazało się, że do obozu przyjechali angielscy oficerowie, którzy mają uczyć obsługi broni i taktyk wojennych. Żołnierze przywieźli ze sobą dalmatyńczyka o imieniu Chips. Zwierzęta szybko znalazły wspólny język i już wkrótce były nierozłączne. Całe dnie upływały im na radosnej zabawie. Wieczorem dalmatyńczyk był taki brudny, że oficer prowadził go prosto do pralni, by brudasa porządnie wyszorować. Kąpiel Chipsa jednak zawsze kończyła się tak samo – zaciekawiony Wojtek zjawiał się w pralni, zaglądał do balii i zabawa z psem zaczynała się na nowo. Pewnego dnia zmęczony zabawą miś zasnął tak mocno, że przegapił śniadanie i nie obudził się nawet wtedy, gdy dziadek i Staszek wymykali się z namiotu. Mężczyźni wsiadali właśnie do ciężarówki, by jechać na poligon, kiedy zjawił się Chips i zaczął ich obszczekiwać. Myśleli, że pies szuka Wojtka i polecili mu iść do namiotu, ale Chips poprowadził ich do bramy wjazdowej do obozu, za którą rozciągała się bezkresna pustynia. Zobaczyli tropy niedźwiadka na piasku i domyślili się, że miś zbudził się i pobiegł ich szukać. Podziękowali Chipsowi za czujność po czym razem z nim wyruszyli ciężarówką na poszukiwania niedźwiadka. Kiedy już sami myśleli, że zgubią się wśród piasków pustyni, dostrzegli na horyzoncie futro misia. Zatrąbili klaksonem, a Wojtek zaczął biec w stronę samochodu. Kiedy dotarł do celu wypił całe wiadro wody podstawionej przez Staszka. Ten stwierdził, że to zapewne pierwszy i ostatni raz, kiedy miś samowolnie oddalił się z obozu. Chips był bardzo dumny z tego, że wyratował kolegę z tarapatów, a przy tym udowodnił coś dziadkowi. Mężczyzna bowiem zrozumiał, że zwierzęta potrafią nie tylko wspaniale się bawić, ale również przyjaźnić.
Szpital dziecięcy
Każdego ranka na placu w obozie odbywał się apel, w trakcie którego major Chełkowski przydzielał żołnierzom zadania. Pewnego dnia zakomunikował Staszkowi i dziadkowi, że mają zawieźć żywność i lekarstwa do szpitala dziecięcego. Mężczyźni ucieszyli się, że podczas wizyty w szpitalu spotkają panią Hankę Ordonównę, słynną piosenkarkę i aktorkę, która po wybuchu wojny poświęciła się opiece nad chorymi i bezdomnymi dziećmi.
Zajechali na podwórze szpitala. Pani Hanka, ubrana w szary fartuch, zatroskana i zmęczona, mierzyła temperaturę chorej dziewczynce i wcale nie wyglądała jak gwiazda kina. Zameldowali, że przywieźli mąkę i konserwy, a następnego dnia będą z lekarstwami. Kobieta jakby jednak ich nie słyszała. Stwierdziła, że dziewczynka ma temperaturę i bardzo się o nią martwi. Dodała, że cóż im po jedzeniu, skoro wojna odebrała dzieciom całą radość. Dziadek rozejrzał się po sali, a widząc wychudzone i smutne dzieci, nagle wpadł na wspaniały pomysł.
Następnego dnia wraz z nimi do szpitala przyjechał Wojtek. Niedźwiadek wyskoczył z samochodu i stanął przed panią Hanką na baczność. Zaprosiła ich dalej, na sale chorych. Wojtek podszedł do pierwszego łóżka i polizał po nosie śpiącego w nim chłopca. Malec obudził się i otworzył oczy zaskoczony. Miś, zobaczcie, tam jest miś! – zawołała dziewczynka, której poprzedniego dnia pani Hanka mierzyła temperaturę. Dzieci podnosiły się na łóżkach, tymczasem Wojtek niczym prawdziwy lekarz, ruszył na obchód sali. Odwiedził każdego pacjenta, a następnie wdrapał się po stojącym pośrodku słupie i zawisł na belce pod sufitem. Pokołysał się na niej, po czym zjechał na dół znów po słupie. Dzieci krzyczały i piszczały z radości, a zadowolony miś prezentował ponownie sztuczkę. Popisywał się tak przez godzinę, aż wreszcie zmęczeni pacjenci ułożyli się do snu. Pani Hania stwierdziła, że z Wojtka jest znakomity lekarz i poczęstowała go ciastkiem. Dziadek ze Staszkiem śmiali się, że przy okazji wydało się, że z misia jest prawdziwy artysta.
Targ
Dziadek i Staszek przywieźli kolejny transport jedzenia do obozu. Wszystkie transporty były identyczne, a choć kucharz Józef znał się na gotowaniu, to każdego dnia żołnierze jedli to samo: kaszę z mięsem z konserw. Któregoś dnia dziadek powiedział Józefowi, że choć uwielbia jego kuchnie, to zjadłby rosołek, taki jak gotowała jego mama. Staszek rozmarzył się na temat zupy ogórkowej, a major Chełkowski chciał kotletów. Wkrótce wszyscy żołnierze zaczęli wymieniać swoje ulubione dania i dopytywali się kucharza, czy potrafiłby je przyrządzić. Wreszcie Józef chwycił chochlę, i trzy razy uderzył w blaszany rondel, by uciszyć tłum. Stwierdził, że wszystko im ugotuje, jeśli będzie tylko miał z czego. Wysłał zatem dziadka i Staszka na targ, by kupili składniki, a wówczas obiecał, że przyrządzi im taką kolację, jakiej chiński cesarz nie widział. Major Chełkowski wyraził zgodę, by pojechać do Rehowot na targ i kupić wszystko, czego Józefowi potrzeba.
Nazajutrz rano kucharz wręczył mężczyznom zapisanym drobnym maczkiem kartkę. Mieli kupić m.in.: cztery kury, mięso na kotlety, marchew, por, seler, fasolę, cebulę, dojrzałe melony, świeże ryby, zielonego ogórka, smalec, bakłażany. W trakcie wyprawy na targ towarzyszył im również Wojtek, który bardzo polubił jazdę samochodem.
Wkrótce dojechali do Rehowot. Wojtka zafascynowała panująca na targu różnorodność, ale mężczyźni nakazali mu, by został w samochodzie i pilnował szoferki. Sami zaś udali się na poszukiwanie produktów z listy. Okazało się, że wybór produktów jest tak duży, ze prawie niczego nie kupili. Postanowili chociaż przywieść kury i udali się do części targowiska, gdzie byli handlarze drobiem. Przecisnęli się przez zgromadzony tłum i zobaczyli gdaczące kury przerażone obecnością małego niedźwiedzia, który hasał pośrodku rozgardiaszu. Brodaty kupiec wygrażał misiowi i wykrzykiwał gniewnie. Staszek próbował wyjaśniać, że to niegroźny niedźwiadek, ale ostatecznie – na widok sękatego kija, którym brodaty kupiec wymachiwał - mężczyźni postanowili brać nogi za pas. W pośpiechu opuścili miasto. Dziadek stwierdził, że kucharz ich wyśmieje, gdy zobaczy pustą ciężarówkę, ale Staszek stwierdził, że ugotuje kasze z mięsem. Dziadek zaczął narzekać, że wszystko przez misia i był zły, że Staszek wciąż broni Wojtka. Pewnie by się pokłócili, gdyby nie to, ze nagle przed nimi wyrósł stragan z bananami, który minęli w drodze na targ.
Kiedy po przyjeździe do obozu kucharz zaczął wypytywać, czy kupili wszystko z jego listy, oni otworzyli klapę samochodu i pokazali mu pakę wyłożoną po brzegi bananami. Nagle wybuchnął śmiechem pytając, czy wjechali w plantację bananów. Na dźwięk jego rechotu zbiegli się żołnierze, a na widok bananów, major Chełkowski zmartwił się, że nie będzie kotletów. Kucharz stwierdził, że oczywiście, że kotlety będą, po czym zaprosił wszystkich na kolację na ósmą.
Wszyscy z niecierpliwością wyczekiwali kolacji. Kucharz spisał się doskonale, na początek bowiem uraczył żołnierzy zupą bananową. Na drugie podał kotlety bananowe z sałatką z bananów, a na deser – pyszny tort bananowy.
Miś Michał
Do codziennych obowiązków dziadka i Staszka należało dbanie o ciężarówki i ich czyszczenie z piasku. Na szczęście w dobrym towarzystwie nawet przy nudnej pracy czas miło upływał, a miś pracował wraz z nimi czyszcząc zapiaszczone śrubki i jeszcze będąc zadowolonym, że może pomóc. Kiedy pewnego dnia wspólnie pracowali, usłyszeli warkot motoru przed hangarem. Mężczyźni zostawili zatem misia, pałaszującego ananasa i poszli sprawdzić, kto ich odwiedził. Z ciężarówki wyskoczył niewysoki żołnierz, który przedstawił się jako Zbyszek z 16.Lwowskiego Pułku Piechoty. Zapytał się, czy to prawda, że mają niedźwiedzia. Dziadek potwierdził i dodał, że miś ma na imię Wojtek i właśnie pomaga w czyszczeniu silnika. Zbyszek ucieszył się i wyjaśnił, że on również ma niedźwiedzia, po czym zaprosił ich do swojej ciężarówki. Tam rzeczywiście siedział mały niedźwiadek, który wyglądał, jak Wojtek. Okazało się, że to zakupiony na targu w Teheranie Michał. Misiowi przykrzyło się samemu i dlatego Zbyszek pomyślał, że dobrze by go było zapoznać z Wojtkiem. Staszek ucieszył się, bowiem również Wojtkowi nudziło się, odkąd wyjechał Chips. Postanowili zatem spróbować zapoznać niedźwiedzie ze sobą.
Mężczyźni poszli do hangaru po Wojtka, a Zbyszek miał w tym czasie wyprowadzić Michała z samochodu. Niestety Michał, gdy tylko zobaczył Wojtka zaryczał wściekle i rzucił się na Wojtka szczerząc kły. W powietrze poleciały obłoki kurzu i kłębu futra. Mężczyźni próbowali ich powtrzymać, ale mogli tylko skakać wokoło i krzyczeć, by przestali. W końcu Zbyszek wskoczył Michałowi na plecy i zasłonił mu oczy – dopiero wówczas udało się rozdzielić walczące zwierzęta.
Zbyszek, po tym jak zaryglował groźna warczącego Michała w ciężarówce, zaczął przepraszać za misia. Staszek stwierdził, że przynajmniej wiedzą, że nie zawsze przyjacielem niedźwiedzia bywa inny niedźwiedź.
Zbyszek odjechał, a mężczyźni wrócili do przepłoszonego Wojtka, który cały dygotał ze zdenerwowania. Na szczęście nie miał żadnych obrażeń poza powyrywanymi kępkami futra. Dziadek i Staszek zabrali się znów do pracy, a Wojtek czekał, aż będzie mógł im pomóc. Przekonali się, że czasami zdarza się, iż to człowiek jest najlepszym przyjacielem niedźwiedzia, a niedźwiedź najlepszym przyjacielem człowieka.
Małpka Kasia
Zbyszek przedstawił wszystkim Kaśkę, nową mieszkankę obozu. Stwierdził, że oddał Michała do ogrodu zoologicznego w Tel Awiwie. Dyrektor ZOO w dowód wdzięczności podarował mężczyźnie szarą małpkę. To mówiąc otworzył skrzynkę, z której wyskoczyła małpka drąc się na cały głos. Zbyszek dodał, że jest nieco nieokrzesana, podobnie jak Michał, ale łatwiej chyba wychować ją niż niedźwiedzia. Dziadek, obserwując poczynania małpki brykającej na sznurze z bielizną rozwieszonym pomiędzy namiotami, stwierdził, że śmie w to wątpić, a małpa zawsze będzie małpą. Niestety, dziadek tym razem nie mylił się w swojej ocenie – małpka podkradała jedzenie z kuchni, wrzeszczała śpiącym żołnierzom za uchem, wrzucała zdechłe muchy do herbaty i nie dało jej się wytłumaczyć, że nie jest to właściwe zachowanie. Dokuczała wszystkim, a najbardziej Wojtkowi szarpiąc go za ogonek, gdy drzemał, ciskając pestkami, kiedy zrywał się przestraszony. Biedny miś zwijał się wtedy w kłębek i nakrywał pysk łapami, by nie widzieć złośliwej małpy.
Życie na pustyni było jednak większym utrapieniem niż Kaśka. Trzeba było na przykład sprawdzać rano buty, czy nie schował się w nich skorpion, przetrząsać łóżko w poszukiwaniu jadowitych węży, ale najgorszym zmartwieniem był chamsin, czyli gwałtowny wicher połączony z burzą piaskową.
Któregoś razu, kiedy wracali z żołnierzami z poligonu, dopadła ich straszna wichura. Zbyszek, który wraz z innymi pasażerami siedział z tyłu ciężarówki poprosił, by się pospieszyli, bo hula chamsin, a on martwi się o małpkę. Staszek przyspieszył, ale mimo tego wicher był szybszy, a chmura pustynnego pyłu wnet przysłoniła słońce i zapadły kompletne ciemności. Zatrzymali ciężarówkę, a Zbyszek wciąż zastanawiał się, co z jego małpką. Również Staszek zaczął martwić się o niedźwiedzia i o to, jak sobie poradzi podczas burzy. Po kwadransie wiatr przycichł i mogli kontynuować podróż do obozu. Na miejscu zastali prawdziwe pobojowisko – poprzewracane namioty, porozrzucane ubrania, pokryte grubą warstwą piachu. Gorączkowo zaczęli nawoływać Wojtka i Kaśki. Niestety nigdzie nie mogli ich znaleźć. Nagle dziadek wskazał na hałdę pisaku, wielkością i kształtem przypominającą zwiniętego w kłębek niedźwiedzia. Rzucili się do odgarniania pyłu i po chwili ich oczom ukazał się niedźwiedzi ogonek. Kiedy w końcu go odkopali, miś poruszył się i otrząsnął, a spomiędzy jego łap wyskoczyła Kaśka. Okazało się, że małpka schroniła się przed burzą piaskową w objęciach niedźwiedzia. Zbyszek stwierdził, że Kaśka mu dokucza, a Wojtek pomógł jej w potrzebie, więc ma nadzieję, że małpka się czegoś nauczy.
Kiedy nazajutrz rano dziadek sięgnął po leżące pod łóżkiem ubranie stwierdził, że brakuje jednej ze skarpet. Zaczął się zastanawiać, czy to Wojtek ją zabrał. Znalazł skulonego misia przed namiotem, a na dodatek Wojtek nakrywał łeb łapkami. Dziadek zaczął się dopytywać, co się stało, a nagle coś twardego uderzyło go w czoło. Okazało się, że na maszcie namiotu siedziała Kaśka w pasiastej skarpecie naciągniętej na głowę i ciskała w nich pestkami brzoskwiń. Dziadek skwitował, że małpa zawsze będzie małpą.
Do Egiptu
W 1943 roku major Chełkowski poinformował żołnierzy, że kończą ćwiczenia i opuszczają obóz szkoleniowy. Mieli pomóc przewieźć pułk piechoty do Egiptu i przenieść się do obozu El Quassasin, skąd dalej mieli popłynąć przez Morze Śródziemne do Europy.
W parę chwil byli gotowi do drogi. Zbyszek poprosił dziadka i Staszka, by mogli zabrać się z nimi wraz z Kaśką. By małpka za bardzo nie szalała, Zbyszek przewiązał sznurkiem łapkę Kasi, a jego koniec zasupłał sobie na nadgarstku. Małpka natychmiast zaczęła się szarpać, by wyrwać się z niewoli.
Konwój ciężarówek ruszył przez pustynię. W południe zatrzymali się w oazie, by uzupełnić zapasy wody. Zeszli z piaszczystego wzgórza i usiedli w cieniu palm kokosowych. Kaśka była spokojna jak nigdy i wpatrywała się w palmowe liście. Nagle na ziemi obok dziadka wylądował dojrzały kokos, następny trafił go jednak w czoło. Kolejny uderzył w hełm na głowie Zbyszka. Spośród liści wyskoczyła wataha szarych małpek. Kiedy Kaśka je zobaczyła, zaczęła tańczyć dzikie figury, chwyciła też łapkami ograniczający ją sznurek i zaczęła go szarpać ząbkami. Zbyszek usiłował ją złapać, ale ugryzła go w palec i czmychnęła na drzewo do koleżanek. Mężczyzna wołał ją, ale ona już bawiła się dziko z innymi małpkami. Dziadek kucnął koło zrezygnowanego kolegi i zasugerował, że trzeba pozwolić jej odejść. Zaczął się zastanawiać, czy nie tęskniła do swoich i dlatego była taka nieznośna cały czas. Zbyszek pokiwał głową i stwierdził, że muszą wracać do konwoju bo szkoda czasu. Kiedy wrócili do ciężarówki Staszek zapytał o małpkę, ale dziadek odparł, że biega z innymi małpkami na drzewie. Zbyszek dodał, że dobrze, bo tylko był z nią kłopot. Na pamiątkę po małpce zostawił sobie jednak odgryziony sznurek. Staszek stwierdził, że wojsko to nie miejsce dla małpy, choć zgodził się z dziadkiem, że gdyby Wojtek wybrał wolność, to by tęsknili.
Boże Narodzenie
Podczas apelu w obozie El Quassasin w Egipcie major Chełkowski zwrócił się do żołnierzy mówiąc, że zbliża się Boże Narodzenie i liczy na świąteczny wystrój obozowej kantyny. Niestety, choć zjeździli całą okolicę nie znaleźli ani jednego drzewka, które by przypominało tradycyjną choinkę. Również Józef załamywał ręce, skąd on weźmie borowiki na zupę grzybową czy karpia na wigilijny stół.
Ostatecznie poradzili sobie, choć wymagało to kreatywności. Do kolczastych gałęzi pustynnego krzaka przymocowali drutem świeczki i wypolerowane pociski karabinowe zamiast bombek. Każdy z żołnierzy przyniósł upominek dla Wojtka, który dostawał daktyle, ananasy i butelek z sokiem malinowym. Staszek stwierdził, że nie może doczekać się północy, bo wtedy zwierzęta przemawiają ludzkim głosem, a on jest ciekaw, co powie Wojtek.
Nagle przed kantyną rozległ się gromki śpiew. To major Chełkowski w czerwonej pelerynie i papierowej koronie na głowie wmaszerował do środka, a za nim rozśpiewany tłum kolędników: kucharz Józef kłapiący paszczą turonia, pani Zosia w stroju aniołka oraz kapitan Sosnowski grający na akordeonie. Żołnierze przyłączyli się do kolędy „Przybieżeli do Betlejem pasterze…”. Major Chełkowski odczytał swoje wierszowane życzenia świąteczne, kończące się nadzieją na rychły powrót do domu. Wszyscy zaczęli składać sobie życzenia. Dziadek wręczył Staszkowi upominek – scyzoryk, a sam otrzymał od przyjaciela wystrugane własnoręcznie figury szachowe.
Kiedy nadeszła północ, Staszek wskoczył na stół i nakazał wszystkim ciszę. Chciał posłuchać, czy Wojtek odezwie się ludzkim głosem, ale rozlegało się tylko miarowe posapywanie. Kucharz Józef stwierdził, że nie wie, czy miś mówi ludzkim głosem, ale chrapie dokładnie jak jego dziadek.
Generał Wilson
Opieka nad misiem wiązała się z wieloma nietypowymi obowiązkami. Każdego dnia o świcie Wojtek wychodził przed namiot i czekał, aż dziadek i Staszek się z nim pobawią. Kiedy zbyt długo się ociągali, porykiwał nawołując towarzyszy zabawy. Zwykle zaczynali od boksu, miarkując ciosy bokserskie, a miś bronił się wymachując łapami. Nikt jednak nie robił nikomu krzywdy.
Pewnego dnia major Chełkowski obserwując ich zabawę stwierdził, że cieszy się, że tak ćwiczą. Dodał, że nie tylko miś, ale i żołnierz musi zachować sprawność, szczególnie jeśli wybiera się na front. Oznaczało to, że wreszcie przyszły rozkazy i ruszają do walki. Na pokładzie statku „Batory” mieli przeprawić się przez Morze Śródziemne, a jeśli wszystko pójdzie zgodnie z planem, Nowy Rok powitać we Włoszech. Zaniepokojony dziadek zapytał, czy na statku znajdzie się miejsce dla niedźwiedzia, ale major stwierdził, że w tej sprawie muszą udać się do generała Wilsona.
Generał Wilson dowodził Armią Brytyjską i był najważniejszy stopniem dowódcą nad Morzem Śródziemnym. Pod jego rozkazami znajdował się również 2.Korpus Polski. Zarządzał on przeprawą wojsk z Afryki do Europy. Major Chełkowski chciał mu przedstawić Wojtka i uzgodnić sposób, w jaki przetransportują niedźwiedzia przez morze.
Biuro generała Wilsona znajdowało się w białej willi otoczonej wysokim murem, strzeżonej przez uzbrojonych wartowników. Żandarm, wskazując na niedźwiedzia stwierdził, że nie może go wpuścić, bo cały był w soku malinowym i ubrudzony piachem. W takiej sytuacji major stwierdził, że Staszek z Wojtkiem zostaną w samochodzie, a dziadek z majorem udali się do generalskiego gabinetu. Piętrzyły się w nim stosy map i teczek z meldunkami, a generał Wilson miał skupioną, owalną twarz i okrągły brzuszek opięty zielonym mundurem. Nie wyglądałby na generała, gdyby nie przypięta do piersi ilość orderów.
Major Chełkowski zasalutował przed generałem i stwierdził, że przywieźli spis żołnierzy 22.Kompanii Transportowej 2.Korpusu Polskiego. Na liście było 250 żołnierzy oraz … jeden niedźwiedź. Generał milczał, w końcu stwierdził, że nie ma takiej możliwości, bo na pokład statku wojennego wstęp mają tylko żołnierze.
Kiedy wrócili do samochodu Staszek zaczął się dopytywać, co powiedział generał, a kiedy dowiedział się, że nie pozwolił on zabrać misia, zdenerwował się. Major jednak uspokoił ich, że nie zostawią misia. Ostatecznie nie zostawił on też generałowi spisu żołnierzy, bo wpadł na wspaniały pomysł.
Rekrut Wojciech
Całą drogę powrotną do El Quassasin dziadek rozmyślał nad tajemniczym pomysłem majora Chełkowskiego. Wszystko się wyjaśniło, kiedy dojechali na miejsce i zatrzymali się przed budynkiem z tablicą „Komisja poborowa”. Tu zgłaszali się ochotnicy do polskiego wojska. Weszli zatem z misiem do środka i major oznajmił, że chcą zgłosić ochotnika do polskiego wojska. Komisarz wyciągnął z szuflady formularz i zanurzył pióro w kałamarzu gotów dopełnić formalności. Zarejestrował Wojciecha Miś do 22.Kompanii Transportowej, po czym niedźwiedź otrzymał przydziałowy mundur największych rozmiarów, hełm, menażkę, płaszcz przeciwdeszczowy i kalosze.
Ruszyli z powrotem do generała Wilsona, by zostawić mu spis żołnierzy. Zapytany o to, ile żołnierzy płynie, tym razem powiedział, że 251, a zdziwionemu generałowi powiedział, że jeden ochotnik został dziś jeszcze dopisany do listy.
W całym obozie panowało wielkie zamieszanie, wszyscy -poza misiem – szykowali się do żeglugi. Niedźwiedź zaś siedział spokojnie w kącie i obracał w łapach butelkę z sokiem malinowym. Staszek zaczął się zastanawiać, czy dobrze robią, że biorą misia, bo narażają go na niebezpieczeństwo. Dziadek jednak stwierdził, że to ich przyjaciel i cokolwiek się wydarzy, przeżyją to razem.
Kot
Staszek i dziadek złapali misia pod boki i zajęli miejsce w długim szeregu oczekujących na wejście na statek. Przy szerokim trapie prowadzącym na pokład dyżurował generał Wilson w towarzystwie oficera żandarmerii, który odliczał wchodzących na pokład pasażerów. Gdy zbliżała się ich kolej, dziadek wystąpił z szeregu i zawołał do liczącego żołnierzy oficera pytając, czy na statku jest kot. Jednocześnie na górnym pokładzie okrętu rozległo się donośne miauknięcie. Generał Wilson wrzasnął, że żadnych zwierząt nie powinno być na pokładzie statku wojennego. Oficer żandarmerii ruszył w pogoń za rzekomym kocurem, tymczasem dziadek i Staszek korzystając z zamieszania, wprowadzili na pokład misia, skręcili w wąski korytarz, zeszli schodami pod pokład i ukryli się w kajucie.
Nagle rozeszło się walenie do drzwi, po czym ukazała się w nich uradowana twarz majora Chełkowskiego, który stwierdził, że wciąż szukają kota. Dodał również, że kiedy wypłyną na szerokie morze, będą mogli wyjść z kajuty, bo polscy żołnierze na statku dobrze znają Wojtka i nie będą się dziwić. Dziadek i Staszek podziękowali majorowi za pomoc, a tak śmiejąc się stwierdził, że żaden dowódca nie potrafi miauczeć, jak on.
Wielka Niedźwiedzica
Staszek cierpiał na statku na chorobę morską. Nie miał sił na nic, więc dziadek z Wojtkiem zostawili go w kajucie i udali się na spacer po statku. Ze wszystkich miejsc na okręcie, najbardziej Wojtkowi odpowiadał najwyższy pokład, stamtąd bowiem roztaczały się najlepsze widoki i wiał wiatr przyjemnie chłodzący niedźwiedzie futro. Mogli przesiadywać tam do woli, bo dziadek zgłosił się na ochotnika do obsługi działka przeciwlotniczego, które tam się znajdowało. Ułożył się w wiszącej obok działka szalupie i wypatrywał na niebie nieprzyjacielskich samolotów. Ich szlak wiódł bowiem nieopodal greckich wysp, na których stacjonowała niemiecka armia.
Nagle dziadek usłyszał gniewny pomruk misia i szybko wyskoczył z szalupy. Miś szczerzył groźnie kły w kierunku ciemnego obiektu, który sunął pod wodą, tuż przy burcie. Za nim płynął kolejny ciemny kształt. Dziadek zastanawiał się, czy to atak wroga i podwodne torpedy, gdy nagle przed jego nosem z wody wyskoczyły dwie smukłe sylwetki delfinów. Wojtek spojrzał zdumiony, a dziadek westchnął z zachwytu, po czym pogłaskał misia po karku stwierdzając, że on również jest pięknym zwierzęciem. Delfiny płynęły obok okrętu wykonując radosne skoki i wzniecając fontanny, a kiedy zaszło słońce, machnęły na pożegnanie ogonami i zniknęły.
Dziadek znów ułożył się w szalupie i pokazywał misiowi gwiazdozbiór Wielkiej Niedźwiedzicy oraz Gwiazdę Polarną. Uspokoił też misia, że w Polsce znajdą dla niego dom.
Szczęśliwego Nowego Roku
Cztery dni żeglowali przez Morze Śródziemne, aż w końcu zbliżyli się do włoskiego portu Tarent. Wielkie barki desantowe przetransportowały ich na brzeg, a zebrani na nabrzeżu mieszkańcy wymachiwali kwiatami i wiwatowali na cześć schodzących na ląd żołnierzy. Gdy jednak na trapie pojawił się niedźwiedź, wszyscy umilkli obserwując tylko w zdumieniu, jak prowadzą Wojtka do ciężarówki. Jedynie gromada dzieci zdobyła się na odwagę i podeszła do nich mówiąc Buongiorno (błondżorno) i pytając, czy w polskiej armii służą niedźwiedzie. Dziadek częstując dzieci czekoladą odparł, że służy tylko jeden miś. Jedna z dziewczynek wyciągnęła w kierunku Wojtka kwiaty, a ten natychmiast pochwycił je i zaczął przeżuwać. Dzieci roześmiały się, otoczyły misia i głaskały go, co bardzo mu się podobało.
Pierwsza noc po przyjeździe była bardzo niespokojna. Rozszalała się ulewa, a dziadek spał bardzo nerwowo – śniły mu się okrzyki i huk eksplozji. Okazało się jednak, że to nie był sen, tylko obóz był bombardowany. Dziadek szybko obudził Staszka i zaczął szukać misia, który schował się pod łóżkiem trzęsąc się ze strachu.
Żółte, czerwone, zielone rakiety wznosiły się ze świstem znacząc smugi na niebie. Stojący pod namiotami żołnierze krzyczeli, strzelali z karabinów i tańczyli. Okazało się, że to nie atak na obóz, tylko świętują Nowy Rok 1944. Staszek z dziadkiem życzyli sobie, by wojna w tym roku się skończyła i by mogli wrócić do domu. Staszek stwierdził, że w tak uroczystej chwili nie może zabraknąć ich towarzysza i pobiegł po misia do namiotu. Wojtek w ich towarzystwie się nieco uspokoił i nawet – obserwując, jak machają rękami – uniósł łapy do góry wiwatując.
Błachostka
Każdego dnia do portów w południowych Włoszech zawijały okręty wypełnione żołnierzami, a ciężarówka dziadka i Staszka odwoziła nowo przybyłych do obozów. Z początkiem lutego 2.Korpus Polski był gotowy do wyruszenia na front. Kapitan Sosnowski, który dowodził przygotowaniami kompanii do odjazdu przechadzał się wzdłuż szeregu pojazdów i krzykiem wydawał komendy, by szykowali się do drogi. Staszek ponaglił misia, by wsiadł, skończyli już bowiem pakowanie. Miś ochoczo podszedł do ciężarówki i wskoczył, jednak zmieścił się tylko do polowy. Okazało się, że przestał mieścić się już w szoferce i choć próbowali go siłą wepchnąć, to zadek misia utknął i za nic nie chciał przejść przez drzwi. Kapitan zainteresował się, co się stało i stwierdził, że taka błahostka jak zbyt duży miś, nie może wstrzymywać konwoju. Wyciągnęli zatem misia z szoferki i ostatecznie załadowali go na pakę, gdzie usiadł na skrzyniach z amunicją. Staszek wyciął w okrywającej pakę plandece otwór – okienko, by Wojtek mógł przez nie wystawić głowę. Ruszyli.
Kolumna ponad stu pojazdów wojskowych potoczyła się na północ, jadąc na wojnę, z niedźwiedziem.
Wiosenne roztopy
Jadąc na front żołnierze spodziewali się wielu niedogodności, ale nie tego, że zatrzyma ich wiosna. Dni stawały się coraz cieplejsze, a topniejący w górach śnieg spływał w doliny i przemieniał drogę w rzekę gęstego błota. Kolumna pojazdów toczyła się coraz wolniej, aż w końcu utknęła.
Dziadek, zerkając na oblepione mazią ciężarówki stwierdził, że dalej nie pojadą. Misiowi to nie przeszkadzało, spał w najlepsze na skrzyniach z amunicją, zatem dziadek zaproponował Staszkowi partyjkę szachów. Ledwie jednak rozpoczęli grę, ciężarówka rozkołysała się na boki – to miś był sprawcą, bowiem wyskoczył z samochodu i drapał się, pocierając grzbietem o zderzak.
Nagle dziadek wpadł na pomysł, by wykorzystać Wojtka do wyciągnięcia samochodu z błota. Podeszli do rosnącego nieopodal świerka i wspólnie napierając na drzewo złamali je. Świerk z łoskotem wylądował w korycie płynącego przez drogę potoku, a gęste gałęzie przykryły błoto.
Dziadek, pamiętając kapitanowi Sosnowskiemu to, jak potraktował misia, który nie chciał się zmieścić do kabiny, powiedział złośliwie, że teraz samochody mogą przejechać na drugą stronę, bo taka błahostka jak błoto nie może wstrzymać konwoju.
Pracowity dzień
W marcu 1944 roku miała miejsce narada dowódców wojsk walczących we Włoszech z armią niemiecką. Zebrali się generałowie z Anglii, Ameryki, Francji, Nowej Zelandii, a także generał Władysław Anders. Rozmawiali o tym, że Monte Cassino wydaje się twierdzą nie do zdobycia. Anglik zwrócił się do generała Andersa z pytaniem, czy polscy żołnierze zmierzą się z tym zadaniem. Ten zaś odparł, że polska armia zdobędzie Monte Cassino.
Rozpoczęły się przygotowania do bitwy. Kompania Wojtka otrzymała bardzo ważne zadanie – mieli zorganizować Polowy Ośrodek Zaopatrzenia, czyli magazyn amunicji i żywności. Wojtek przesiadywał całe dnie na rosnącej pośrodku polany sośnie, przypatrując się przelatującym eskadrom bombowców lub wsłuchiwał w dochodzące z oddali echa eksplozji.
Pewnego dnia, kiedy Staszek zajechał z kolejnym transportem pocisków, na dźwięk klaksonu za samochodem uformowała się kolejka żołnierzy gotowych odbierać skrzynie. Na samym jej początku ustawił się … miś. Dziadek ze Staszkiem ostrożnie podali Wojtkowi skrzynie, w końcu też był żołnierzem, choć dziadkowi włosy jeżyły się na głowie na myśl, co by się stało, gdyby miś upuścił pakunek. Cały obóz wyleciałby wówczas w powietrze. Ale miś sobie świetnie poradził, objął ładunek łapami, przeniósł do samochodu terenowego i podał oczekującym tam żołnierzom, po czym wrócił po kolejną skrzynię. Pracowity miś wykonał 20 kursów, po czym poszedł do beczki z wodą, napił się i usiadł pomiędzy workami z piachem. Dziadek stwierdził, że misiowi się znudziła pomoc, ale nic bardziej mylnego – kiedy tylko na plac zajechała kolejna ciężarówka, znów ustawił się w kolejce.
Wieczorem, kiedy wszystkie skrzynie z amunicją trafiły na swoje miejsce, żołnierze zebrani na placu stanęli wokół Wojtka i bili mu brawo, zaś miś unosił łeb w górę i w dół, jakby potwierdzał, że to był pracowity dzień. Staszek orzekł, że miś zapracował nie tylko na oklaski, ale na wielki słój marmolady, ale misiowi nie spieszyło się do słodkości, tylko wciąż kiwał łbem zadowolony, że mógł pomóc.
Kiedy następnego dnia dziadek ze Staszkiem zbudzili się i wyszli na zewnątrz, zmęczony niedźwiedź jeszcze spał. Pomiędzy ciężarówkami biegał major Chełkowski z puszką farby i pędzlem w dłoni. Żołnierze podeszli do ciężarówki i zobaczyli świeży malunek, który przedstawiał niedźwiedzia niosącego pocisk artyleryjski. Taki obrazek wymalowany był na wszystkich pojazdach, a major stwierdził, że to nowy emblemat 22.Kompanii Transportowej. Staszek wzruszył się mówiąc, że zabiedzony niedźwiedź z worka został prawdziwym bohaterem, zaś dziadkowi były wstyd, że swojego czasu tak narzekał na pomysł zabrania niedźwiedzia i nazwał go darmozjadem.
Nad rzeką Rapido
Staszek zaoferował się, że pomoże przywieść dwóch rannych saperów znad rzeki Rapido. Major Chełkowski nakazał jemu i dziadkowi wziąć jego samochód i jechać po nich szybko. Dziadek zawołał Wojtka, nie chciał go bowiem zostawiać bez nadzoru, ale tym razem miś zamiast ruszyć do auta, wdrapał się na drzewo i ani myślał zejść na ziemię. Staszek próbował skusić go sucharami, ale nawet widok łakoci nie skłonił Wojtka do zejścia. W końcu Staszek zdecydował, że dziadek powinien zostać z Wojtkiem, zaś on sam pojedzie po rannych. Ledwie pojazd zniknął za zakrętem, Wojtek zszedł z drzewa bardzo zdenerwowany. Zatroskany dziadek zastanawiał się, co gryzie misia. Zabrał go do namiotu, nałożył do miski porcję kaszy z miodem, ale zwierzak nie chciał jeść. Mężczyzna zastanawiał się, czy miś nie jest chory.
Nagle w drzwiach namiotu stanął major Chełkowski informując, że Staszek jest ranny. Okazało się, że kiedy jechał po saperów, zza wzgórza wyleciał niemiecki bombowiec. Droga była prosta, nie miał zatem gdzie uciec. Żołnierz usłyszał tylko świst i huk, podmuch wyrzucił samochód w powietrze. Staszek nic więcej już nie pamiętał.
Wojtek zbliżył się do Staszka i polizał ranną nogę przyjaciela. Dziadek zastanawiał się, czy miś nie uratował mu życia – sam mógł przecież zginąć, gdyby był w tym samochodzie ze Staszkiem. Ranny zastanawiał się natomiast, czy miś wyczuł grożące niebezpieczeństwo, zaś major Chełkowski zapytał niedźwiedzia, co by im powiedział, gdyby umiał mówić. Miś jednak nie odpowiedział, z zapamiętaniem lizał tylko ranną nogę przyjaciela.
Monte Cassino
Była ciepła majowa noc, ale nikt nie spał. Polską armię czekała bitwa, mająca zmienić losy całej wojny. Zbliżał się wyznaczony przez dowództwo moment szturmu na Monte Cassino. Nawet miś węszył stojąc na dwóch łapach, czuł bowiem, że coś wisi w powietrzu. Punktualnie o godzinie 23 1600 dział wypaliło równocześnie, a wpatrzony w rozbłyskające pociski miś uniósł przednie łapy w górę, przypominając sobie powitanie Nowego Roku.
Rozpoczęła się bitwa o Monte Cassino. Artyleria grzmociła przez całą noc i następny dzień, a lufy armat były tak rozgrzane, że żołnierze musieli owijać je mokrymi szmatami. Sądzili, że bitwa zakończy się po kilku, kilkunastu godzinach, a tymczasem mijały dni, a walki trwały. Sanitariusze tylko znosili ze wzgórz rannych żołnierzy, a walczący byli ledwie żywi ze zmęczenia. Wreszcie siódmego dnia pośród wzgórz usłyszeli dźwięk trąbki – to w ruinach twierdzy grano hejnał mariacki. Żołnierze pobiegli na punkt widokowy, by na własne oczy zobaczyć powiewającą ponad murami Monte Cassino biało-czerwoną flagę. Dziadek założył Wojtkowi obrożę i również do nich dołączył. Ze wzgórza rozciągał się smutny widok – podziurawiona lejami po bombach dolina pełna była ciał poległych żołnierzy obu stron. Major Chełkowski stwierdził, że zginęło wielu i trzeba będzie zbudować cmentarz dla polskich żołnierzy.
Order
Major Chełkowski zwrócił się do swoich żołnierzy z informacją, że otrzymał list od generała Władysława Andersa, w którym dowódca obiecał, że najdzielniejsi z nich zostaną odznaczeni orderem za waleczność i bohaterstwo. Dodał również, że wszyscy dostali tydzień wolnego.
Dziadek postanowił zabrać Wojtka na wycieczkę. Niedźwiedź poderwał się ochoczo i wdrapał na ciężarówkę. Postanowili jechać na południe. Wojtek wystawił łeb przez otwór w dachu i rozkoszował się zapachem sadów pomarańczowych i winorośli. Po godzinie dziadek usłyszał jego radosny ryk – znak, że dojechali na miejsce. Nos niedźwiedzia wyczuł zapach morza. Minęli latarnię morską i prosto po piaszczystej wydmie wjechali na plażę. Przed nimi rozciągały się wody Morza Adriatyckiego.
Zanim dziadek wysiadł z auta, miś nie czekając na niego już pędził w stronę morza. Mężczyzna przykazał, by misiu się pluskał, ale nie wolno mu się oddalać od latarni morskiej. Zostawił bawiącego się misia na brzegu i wrócił do ciężarówki, po czym udał się na północ, bowiem planował jeszcze jedną niespodziankę. Po godzinie wrócił na plażę i zobaczył suszącego się w słońcu misia. Postawił przez Wojtkiem dwa wiadra – pierwsze wypełnione soczystymi pomarańczami, a drugie – świeżymi winogronami. Dziadek dowiedział się bowiem w dowództwie, że wojsko nie przewiduje orderów dla zwierząt, więc to jedzenie miało służyć jako nagroda. Szczęśliwy Wojtek obżerał się na przemian to pomarańczami, a dziadek wystawiwszy twarz do słońca, słuchał jego mlaskania.
Potwór morski
Dziadek rozmarzył się mówiąc do misia, że choć plaże nad Adriatykiem są piękne, to on ma nadzieję, że już tego lata wykąpią się w Bałtyku. Wojtek już jednak usnął niczym kamień w swoim kojcu. Dziadek postanowił udać się zatem do baru, by pogawędzić o dalszych losach wojny z innymi żołnierzami. W narożniku przesiadywała gromada żołnierzy z Nowej Zelandii. Zwykle byli bardzo radośni i towarzyscy, teraz jednak nie mieli humoru. Nie odezwali się słowem na widok dziadka, kiwnęli tylko głowami. Dziadek zatem zapytał ich, jak minął dzień i zaproponował, by wybrali się na plażę, bo nic tak nie poprawia humoru, jak kąpiel w ciepłym morzu. Orzekli jednak, że nigdy już nie pojadą na plażę, bo ledwie uszli z życiem. Zaczęli opowiadać, jak to postanowili popływać sobie w morzu i poleniuchować na plaży. Jeden z nich stanął na dnie, by odpocząć. Nagle woda morska zaczęła się kotłować, a z kipieli wynurzyło się coś wielkiego i włochatego, z ogromnymi pazurzastymi płetwami. Orzekli, że to diabeł morski. Dziadek dopytywał, jak ta historia się skończyła, więc stwierdzili, że wyskoczyli na brzeg. Mężczyzna nabrał pewnych podejrzeń, zapytał więc, w którym miejscu wydarzyła się ta przygoda i czy może w pobliżu latarni morskiej. Na to żołnierze potwierdzili chórem, że właśnie tak. Dziadek usiadł na ławie i stwierdził, że ma dla nich wiadomość, po której poprawią im się humory. Zaczął opowiadać historię o „potworze”, którego spotkał kiedyś w Persji. Jechał wówczas ciężarówką do obozu Gedera w Palestynie, gdy nagle coś uderzyło go w głowę. ..
Pałac
Wakacje zawsze są za krótkie. Ani się nie obejrzeli, jak znów podążali wojennym szlakiem na północ napotykając coraz więcej spalonych domów, zrujnowanych wsi i miasteczek. Co wieczór z Wojtkiem wyjeżdżali na rekonesans sprawdzić, czy okoliczne drogi są przejezdne. Niekiedy towarzyszył im też Zbyszek, kolega z 16.Lwowskiego Pułku Piechoty, który bardzo lubił spędzać czas w towarzystwie niedźwiedzia.
Pewnego dnia okazało się, że most, przez który zamierzali się przeprawić, został wysadzony w powietrze. Major Chełkowski stwierdził, że w takim razie muszą znaleźć miejsce na nocleg, bo niebezpiecznie jest jechać po zmierzchu. Postanowili zanocować w opuszczonej ruderze, widocznej w oddali. Okazało się, że to zrujnowany pałac, a w środku wciąż jeszcze były stylowe meble oraz ogromny obraz na ścianie, przedstawiający hrabiostwo Con Piselli. Zbyszek otworzył drzwi starego dębowego kredensu i ucieszył się na widok butelek z winem, jednak major stwierdził, że nie są złodziejami. Pozwolił im zabrać tylko jedną butelkę, za którą zapłacą. Dziadek zapytał jeszcze czy w kredensie znajdzie się też butelka soku malinowego dla Wojtka, ale było tylko mnóstwo słoików z kompotem gruszkowym. Zbyszek zajrzał następnie do garderoby, a wyciągając osnutą pajęczynami sukienkę stwierdził, że to ostatni krzyk mody, prosto z Mediolanu. Dziadek napalił w kominku, major włączył muzykę ze stojącego pod ścianą patefonu, a z tuby popłynęły dźwięki mazurka. Zbyszek narzucił na siebie sukienkę i poprosił misia do tańca. Zdziwiony niedźwiedź zaczął nieśmiało kołysać się na boki, a Zbyszek podskakiwał dookoła niego, kręcąc piruety niczym baletnica. W pewnej chwili stanął na jednej nodze, uniósł ręce nad głowę i wzbił się w powietrze pod sam żyrandol. Sam nie wiedział, jak to zrobił, stwierdził tylko, że coś dziwnego dzieje się z podłogą. Okazało się, że jest w niej skrytka – z dziury wyskoczył otyły kocur, a za nim wychyliła się okrągła twarz hrabiego Con Piselli. Za nim wyszła hrabina, a potem młoda dama i trzech młodzieńców, czyli małżonka hrabiego, Maria, córka Lidia i synowie Ricardo, Gustavo i Tiziano. Major zaczął tłumaczyć, że są Polakami i zapłacą za wino i kompot gruszkowy, a także za wypożyczenie sukni. Hrabina jednak pozwoliła Zbyszkowi zatrzymać suknie, a hrabia stwierdził, że ich wizyta jest znakiem, że wojna się kończy i że zaraz ugotują zupę warzywną. Zbyszek postanowił pomóc deklarując gotowość do obrania ziemniaków i wkrótce z córką gospodarzy zakrzątnął się w kuchni. Nawet się nie obejrzeli, jak pośrodku nakrytego stołu stanęła waza z pachnącą smakowicie zupą. Wojtek otrzymał swoją porcję w metalowej misce. W trakcie rozmowy major zapytał gospodarzy, dlaczego ukryli się pod podłogą. Hrabia stwierdził, że zawsze się ukrywają, gdy obcy kręcą się po okolicy, ale obserwowali ich przez szparę w podłodze i uspokoili się, kiedy zobaczyli, że towarzyszy im niedźwiedź. A już całkowitej pewności co do bezpieczeństwa nabrali, kiedy puścili muzykę i ruszyli w tany. Major Chełkowski nie rozumiał, co to ma wspólnego z bezpieczeństwem, ale hrabia wyjaśnił, że jego babcia mawiała, że kto kocha zwierzęta i muzykę, ten na pewno jest dobrym człowiekiem.
Koniec wojny
Całe lato i jesień 1944 armia podążała za wycofującymi się wojskami niemieckimi. Dopiero zima zatrzymała ich ofensywę, zajęli zatem kwatery w opuszczonych, zniszczonych domach i czekali aż śnieg odtaje i będzie można wyruszyć dalej. Wojtek przesypiał całe dnie lub pomagał Józefowi w kuchni, dziadek zaś uczył majora gry w szachy. Nasłuchiwali przy tym radia a z anteny coraz częściej płynęło słowo „kapitulacja”. Major stwierdził, że wygląda na to, że wojna ma się ku końcowi, kiedy nagle rozległo się pukanie. W otwartych drzwiach ukazała się głowa Staszka. Wszyscy bardzo się ucieszyli, że go widzą, choć Staszek chodził o lasce i jedną nogę miał odrobinę krótszą. Dziadek stwierdził, że byłoby lepiej, żeby żołnierze zamiast strzelać do siebie z ukrycia, siedzieli przy stole i rozgrywali partię szachów. Zjawił się też Zbyszek, który przyszedł zaprosić ich na ślub. Okazało się, że zaręczył się z Lidią, córką państwa Con Piselli. Major dopytywał się, czy dobrze ją poznał i czy jest miła, ale Zbyszek zaczął się śmiać stwierdzając, że jest milsza od Kaśki, jego małpiszona. Staszek zaczął dopytywać się o Wojtka, ale ten poszedł do lasu po chrust. Staszek ze Zbyszkiem postanowili po niego pójść, a dziadek i major kontynuowali partyjkę. Nieoczekiwanie major wygrał. Wtem usłyszeli szczekanie, a do chaty wpadł Zbyszek, Staszek, Wojtek oraz dalmatyńczyk Chips, stary znajomy z obozu w Palestynie. Zrobiło się głośno, gdy wtem major zaczął ich wszystkich uciszać i pogłośnił radio – spiker powtarzał w kółko dwa słowa „Koniec wojny. Koniec wojny”.
Rejs do Szkocji
Podczas apelu major Chełkowski zwrócił się do żołnierzy mówiąc, że wojna się skończył, kończy się zatem szlak ich wojennej wędrówki. Mieli przenieść się z Włoch do Szkocji, by zdać broń i wrócić do domu.
Z Neapolu wypłynęli w słoneczny wrześniowy dzień, a rejs przebiegał zgodnie z planem. Staszek znów chorował i leżał w kajucie, Wojtek boksował się z żołnierzami, a dziadek wspólnie z majorem Chełkowskim i Józefem wypatrywał skał Gibraltaru na horyzoncie. Na dziobie okrętu kapitan Sosnowski grał na trąbce popularną melodię Czerwone Maki na Monte Cassino. Zdziwionemu dziadkowi major wyjaśnił, że kapitan potrafi zagrać na wszystkim – przed wojną prowadził chór i orkiestrę. Józef orzekł, że on przed wojną był kucharzem i po wojnie też nim będzie, bo uwielbia gotować. Wspólnie zastanawiali się, co będzie robił Wojtek, na co major Chełkowski orzekł, że jeszcze będą o misiu pisali książki.
Generał
Po przybyciu do Szkocji zamieszkali w Winfield Park, a jesienią 1947 roku ich obóz odwiedził generał Władysław Anders. Z tej okazji zorganizowano specjalny pokaz filmowy. Żołnierze rozsiedli się na ławkach i rozłożonych kocach, wpatrując się w rozwieszone pomiędzy drzewami prześcieradło, na którym pojawiały się ruchome obrazy. Były tam kolumny ciężarówek sunących przez pustynię, oddziały piechoty szturmujące Monte Cassino, był też niedźwiedź, który na otoczonym namiotami placu ćwiczył zapasy, maszerował po trapie na okręt czy dźwigał skrzynie z amunicją.
Kiedy dziadek wrócił ze Staszkiem do namiotu pochwalił misia, że ten był prawdziwą gwiazdą filmową. Staszek wzdychając stwierdził, że cieszy się, że wojna się skończyła, a zarazem smutno mu, że to koniec ich przygody. Nagle, wchodzący do ich namiotu lekko zgarbiony pan w generalskim mundurze stwierdził, że każda przygoda musi się kiedyś skończyć. To sam generał Anders, podpierając się laską, odwiedził ich w namiocie, by się pożegnać. Dziadek i Staszek wyprężyli się i zasalutowali, ale generał patrzył na siedzącego w głębi namiotu misia. Dziadek zaczął go przedstawiać, mówiąc, że to Wojtek, niedźwiedź z Persji, ale generał przerwał mu mówiąc, że doskonale wie, kto to jest, bo wiele o nim słyszał. Przyszedł podziękować za trud i poświecenie. Polecił im też poszukać domu dla niedźwiedzia, który zasłużył na wypoczynek po tym, co przeszedł. Dodał, że wojna nie jest dobrym miejscem dla nikogo, ale przyszło im żyć w niespokojnych czasach i pozostaje mieć tylko nadzieje, że ich dzieci nigdy nie będą musiały oglądać jej na własne oczy. Generał wychodząc zatrzymał się jeszcze w drzwiach i zapytał, czy może uścisnąć misiowi łapę.
Klucz
Staszek z dziadkiem zaprowadzili Wojtka do Edynburskiego Ogrodu Zoologicznego. Dziadek orzekł, że nie mogą opiekować się dalej misiem, wszak Staszek wracał do Polski, a dziadek musiał odszukać rodzinę. Zaś w ZOO miś znajdzie prawdziwy dom. Dyrektor wybiegł im już na spotkanie, bowiem otrzymał już telefon z Ministerstwa Obrony. Ukłonił się przed Wojtkiem, chwycił niedźwiedzią łapę i potrząsnął nią energicznie. Dziadek przedstawił misia, a dyrektor podał mu butelkę soku malinowego. Zadeklarował, że w ZOO niczego misiowi nie zabraknie, jednak dziadek dodał, że chcieliby kilka rzeczy uzgodnić. Miś potrzebował przestronnego wybiegu z drzewami, z miejscem osłoniętym od deszczu i ciepłą jaskinią na zimę. Dyrektor stwierdził, że jeszcze tego samego dnia wyda stosowne dyspozycje. Dziadek zauważył jeszcze, że musi to być miejsce z dala od małp, a miś aż warknął na wspomnienie Kaśki. Ponadto dziadek zażądał dla misia specjalnej diety: kaszy, marmolady, jabłek, fig, daktyli, miodu, orzechów, ananasów, pomarańczy, zupy jarzynowej, fasoli, bananów – tu przez 15 kolejnych minut wymieniał produkty, kończąc prośbą o butlę soku malinowego trzy razy w tygodniu, a także dodając wniosek o codzienne kąpiele w basenie i wymieniając resztę upodobań misia. Na koniec dziadek dodał, że chcieliby dodatkowy klucz do klatki Wojtka, by zawsze móc go odwiedzić.
… i niedźwiadek
Natalka zapytała dziadka, czy nadal ma ten klucz, ten zaś potwierdził i wyjął z kieszeni wielki mosiężny klucz. Dziewczynka była zdumiona, że to wszystko wydarzyło się naprawdę, ale dziadek podsumował, że życie bywa dużo ciekawsze, niż wymyślone historie. Zapytał również, czy wnuczka ma ochotę na zapasy z misiem, a ta kiwnęła twierdząco głową. Z drżącym sercem weszła do środka klatki, trzymając dziadka za rękę. Mężczyzna przedstawił niedźwiedziowi wnuczkę. Zwierzę podeszło do dziewczynki, zbliżyło nos do jej twarzy tak, że poczuła jego oddech na policzku, a następnie miś polizał ją po ręce. Dziadek stwierdził jednak, że dość tych żartów i ruszył do zapasów z misiem. Dziewczynka zaniemówiła przerażona, wydawało jej się, że potężny zwierzak bez trudu pokona dziadka. A jednak po krótkiej przepychance miś padł na ziemię rozkładając łapy. Dziadek siadł na nim okrakiem i zaczął drapać go pod pachami. Natalka domyśliła się, że Wojtek specjalnie pozwolił przyjacielowi wygrać, by sprawić mu przyjemność.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz