Autor: Jan Brzechwa
Osobliwości pana Kleksa
„Akademia pana Kleksa” to książka dla dzieci napisana przez Jana Brzechwę i wydana w 1946 roku. Opowiada ona historię dwunastoletniego, niesfornego, rudego Adasia Niezgódki, który zostaje umieszczony w tytułowej akademii wraz z dwudziestoma trzema innymi chłopcami i przeżywa tam wiele przygód, a przede wszystkim nabiera wiary w siebie.
Ta oraz inne bajki
Adam Niezgódka miał 12 lat i od pół roku był uczniem Akademii pana Kleksa. Uważał, ze dotychczas był kompletnym niezdarą i nic mu się nie udawało. Spóźniał się do szkoły, nigdy nie zdążył odrobić lekcji, wszystko upuszczał na podłogę i niszczył. Po serii różnych przykrych zdarzeń, których kulminacją było oblanie atramentem spodni, obrusu i nowego kostiumu mamy, rodzice zdecydowali się wysłać go do Akademii na naukę i wychowanie do pana Kleksa.
Budynek Akademii mieścił się na końcu ulicy ul. Czekoladowej i zajmował 3 piętra budynku zbudowanego z kolorowych cegiełek. Na parterze znajdowały się sale lekcyjne, na 1 piętrze – sypialnie i wspólna jadalnia, a na 2 piętrze mieszkał w jednym pokoju Pan Kleks i szpak Mateusz, zaś pozostałe pokoje były zamknięte na klucz. Na 3 piętrze znajdowały się sekrety Pana Kleksa i nikt nie miał tam wstępu, nie było zresztą na to piętro schodów, a sam profesor wchodził tam przez komin.
Imiona wszystkich uczniów zaczynały się na literę A. Nawet Pan Kleks miał na imię Ambroży. Był to warunek przyjęcia, bowiem pan Kleks nie chciał zaśmiecać sobie głowy wszystkimi literami alfabetu. Jedynie imię szpaka Mateusza – zaczynało się na inną literę. Mateusz był uczonym ptakiem, który potrafił mówić, ale wypowiadał tylko końcówki słów, nie zwracając uwagi na początek, przez co rozumieli go jedynie uczniowie i Pan Kleks. Mateusz zastępował profesora, gdy ten szedł łapać motyle na drugie śniadanie.
Budynek Akademii znajdował się w ogromnym parku, otoczonym wysokim murem. Wejście od strony ulicy stanowiła szklana brama, a z pozostałych trzech stron w murze znajdowały się liczne żelazne furtki pozamykane na małe srebrne kluczyki, które to furtki prowadziły do różnych bajek, z którymi pan Kleks był w bardzo dobrych stosunkach. Nikt nie potrafił zliczyć, ile ich jest. Klucze do kłódek znajdujących się na furtkach, schowane były w srebrnej szkatule i pozostawały pod opieką pana Kleksa, który zawsze wiedział, który klucz pasuje do której bajki.
Uczniowie często wysyłani byli przez profesora po sprawunki do różnych bajek. Najczęściej był to Adaś, ze względu na charakterystyczne rude włosy. Pewnego razu Pan Kleks wysłał go do bajki o Dziewczynce z Zapałkami po paczkę zapałek. Chłopiec znalazł się w mroźnym mieście i spotkał tam samego pana Andersena. Dowiedział się, że bohaterka jego bajki tak naprawdę nie cierpi z zimna, ponieważ cała historia jest zmyślona i nie dzieje się naprawdę. Koledzy z Akademii zazdrościli chłopcu spotkania ze słynnym pisarzem.
Adaś odwiedzał także inne bajki, m.in. przynosił parę butów z bajki o kocie w butach, albo miotłę od pewnej czarownicy z bajki o Łysej Górze. Pewnego dnia do Pana Kleksa zgłosił się brat Śpiącej Królewny z prośbą o pomoc i pożyczenie dwóch chłopców, którzy w bajce mogliby zastąpić 2 braci, którzy nie zdążyli wrócić z lasu, ponieważ opowieść musi toczyć się ustalonym rytmem i nie może się zakończyć. Adaś z Andrzejem zostali przebrani w aksamitne stroje i odegrali swoje role. Po przebudzeniu głównej bohaterki Królewna zaprosiła chłopców na podwieczorek, składający się ze stosów ciastek z kremem i samego kremu w misach, marcepanowych zwierzątek i lalek, marmoladek, cukierków i owoców w cukrze oraz gorącej czekolady, której podano aż trzy szklanki dla każdego. Adaś schował do kieszeni lody podawane w czekoladowych foremkach, z przeznaczeniem dla kolegów z Akademii ale te roztopiły się i zaczęły wyciekać nogawkami spodni. Po podwieczorku królewna odprowadziła chłopców pod sam mur Akademii. Adaś dowiedział się również od królewny, że pan Kleks ma swoje własne bajki.
Adaś bardzo szanował pana Kleksa i postanowił zaprzyjaźnić się z Mateuszem, by dowiedzieć się o nim jak najwięcej, ale ten nie należał do zbyt rozmownych. Gdy zdarzało mu się dłużej milczeć, Pan Kleks przekonywał go do mówienia z pomocą przysmaku w postaci piegów, które ptak uwielbiał. Piegi stanowiły ważny element w Akademii. Pan Kleks bardzo je lubił i nosił ich kilka na twarzy, wieczorem zdejmując i rano ponownie zakładając, zwykle w innym miejscu niż dnia poprzedniego. Piegi przechowywał w złotej tabakierce, z którą nigdy się nie rozstawał, a otrzymywał je od golarza o imieniu Filip, który przychodził z miasta co czwartek. Pan Kleks twierdził, ze piegi doskonale działają na rozum i chronią od kataru, ponadto były one największą nagrodą w Akademii, którą uczniowie otrzymywali za swoje zasługi. Adasiowi dotychczas nie udało się żadnego zdobyć.
Pewnego razu Pan Kleks zasnął w parku i został pogryziony przez komary. Drapiąc się po nosie, zdrapał sobie wszystkie piegi. Adaś znalazł je, zebrał i podarował Mateuszowi, licząc na dłuższą rozmowę i możliwości zaprzyjaźnienia się z ptakiem. I podziałało, bowiem Mateusz opowiedział chłopcu niezwykłą historię swojego życia.
Niezwykła opowieść Mateusza
Mateusz opowiedział Adasiowi swoją historię. Twierdził, że nie jest ptakiem, tylko księciem, zamienionym w szpaka. Urodził się jako jedyny syn potężnego króla i był oczkiem w głowie ojca. Każdy kaprys chłopca był natychmiast spełniany. Król posiadał ogromną władzę nad licznymi krajami i narodami, a jego cztery córki poślubiły znakomitych królów i zostały królowymi Hiszpanii, Włoch, Portugalii i Holandii. Do króla należały ogromne skarby i pałace, złote korony i berła, drogocenne kamienie i bogactwa, o jakich nikomu się nie śni. Matka też była księżniczką i słynęła ze swej urody.
Pomimo młodego wieku książę świetnie jeździł konno i uwielbiał polowania. Miał nawet własną stajnię liczącą 120 wierzchowców krwi arabskiej i angielskiej oraz 48 stepowych mustangów. Kiedy chłopiec skończył 7 lat król powierzył syna 12 najznakomitszym uczonym i rozkazał im, by nauczyli go wszystkiego, co sami wiedza i umieją. Chłopiec uczył się dobrze, ale myślał nieustannie o jeździe konnej i polowaniach, także na niczym innym nie potrafił się skupić. Król zaniepokojony pasją syna i jego zdrowiem, kategorycznie zabronił mu dosiadać konia. Na nic zdały się prośby i błagania. Łzy wylewane strumieniami przez chłopca nie były w stanie zmienić decyzji ojca, a łzy księcia damy dworu zbierały do kryształowego flakonu. Gdy wypełnił się on po brzegi, ogłoszono żałobę narodową na 3 dni. Chłopiec z tęsknoty za końmi stracił apetyt, chęć do nauki, całymi dniami siedział tylko na małym tronie, nie odzywając się do nikogo i nie odpowiadając na pytania. Jednak nawet matka nie była w stanie zmienić decyzji męża, który postanowił, że chłopiec będzie mógł dosiąść konia dopiero jak skończy 14 lat.
Chłopiec niesłychanie tęsknił za swymi końmi, śniły mu się nawet po nocach. Pewnej nocy obudziło go ciche rżenie ukochanego rumaka Ali-Baby pod oknem. Rumak stał osiodłany, a chłopiec nie zastanawiając się ani chwili, zabrał strzelbę i przekonany, że nikt go nie widzi, wymknął się na nocną wycieczkę. Długo pędził wśród drzew na swoim koniu i nie myśląc o zakazie ojca i upajając się jazdą. Stwierdziwszy, że nie ma za nim pogoni, skierował konia do lasu. Nie zważał na to, że coraz bardziej oddala się od pałacu i że w lesie nie jest bezpiecznie. Miał wówczas osiem lat i był bardzo odważnym chłopcem. Kiedy jednak wjechał do lasu, koń stał się niespokojny, zwolnił bieg, a ostatecznie zatrzymał się. Okazało się, że naprzeciwko nich, na ścieżce, stał ogromny wilk, szczerząc kły, zaś z pyska kapała mu piana Chłopiec rozkazał wilkowi zejść ze ścieżki, ale wilk tylko się zaśmiał, wiec książę wycelował w niego swoją strzelbę i wystrzelił wszystkie naboje. Wilk padł u kopyt Ali-Baby. Młodzieniec zszedł z konia, aby sprawdzić, czy przeciwnik nie żyje, aż nagle wilk ostatnimi siłami podniósł łeb i wbił kieł w prawe udo księcia, po czym oddał ostatnie tchnienie. Las wypełniło groźne, przeciągle wycie wilków.
Półprzytomny z bólu i wystraszony chłopiec dosiadł konia i wrócił do zamku, po czym zasnął kamiennym snem. Kiedy chłopiec obudził się rano, zobaczył nad sobą 6 lekarzy i 12 uczonych pochylonych nad łóżkiem. Okazało się, że z rany na udzie wciąż cieknie krew. Lekarze nie mogli dociec przyczyny, zaś królewicz w obawie przed ojcem nie chciał opowiedzieć o spotkaniu z wilkiem. Nawet wysiłki znakomitych chirurgów nic nie dały, nie byli oni w stanie zatrzymać krwawienia. Na dwór przybywali coraz to nowi lekarze, ale żaden nie potrafił zatamować krwotoku, podczas gdy książę słabł w oczach. Matka czuwając przy chłopcu zalewała się łzami, zaś król wyznaczył ogromna nagrodę za powstrzymanie krwotoku, ale wciąż nikt nie miał umiejętności, które jakkolwiek mogłyby pomóc.
Wreszcie do królestwa przybył chiński uczony, nadworny lekarz ostatniego cesarza chińskiego, doktor Pai-Chi-Wo, który wnet sprawił, że rana zniknęła bez śladu – przyłożył on usta do rany i zaczął wtłaczać w księcia życiodajny oddech. Radość króla i królowej był ogromna. Gotowi byli oddać mu wielkie bogactwa i uczynić go ministrem, ale doktor poprosił tylko o chwilę na osobności ze swoim pacjentem. Doktor Pai-Chi-Wo powiedział księciu, że fatalnej nocy zabił króla wilków, przez co czeka go ogromne niebezpieczeństwo, bowiem wilki mszczą się okrutnie i nigdy nie przebaczają. by mógł się przed nim uchronić, lekarz dał chłopcu magiczną czapkę bogdychanów, należącą niegdyś do cesarza chińskiego. Medyk wyjął z kieszeni małą okrągłą czapkę z czarnego sukna, ozdobiona na czubku dużym guzikiem i podał ją chłopcu nakazując, by nigdy się z nią nie rozstawał. Moc czapki polegała na tym, że po jej założeniu można zamienić się w dowolną postać i wrócić do pierwotnego kształtu pociągając za guzik, znajdujący się na czubku nakrycia głowy. Chłopiec podziękował doktorowi , a ten ucałował jego dłoń i opuścił pokój. Nikt nie widział którędy doktor opuścił pałac – zniknął on bez śladu nie żegnając się, ani nie żądając zapłaty za uzdrowienie. Król zaś wydał ogromne przyjęcie w całym kraju, obdarowując z radości biedaków klejnotami.
Kiedy książę wyzdrowiał, uczył się pilnie, nie myśląc już o jeździe konnej. Pamiętał dobrze przestrogę doktora. Wkrótce do królestwa zaczęły spływać informacje o napadach wilków na ludzkie wioski i spustoszeniu, jakie za sobą niosły. Tratowały zboże , na drogach pozostawiały kości pożartych ludzi i bydła. Nic nie pomagały trucizny i pułapki i wilcze doły kopane w obronie przed napastnikiem. Do ochrony przed klęską wezwano liczne oddziały dobrze uzbrojonego wojska, tępiono wilki w dzień i w nocy, jednak mnożyły się one z taką szybkością, że poczęły zagrażać całemu państwu. Stopniowo zaczął szerzyć się głód, lud oskarżał władzę o złą wolę. W końcu wilki dotarły do stolicy i zamku. Książę miał wówczas czternaście lat, był silny i odważny. Chłopiec próbował bronić rodziców, celując w zbliżającego się wroga, jednak ten nakazał mu zejść drogi pod groźbą śmierci. Chłopiec stracił przytomność, a gdy ją odzyskał, okazało się, że król i królowa już nie żyją. Nikt nie przychodził mu na pomoc, a wilki grasowały po pałacu. Wówczas książę przypomniał sobie o czapce. Wyjął ją z kieszeni, ale okazało się, że brakuje guzika. Nie widząc dla siebie innego ratunku, założył ją i zapragnął być ptakiem, wiedząc, że prawdopodobnie nigdy nie odzyska ludzkiej postaci.
Książę pod postacią szpaka poleciał kolejno do swych sióstr, ale żadna nie zdołała rozpoznać jego mowy i wszystkie traktowały go jak zwykłego szpaka nie rozpoznały w nim brata. Najstarsza z sióstr, królowa hiszpańska, podarowała go infantce na imieniny, zaś gdy ta po kilku tygodniach znudziła się nim, oddała ją służącej, zaś ta sprzedała go wraz z klatką handlarzowi. Ostatecznie na targu w Salamance ptaka nabył Ambroży Kleks.
Osobliwości pana Kleksa
Wzruszony opowiadaniem Adaś postanowił pomóc Mateuszowi w poszukiwaniach guzika i przywróceniu ludzkiej postaci. Od tej pory zbierał wszystkie napotkane, a nawet obcinał scyzorykiem guziki z ubrań przechodniów zarówno poza Akademia, jak i w różnych bajkach, , za co nieraz spotykały go nieprzyjemności. Jeden listonosz wrzucił go za karę do basenu z rakami, a pewna starsza pani obiła parasolką. Adam zebrał w sumie 78 tuzinów guzików, ale żaden nie pasował do czapki. Chłopiec dziwił się, że wszechmocny pan Kleks nie zajął się jeszcze tą sprawą. Adaś był przekonany, że gdyby pan Kleks tylko chciał, mógłby z łatwością odnaleźć guzik i uwolnić księcia. Profesor w oczach ucznia był geniuszem, który posiadał niezliczoną ilość umiejętności: siedział w powietrzu na niewidzialnym krześle, gotował ze szkiełek, a w kieszeniach przechowywał płomienie świec. Pan Kleks podkreślał jednak swoim uczniom, że wcale nie jest wszechmocny i żaden z niego czarownik ani sztukmistrz.
Pan Kleks mówił, że są tacy, którzy uważają, że on i jego Akademia są zmyślone, wyznał też Adasiowi, że on sam jest 20 lat od niego młodszy, a chłopiec długo zastanawiał się, jak to jest możliwe. Mateusz zaś powiedział chłopcu, że on i pan Kleks śpią na drugim piętrze na parapecie w łóżkach wielkości pudełka cygar. Jest to możliwe, ponieważ pan Kleks co wieczór o północy zmniejsza do rozmiarów niemowlaka, tracąc przy tym wszystkie włosy, a rano wkłada sobie do ucha pompkę do powiększania, dzięki której odzyskuje normalne rozmiary. Następnie zażywa pigułki na porost włosów i w ten sposób wraca do swojej normalnej postaci.
Wspomniana pompka do powiększania wyglądała jak oliwiarka do oliwienia maszyny do szycia i służyła do powiększania wszystkiego. Wystarczy tylko przyłożyć do danego przedmiotu pompkę, nacisnąć, a przedmiot ten zaczyna się powiększać, Pan Kleks używał jej też do powiększenia posiłków, które przygotowywał dla uczniów powiększając kawałek mięsa wielkości dłoni do podziału na wszystkich. Działanie pompki ustawało, gdy mijała potrzeba powiększenia. W efekcie uczniowie tuż po posiłku byli głodni i muszą dojadać potrawami z kolorowych szkiełek. Pan Kleks zjadał na śniadanie kilka kolorowych, szklanych kulek i popijał je zielonym płynem na pamięć, bowiem podczas snu pan Kleks wszystko zapominał. Pewnego razu zabrakło płynu i profesor kompletnie stracił pamięć – nie pamiętał ani Akademii, ani tego, jak się nazywa. Sytuację uratował Mateusz, lecąc do sąsiedniej bajki i pożyczając od trzech wesołych krasnoludków buteleczkę zielonego eliksiru. Po śniadaniu pan Kleks przyklejał sobie piegi i ubierał się w swój obszerny strój, pełen kieszeni. Nosił bardzo szerokie spodnie, surdut koloru czekoladowego lub bordo, aksamitna cytrynową kamizelkę, wysoki kołnierzyk i aksamitną kokardkę w miejscu krawata. Najbardziej osobliwe w tym stronu były kieszenie – w samych spodniach Adaś naliczył aż szesnaście. Na plecach miał także specjalną kieszeń przeznaczoną dla Mateusza.
Pan Kleks potrafił siedzieć w powietrzu, akurat w miejscu, gdzie znajdowałoby się siedzenie fotela, a w rozmaitych kieszeniach nosił niezliczoną liczbę przedmiotów, budzących zazdrość wszystkich członków Akademii. Był tam zielony płyn we flakonie, tabakierka z piegami, pigułki na porost włosów, kolorowe szkiełka, płomyki świec, pompka powiększająca, senny kwas czy złote kluczyki. Zdaniem Adasia kieszenie spodni pana Kleksa są bez dna. Przed snem profesor opróżniał kieszenie i ich zawartością wypełniał cały pokój, a czasem jeszcze kolejne.
Pan Kleks miał na głowie ogromną czuprynę różnokolorowych włosów i nosił czarną jak smoła rozwichrzoną brodę. Nos profesora odchylony w różne strony, w zależności od pory roku.. Nosił na nim binokle przypominające mały rower. Jego oczy przypominały natomiast dwa świderki. Dzięki nim widział dosłownie wszystko. Pad nosem z kolei miał pomarańczowe wąsy.
Kolejnym fascynującym faktem, było posiadanie przez pana Kleksa różnokolorowych baloników z przytwierdzonymi do nich koszyczkami. Pewnego razu fryzjer Filip przybiegł do Akademii z informacją o zepsutym tramwaju, który tarasował całą drogę. Profesor włożył wówczas swoje oko do koszyczka z balonikiem, nastawił odpowiednio blaszany ster i wysłał oko na zwiady, aby dowiedzieć się, co się stało. Gdy oko wróciło, pan Kleks włożył je sobie na miejsce, po czym stwierdził, że już wie, co się stało – otóż tramwajowi zabrakło smaru w lewym tylnym kole, a do przedniej osi dostał się piasek. Profesor poszedł zatem z uczniami do miasta, aby naprawić tramwaj. Żeby szybciej dotrzeć na miejsce, powiększył z pomocą pompki swoje binokle, zamieniając je w rower, po czy wsiadł na niego i pojechał naprzód, wskazując uczniom drogę. Na miejscu podał motorniczemu niebieskie szkiełko do połknięcia, co pomogło na spuchniętą wątrobę, która bardzo go bolała. Następnie pan Kleks opukał tramwaj małym młoteczkiem, osłuchał go dokładnie, natarł żółtą maścią motor i korbę, nakleił plasterki angielskie zlepiając nimi przetartą część drutu na dachu i skutecznie wyleczył pojazd.
Kilka dni później uczniowie znów widzieli, jak profesor wysyła oko na oględziny. Mieli wówczas lekcje w parku nad stawem, podczas których spisywali kumkanie żab, układające się w zabawne wierszyki. Niespodziewanie pompka powiększająca wpadła profesorowi do stawu i zanim zdołał ją złapać, wpadła na dno. Na nic zdały się poszukiwania i nurkowanie uczniów w wodzie. Sprawę rozwiązało wysłanie oka pana Kleksa na oględziny, czyli wrzucenie go do wody. Gdy oko powróciło i profesor umieścił je na swoim miejscu, powiedział, gdzie dokładnie znajduje się pompka – w jamie zamieszkiwanej przez raki, cztery metry od brzegu. Adaś popłynął do wskazanego miejsca i rzeczywiście odnalazł zgubę.
Innego dnia pan Kleks kazał sobie przynieść z piwnicy niebieski balonik, po czym włożył do koszyczka swoje prawe oko i wysłał je na Księżyc, spodziewając się powrotu zwiadowcy przed Bożym Narodzeniem. Do tego czasu zakleił sobie miejsce po oku angielskim plasterkiem.
Ciekawym zwyczajem pana Kleksa było zjeżdżanie po poręczy i wjeżdżanie na niej do góry siedząc na niej niczym na koniu. Ponadto profesor na drugie śniadanie jadał motyle, twierdząc, że smak jedzenia mieści się nie tylko w samym pożywieniu, ale również w jego barwie. Co ciekawe, pan Kleks jadł specjalny gatunek motyli, posiadających w sobie pestki, które można było posadzić na grządkach jak fasolę.
Pan Kleks potrafił także latać, nabierając w odpowiedni sposób powietrze. Spróbował tej sztuki także Adaś i pewnego razu udało mu się wreszcie wznieść i przeżyć ciekawą przygodę, która zdumiała samego pana Kleksa.
Nauka w Akademii
Codziennie rano o 5.00 Mateusz budził uczniów, otwierając nad każdym z nich śluzy, czyli niewielkie otwory w suficie, z których leciała zimna woda prosto na ich nosy. Następnie chłopcy biegli pod prysznic z którego tryska woda sodowa z sokiem, przy czym na każdy dzień tygodnia przypada inny sok. Ubranie chłopców składało się z granatowych koszul, białych długich spodni, granatowych pończoch i białych trzewików. Za karę nosiło się żółty krawat w zielone grochy. O 5.30 uczniowie zabierali swoje senne lusterka i schodzili do jadalni na śniadanie. Wszyscy siedzieli przy dużym okrągłym stole. Pan Kleks nie jadał z uczniami, ale w czasie obiadu latał nad stołem z podlewaczką w ręce, polewając dania sosami o różnych właściwościach. Biały sok wzmacniał zęby, niebieski poprawiał wzrok, żółty regulował oddech, szary oczyszczał krew zaś zielony usuwał łupież. Mateusz podczas jedzenia stał na krawędzi wazonu pośrodku stołu i dbał, żeby nic nie zostawiali na talerzach.
Po śniadaniu o 6.00 był apel, na który wzywał Mateusz dzwoniąc srebrnym dzwoneczkiem. Pan Kleks całował każdego ucznia na powitanie w czoło, po czym wchodził do dużej szafy stojącej w rogu gabinetu i przez okienko w jej drzwiach odbierał od chłopców ich senne lusterka, na których zapisywały się sny. Profesor dokładnie je oglądał, te ze złymi i niedokończonymi snami wyrzucał do śmietnika, a z najlepszych zmywał sny za pomocą waty z sennym kwasem i wyciskał je do porcelanowej miseczki. Kiedy wyschły już na proszek, pan Kleks na specjalnej maszynce wytłaczał z nich okrągłe tabletki, które chłopcy łykali przed pójściem spać, by mieć ładniejsze i ciekawsze sny. Te najładniejsze pan Kleks spisywał w senniku. Adaś został nagrodzony dwoma piegami za swój sen o siedmiu szklankach. Zapowiedział też, że sen zostanie odczytany na glos w niedziele po południu.
O 7.00 zaczynały się zajęcia. Były bardzo ciekawe i nigdy nie było wiadomo, co on sam wymyśli. Profesor twierdził, że jego celem jest pootwierać im głowy. W Akademii pan Kleks prowadził m.in. lekcje z kleksografii, polegającej na odbijaniu na kartkach na różne sposoby atramentowych kleksów, które rozmazując się na papierze przybierały różne kształty. Do powstałych atramentowych obrazków uczniowie dopisują historyjki. Adaś sądzi, że sam pan Kleks powstał z takiego właśnie rozgniecionego atramentowego Kleksa. Po takiej lekcji kleksografii uczniowie długo nie mogli domyć się z atramentu i musieli wieczorem użyć do mycia soku cytrynowego. Na innych zajęciach chłopcy uczyli się, jak przędzie się litery z książek i zwija je na szpulki. Z jednej książki byli w stanie otrzymać 7 a nawet 8 szpulek czarnych nici. Następnym etapem miała być nauka robienia supełków na nitkach i czytania przepuszczając litery przez palce.
Na drugim piętrze Akademii znajdował się szpital chorych sprzętów. Był to pokój pełen rupieci, w którym pan Kleks uczył, w jaki sposób leczy się przedmioty: pęknięte lustro, skrzypiącą szafę, zepsuty zegar czy chory stół. Zabiegi polegały m.in. na mierzeniu gorączki, smarowaniu maścią, naklejaniu angielskich plastrów, opukiwaniu, posypywaniu kolorowymi proszkami. Na końcu lekcji okazało się, że pan Kleks zgubił swoja ulubioną złotą wykałaczkę. Wszyscy – łącznie z Mateuszem i z chorymi sprzętami, zabrali się do poszukiwań. Wreszcie wykałaczka odnalazła się przyczepiona do firanki.
Lekcja geografii prowadzona była przez Mateusza, a odbywała się na boisku. Polegała na grze w piłkę nożną, zrobioną z globusa. Chłopcy zostali podzieleni na dwie drużyny, a każdy, kto kopnął piłkę, musiał wypowiadać nazwę miejsca na ziemi, w które trafił. Jeden z Aleksandrów kopnął piłkę zbyt mocno, przez co poleciała ona za mur do sąsiedniej bajki. Chłopcy nie wiedzieli, w której historii jej szukać, aż ujrzeli Królewnę Śnieżkę z dwunastoma krasnoludkami dźwigającymi na plecach globus. Królewna stwierdziła, że zwraca chłopom piłkę, mimo iż potłukła ona kilka zabawek, ale poprosiła uczniów, by w zamian za to, nauczyli krasnoludków geografii. Chłopcy chętnie się zgodzili, ale nagle stała się dziwna rzecz - bajkowe postacie zaczęły się roztapiać i zamieniły w strumyczek, odpływający szybko za mur.
Kuchnia pana Kleksa
W Akademii nie ma służących, zatem wszystkie obowiązki wykonywane są przez uczniów. Każdy z nich miał swoje określone zadania, a pan Kleks zajmował się gotowaniem. Dotychczas wstęp do kuchni był dla uczniów zabroniony, ale profesor nagle wyznaczył Adasia na swojego pomocnika. W kuchni znajdowało się mnóstwo szkiełek w różnych kolorach, jadalnych farb i przeróżnych pędzelków, a także słój z płomykami świec i mnóstwo małych słoików z kolorowymi proszkami. Przy użyciu tych składników profesor gotował dowolne dania. W niespełna 5 minut potrafił przyrządzić zupę pomidorową, gotową do podania w wazie. W podobny sposób była przygotowywana pieczeń, a gdy się już upiekła, pan Kleks powiększył ją pompką. Kolejnym daniem był kompot z agrestu, ale zrobiony z liści pelargonii i proszku agrestowego. Ponieważ nie zasmakował profesorowi, ostatecznie przemalował go na kompot malinowy.
Po obiedzie chłopcy wzięli się do robienia porządków oraz do innych prac gospodarskich, a Adaś, w nagrodę za pomoc w kuchni, mógł sobie wybrać dowolne danie, na jakie tylko miał ochotę. Chłopiec był łakomczuchem więc długo zastanawiał się, co wybrać. Ostatecznie poprosił o omlet ze szpinakiem, następnie pan Kleks przyrządził Adasiowi jeszcze kurczaka z mizerią i pierogi z jagodami. Pan Kleks w ramach obiadu zażył pięć pigułek na porost włosów i zagryzł je kwiatkiem nasturcji, maczanym w różnych kolorach farb. Wspomniał też Adasiowi, że wiedzę na temat kulinariów pan Kleks zdobył w Chinach, ucząc się do słynnego doktora Paj-Chi-Wo, który pokazał mu. Jak wyrabiać jadalne farby. To także od niego, dowiedział się wszystkiego na temat magii imion, dlatego do Akademii przyjmuje wyłącznie uczniów, których imiona zaczynają się na literę „a”, ponieważ takie osoby są zdolne i pracowite .Imię Mateusz z kolei oznacza pomyślność, dlatego tak nazwał szpaka.
Popołudnia uczniowie zawsze spędzali w parku, gdzie pan Kleks wymyślał zawsze jakieś zabawy i rozrywki. Dzieci bawiły się na przykład w poszukiwanie skarbu. Adasiowi towarzyszył w tym zadaniu Artur. Zabrali ze sobą latarki, ostre noże, sznur i garść szkiełek na wypadek głodu i ruszyli w największe chaszcze. W samym środku gęstwiny ujrzeli ogromną dziuplę we wnętrzu dębowego pnia. Postanowili się do niej dostać. Wewnątrz ujrzeli schody prowadzące w dół. Następnie korytarzem chłopcy doszli do sali oświetlonej jaskrawym zielonym światłem. Na środku stały 3 skrzynie z pięknymi okuciami. W pierwszej z nich znajdowała się Królewna Żabka, która powiedziała, że kto jej dotknie, ten zamieni się w żabę i zostanie tu na zawsze. Prosiła, żeby chłopcy zostawili ją w spokoju, a w zamian za to będą mogli zabrać przedmioty znajdujące się w pozostałych skrzyniach. W drugiej ukryty był gwizdek przenoszący w dowolne miejsce, który Adaś oddał Arturowi, a w trzeciej – mały złoty kluczyk otwierający wszystkie zamki. Artur zagwizdał i chłopcy znaleźli się znów przed dębem, ale dziupla zniknęła.
Chłopcy wrócili w miejsce zbiórki, sądząc, że przegrają zawody. Okazało się, że inni chłopcy znaleźli monety, skrzypce ze złotymi stronami, kubek z ametystu i inne cenne rzeczy, jednakże pan Kleks uznał, że największe skarby przyniósł Adaś i Artur. Wszyscy chłopcy mogli zostawić dla siebie swoje znaleziska. Dodatkowo zwycięzcy dostali po piegu od pana Kleksa.
Moja wielka przygoda
Latanie wydawało się Adasiowi rzeczą bardzo łatwą. Bardzo chciał latać tak, jak pan Kleks, toteż idąc w ślady profesora próbował unieść się w powietrzu i w końcu mu się to udało. Unosił się coraz wyżej i nagle ogarnęło go poczucie lęku i chciał już wylądować. Wówczas zorientował się, że nie potrafi sterować swoim ciałem. Próbował wykonywać rękami i nogami rozmaite ruchy naśladując ptaki, ale wszystko na próżno. Leciał więc tam, gdzie wiatr go ponosił, obserwując z góry Akademię, potem miasteczko, aż wreszcie odleciał tak daleko i tak wysoko, że nie widział nic znajomego. Szybko zapadał zmrok i nagle się ochłodziło, po chwili chłopiec dygotał z zimna wiedząc, że nie może spodziewać się pomocy pana Kleksa, bowiem jego oko wciąż było na Księżycu. Wreszcie, wyczerpany i zziębnięty Adaś zasnął, aż obudziło go uderzenie w plecy. Okazało się, że doleciał do muru, zbudowanego z niebieskiego, matowego szkła. Adaś posuwając się wzdłuż muru natrafił na dużą bramę z matowych szyb, a po chwili wahania zapukał. Jedna z szyb odsunęła się i chłopiec zobaczył groźnego buldoga, który na jego widok tylko zawarczał i zamknął szybkę. Niebawem jednak okienko znów się otworzyło i Adaś zobaczył w okienku białego pudla, który bardzo ucieszył się na jego widok, jakby spotkał znajomego. Adaś mimowolnie gwizdnął przez zęby. Przed laty miał bowiem ulubionego mopsa imieniem Reks, na którego w ten sposób gwizdał. Na ten gwizd odpowiedziało chłopcu głośne szczekanie, a następnie pudel został odepchnięty i w okienku ukazała się znajoma postać Reksa.
Okazało się, że bohater dotarł do psiego raju, a trafiają do niego wszystkie psy po śmierci. Ludzki raj znajduje się wyżej, psi znajduje się w połowie drogi i bardzo wielu ludzi udających się do ludzkiego raju, zahacza o nich. Reks wyjaśnił, że trafił do psiego raju po tym, jak parę miesięcy temu zginął pod kołami auta. Oprowadził Adasia po psim raju i przedstawiał znajomym, miedzy innymi buldogowi o imieniu Tom, który strzeże bramy, a wcześniej służył królowej angielskiej, a także pudlowi Glu-Glu, który zabawia towarzystwo różnymi sztuczkami. Główną ulicą Białego Kła doszli do placu Doktora Dolittle, gdzie znajdował się pomnik słynnego lekarza wykonany z czekolady. Mnóstwo psów oblizywało go dookoła i okazało się, że codziennie pomnik jest zjadany, a przez noc stawiany jest nowy i w ten sposób odmierzany jest tu czas. Adaś także skosztował pomnikowej czekolady, odgryzł nawet doktorowi pół trzewika, czyli około pół kilograma czekolady. Reks zaprosił Adasia do swojego domu zbudowanego z zielonych kafli, gdzie w ogrodzie na tyłach rosły serdelkowe i kiełbasiane krzewy. Adaś tym razem spróbował nieco kiełbasy krakowskiej, zjadł też dwa serdelki. Drzewka rosnące pod oknem miały natomiast zamiast konarów i gałęzi smakowite kości, a w domu z kranu lało się mleko o smaku lodów śmietankowych, którego Adaś wypił aż 3 szklanki.
Kolejnym punktem wycieczki była ulica Dręczycieli. Po obu stronach ulicy stali chłopcy w różnym wieku i o rozmaitym wyglądzie. Każdy z nich kolejno wyznawał psim głosem swoje przewinienia wobec psów. Ponoć przenosili się tu we śnie, a po przebudzeniu są przekonani, że to wszystko było snem. Mimo to, od tej pory już nigdy nie dręczyli swoich czworonogów. Następnie Adaś i Reks udali się na plac Robaczków Świętojańskich, gdzie stały karuzele, huśtawki i beczki śmiechu, a chłopiec rzucił się z innymi psami do zabawy. Później powędrowali na ulicę Biszkoptową, gdzie podjedli nieco biszkoptów maczanych w miodzie. Zwiedzili jeszcze mnóstwo interesujących miejsc, a chłopiec dowiedział się mnóstwa szczegółów o pośmiertnym życiu psów, ale w końcu zaczął tęsknić za Akademią oraz dotychczas pogardzanym posiłkiem w postaci krupniku czy marchewki. Nie wiedział jednak w jaki sposób mógłby wrócić do domu. Pewnego dnia, kiedy chłopiec wygrzewał się w ogrodzie Reksa, ujrzał Mateusza z listem dziobie. Okazało się, że pan Kleks spisał Adasiowi instrukcję lotu, aby mógł on bezpiecznie dotrzeć do domu. Chłopiec podziękował pieskom za gościnę, poprosił Toma o jeden guzik od swojego fraka i udał się w podróż z Mateuszem. Okazało się, że przygoda w psim raju trwała aż 12 dni. Po udanym lądowaniu w Akademii Adaś musiał przyrzec panu Kleksowi, że już więcej nie będzie latał.
Fabryka dziur i dziurek
Pewnego dnia pan Kleks kazał wszystkim uczniom zebrać się przy bramie Akademii. Okazało się, że zabierał swoich uczniów na wycieczkę do najciekawszej fabryki na świecie, pełnej wspaniałych maszyn i urządzeń, przy których pracowało aż 12 tysięcy osób. Przyjaciel pana Kleksa, inżynier Kopeć, jest kierownikiem tej fabryki i obiecał oprowadzić wycieczkę po wszystkich halach. Na placu Czterech Wiatrów chłopcy wsiedli do tramwaju, ale pojazd musiał być powiększony pompką o sześć brakujących siedzeń, aby każdy mógł wygodnie podróżować. Uczniowie przejeżdżali przez miasto, a następnie przez samogrający most, wydający dźwięki marsza ołowianych żołnierzy, a wreszcie wjechali do ładnego miasteczka robotniczego. Za zakrętem znajdowała się fabryka, do której prowadziły ruchome chodniki. Chłopcy na takim środku komunikacji czuli się niczym w lunaparku, ciężko im było utrzymać równowagę i wciąż się przewracali.
Przeciwległym chodnikiem wyjechał im na spotkanie inżynier Kopeć, ich przewodnik po fabryce dziur i dziurek. Na wstępie zakazano czegokolwiek dotykać. Fabryka składała się z dwunastu olbrzymich budynków o przezroczystych murach i oszklonych dachach. W pierwszej hali omal nie oślepiły chłopców iskry pojawiające się w trakcie produkcji. Maszyny stały tam długimi szeregami po kilka rzędów, inne zawieszone były na linach i dźwigach, przy wszystkich uwijały się tłumy robotników ubranych w skórzane fartuchy i hełmy o czarnych szkłach. Na tej hali wyrabiane były dziurki od kluczy, dziurki w nosie i dziurki w uszach, jak również inne dziurki mniejszego kalibru. Praca w fabryce wyglądała imponująco, a wytwarzane w mig przez tokarzy dziurki, fascynowały chłopców. Jedną parę nowych dziurek do nosa wziął sobie pan Kleks, który wyjął z nosa te zużyte, a na ich miejsce włożył nowe.
Pamiętając o przykazaniu inżyniera, żeby niczego nie dotykać, chłopcy musieli cały czas pilnować Alfreda, który lubił dłubać w nosie, aby odruchowo nie zaczął dłubać w nowych dziurkach z fabryki. W następnych halach fabrycznych wyrabianie były większe dziury, np. dziury w łokciach, dziury w moście, a nawet dziury w niebie. Miały różne kształty, a dziury na łokciach i kolanach miały prześlicznie postrzępione brzegi. Dalej znajdowała się sortownia, gdzie kontrolowano, mierzono i sprawdzano gotowe już dziury i dziurki, a w ostatniej hali mieściła się pakownia, gdzie specjalne robotnice ważyły dziury i dziurki na dużych wagach i pakowały je do skrzynek o wadze 5 i 10 kg. Chłopcy dostali w prezencie od inżyniera pudło dziurek do obwarzanków, które już wieczorem pan Kleks wykorzystał, piekąc waniliowe przysmaki, którymi chłopcy zajadali się cały wieczór.
Wizyta w fabryce była dla chłopców wspaniałym wydarzeniem. Wszyscy byli zachwyceni możliwościami maszyn i różnymi urządzeniami, których nazw nawet nie znali. Okazało się też, że inżynier Kopeć w wolnych chwilach pracuje w cyrku jako linoskoczek, dlatego potrafi owijać jedna nogę dookoła drugiej. Chłopcy wsiedli do tramwaju, niegdyś wyleczonego przez profesora, a pan Kleks poszybował na zewnątrz, w powietrzu. Przejeżdżając przez samogrający most, pan Kleks wygrywał melodię nowymi dziurkami w nosie – tym razem most grał marsza muchomorów. Gdy chłopcy wysiedli z tramwaju było już zupełnie ciemno, wiec profesor rozdał im płomyki świec przechowywane w kieszonce od kamizelki i w ten sposób dotarli wreszcie późnym wieczorem do Akademii.
Na miejscu czekała na nich przykra niespodzianka, okazało się bowiem, że budynek został opanowany jest przez gigantyczną ilość much. Korzystając z nieobecności domowników, muchy wdarły się do wnętrza domu i obsiadły wszystkie przedmioty, rojami unosiły się także w powietrzu. Nic nie było widać, muchy wlatywały nawet do ust i nosów, kotłowały się we włosach i kłębiły czarnymi rojowiskami pod sufitem. Chłopcy nadaremno próbowali się ich pozbyć, nie pomogło jednak ani deptanie much, ani wymachiwanie chustkami i ręcznikami. W końcu pan Kleks stracił cierpliwość i przyniósł pająka krzyżaka, powiększył go pompką, po czym wpuścił do sali. Straty po stronie much były znaczne, ale ostatecznie, gdy pająk zaczął maleć, muchy rozszarpały go na strzępy. Wreszcie pan Kleks wpadł na pomysł, by zrobić muchołapki, czyli bańki mydlane z dodatkiem gumy arabskiej. Puszczając w ten sposób klejące bańki, łapał muchy, uniemożliwiając im dalszy lot. Banki wraz z przyklejonymi do nich muchami opadały ostatecznie na podłogę. Wreszcie udało się wyłapać wszystkie muchy, pozamiatać bałagan i wyrzucić przed gmach na dziedziniec, układając w wielkie kopce, które następnego dnia zabrały trzy wielkie ciężarówki przysłane z Zakładu Oczyszczania Miasta.
Po pozbyciu się much i odzyskaniu widoczności okazało się, że na otomanie w gabinecie pana Kleksa śpi fryzjer Filip. Profesor obudził go i zamknęli się w gabinecie, debatując długo na jakiś temat. Filip wyszedł bardzo zdenerwowany, odgrażając się, że już nie będzie strzygł ani profesora ani uczniów Akademii. Twierdził, że pan Kleks nie dotrzymał umowy, a on dosyć ma wyczekiwania i obietnic. Wyszedł, trzaskając po drodze wszystkimi drzwiami.
Późną nocą chłopcy zasiedli do kolacji. Pan Kleks był wyjątkowo roztargniony, a przyrządzone przez niego kalafiory były czarne i smakowały pieczonymi jabłkami. Po kolacji pan Kleks kazał dwóm Andrzejom zanieść do sypialni dodatkowe dwa łóżka dla nowych uczniów.
Sen o siedmiu szklankach
Dzień 1 września wypadł w niedzielę i obfitował w niezwykłe wydarzenia. Wszyscy mogli w tym dniu wypoczywać i robić to, na co mają ochotę. Artur na przykład uczył swojego królika rachować, a Anastazy strzelał z łuku, zaś Adaś bawił się swoimi guzikami i układał z nich rozmaite figury i postacie. Pan Kleks nie miał humoru, a od czasu rozmowy z Filipem wciąż chodził zamyślony i był zajęty naprawianiem pompki powiększającej. Stawał się coraz bardziej roztargniony: przypalał potrawy, mylił kolory i nerwowo reagował na dźwięk dzwonka przy bramie., a Mateusz coraz częściej go zastępował podczas wkładów.
Owej niedzieli Adaś ułożył z guzików pięknego zająca, a pan Kleks posypał go brązowym proszkiem. Zwierzę nagle poruszyło się i uciekło, unosząc ze sobą guziki Adasia. Panu Kleksowi spodobał się ten żart, bowiem zaczął się głośno śmiać, po czym posmutniał na nowo i zaczął zwierzać się w tajemnicy chłopcu, że nie potrafi sobie poradzić z Filipem, który żąda przyjęcia do Akademii swoich dwóch synów, którym nawet zmienił imiona tak, aby zaczynały się na „A”. W razie odmowy ich przyjęcia, Filip grozi odebraniem wszystkich piegów, a na dodatek od momentu rozmowy nie przestaje się śmiać. Po tej rozmowie profesor wyjął z kieszeni garść guzików i rzucił je na podłogę w taki sposób, że ułożyły się w figurę zająca, którego wcześniej Adaś ułożył. Chłopiec zmartwiony troskami pana Kleksa postanowił porozmawiać o tym z Mateuszem i wypytać szpaka o szczegóły kontaktów profesora i Filipa. Szpak akurat wracał z bajki o słowiku i róży, gdzie brał lekcje słowiczego śpiewu. Adaś udał się do parku mając nadzieję, że uda mu się tam spotkać ptaka. Jednak będąc tam, uderzyło go niezwykle poruszenie panujące dookoła. Okazało się, że w stawie nie ma wody, a ryby trzepotały się rozpaczliwie na dnie, zaś szeregi żab i raków wyruszyły w świat w poszukiwaniu nowej, odpowiedniej siedziby. Chłopiec towarzyszył im przez jakiś czas, podziwiając żaby podążające za swoją przewodniczką. Okazało się, że jest nią Królewna Żabka, którą już kiedyś chłopiec poznał. Żabka też go poznała i wspomniała, że zachowała miłe wspomnienie po jego wizycie w jej bajce. Teraz pożaliła się, że pan Kleks z niewiadomego powodu wziął całą wodę ze stawu. Dlatego Królewna Żabka wyszła ze swojej bajki, aby pomóc rybom, rakom oraz żabom i zaprowadzić je do stawu z bajki o zielonej wodnicy. Królewna poprosiła Adasia o zwrot złotego kluczyka, otwierającego wszystkie drzwi. Bez niego nie dostałaby się do sąsiednich bajek, a tylko w bajce może znaleźć miejsce dla wodnych zwierząt. Chłopiec nie pamiętał, gdzie schował kluczyk, sądził, że zabrał go pan Kleks. Obiecał go jednak odszukać i przynieść Żabce.
Adaś pobiegł do Akademii, a po drodze opowiedział innym uczniom o stawie i namówił ich, by zajęli się rybami. Pana Kleksa nikt nie widział, chłopiec zaczął szukać go po całej Akademii. W końcu znalazł profesora w szpitalu chorych sprzętów. Ten był jednak wielkości Tomcia Palucha, a na dodatek wisiał uczepiony rękami i nogami u wahadła zegara i huśtał się na nim jak na huśtawce. Gdy tylko zauważył chłopca, zeskoczył na ziemię i powiększył się, nie kryjąc niezadowolenia z niespodziewanej wizyty ucznia. Szybko zaczął się jednak tłumaczyć i powiedział, że sprawa Filipa potwornie go trapi do tego stopnia, że zaczyna się kurczyć, a płomyki świec, które zawsze nosił w kieszeniach, zaczęły go tak parzyć, że musiał ugasić je wodą ze stawu, a na dodatek zarastają mu kieszenie w ubraniu. Poprosił jednocześnie, by Adaś nikomu o tym nie mówił, bo straci do niego zaufanie. Gdy chłopiec opowiedział mu o suchym stawie i ucieczce zwierząt, profesor znalazł kluczyk w kieszeniach spodni i oddał go chłopcu, z prośbą o przekazanie przeprosin Królewnie Żabce za spuszczenie wody ze stawu.
Adaś pobiegł do Królewny Żabki i dał jej kluczyk. W zamian dostał Żabkę Podajłapkę, która miała być pomocna chłopcu we wszelkich przedsięwzięciach. Żabka była maleńka, nie większa od muchy, zatem chłopiec – korzystając ze wskazówek królewny - schował ją we włosach na głowie. Dowiedział się też, że ma jej dawać codziennie 1 ziarenko ryżu. Adaś pożegnał królewnę i pobiegł nad staw, a tam spotkał pana Kleksa w otoczeniu kilkunastu uczniów. Na polecenie profesora pomogli przerzucić ryby do wody w bajce o rybaku i rybaczce. Przy okazji chłopcy wykąpali się w morzu. Gdy wracali do Akademii na obiad, nieoczekiwanie spotkali szpaka Mateusza, który oznajmił, że wraca balonik z okiem z Księżyca. Kidy balonik opadł na wysokość ramienia, Pan Kleks wyjął z koszyczka oko i włożył je na swoje miejsce, zachwycając się księżycowymi widokami. Obiecał chłopcom w swoim czasie opowiedzieć o życiu na Księżycu. Uczniowie wrócili do Akademii na obiad. Po posiłku pan Kleks obiecał odczytać z sennika sen Adasia Niezgódki o siedmiu szklankach.
Adasiowi przyśniło się, że obudził się, a pan Kleks zamienił wszystkie krzesła, stoły i stołki w chłopców, przez co Akademia liczyła przeszło 100 uczniów. Profesor oznajmił, że zabiera ich do Chin. Przed gmachem stał maleńki pociąg z pudełek po zapałkach, a rolę lokomotywy pełnił czajnik na kółkach, do którego wsiadł pan Kleks. Chłopcy wsiedli do wagoników i okazało się, że wszyscy się w nich zmieścili. Nagle nad ich głowami pojawiła się wielka czarna chmura. Zerwał się wicher, który powywracał pudełka od zapałek. Adaś pobiegł do kuchni po 7 szklanek, które ułożył na tacy, porwał drabinę i wrócił przed dom.
Pan Kleks usiłował rękami powstrzymać parę, która łączyła się z chmurami, pogarszając sytuację. Profesor wołał do Adasia, by ratował pociąg. Adaś przystawił drabinę do dachu Akademii i wszedł na nią, niosąc w jednej ręce tacę ze szklankami. Gdy znalazł się na szczycie, drabina zaczęła się wydłużać w górę i niebawem dotarła do czarnej chmury. Chłopiec łyżką, która również zabrał z kuchni, zaczął rozgarniać chmurę. Do pierwszej szklanki zebrał z wierzchu cały deszcz, do drugiej – zeskrobał pokrywający chmurę śnieg, do trzeciej – grad, do czwartej grzmot, do kolejnych błyskawicę i wiatr. Gdy napełnił w ten sposób wszystkie sześć szklanek okazało się, że zebrał łyżką całą chmurę i dzięki temu się wypogodziło. Siódma szklanka została pusta . Gdy Adaś zszedł z drabiny, okazało się, że wszyscy chłopcy zamienili się w srebrne widelce, które rzędem leżały na ziemi. Pan Kleks zatykał natomiast palcem dzióbek czajnika i narzekał, że przez Adasia czekają ich straszne upały. Chłopiec ustawił tace z siedmioma szklankami na trawie i nakrył je chustką. Nagle Adaś spostrzegł, że niebo zamieniło się w niebieski, emaliowany czajnik, z którego sączył się na ziemię złocisty wrzątek, który parzył wszystkich.
Pan Kleks nie mogąc znieść takiej temperatury zaczął się rozbierać z gorąca, ale to nic dało, ponieważ po chwili zaczął płonąć. Adaś czym prędzej oblał go deszczem z pierwszej szklanki, co spowodowało faktyczny opad deszczu, ale z dołu do góry. Profesor nadal płonął, więc Adaś posypał go śniegiem z drugiej szklanki, co spowodowało niesamowitą śnieżycę, ku uciesze widelców, które rozpoczęły bitwę na śnieżki. Aby ją opanować, Adaś wypuścił wiatr z kolejnej szklanki, ale ten poza rozwianiem śniegu wywiał widelce do nieba tak, że wyglądały, jak gwiazdy. Pan Kleks zamienił się w bałwana, radośnie podśpiewując. Chłopiec zaniepokojony stanem umysłu profesora wylał mu na głowę wrzątek z czajnika, co spowodowało stopnienie śniegu oraz nieoczekiwane nadejście wiosny. Głowa i ręce pana Kleksa zakwitły pierwiosnkami, które zrywał i zjadał z apetytem. Po chwili jednak stracił humor, bo kwiecie na niego głowie zwabiło mnóstwo pszczół, produkujących na poczekaniu miód, który wnet zaczął spływać z głowy profesora. Adaś zaczął wcierać grad z kolejnej szklanki w głowę pana Kleksa, którą po chwili profesor zdjął z karku i rzucił nią do Adasia, jak piłkę, rozpoczynając tym samym świetną zabawę. Nagle głowa potoczyła się nieoczekiwanie w zarośla, a chłopiec użył błyskawicy, aby oświetlić sobie drogę i odnaleźć brakująca część ciała. Głowa wreszcie trafiła na swoje miejsce, a pan Kleks oznajmił, że zgłodniał i chętnie posili się grzmotami ze szklanki. Czerwona kula przypominała owoc granatu, zatem pan Kleks obrał grzmot ze skórki i zadowolony spożył. Posiłek okazał się jednak wybuchowy i pan Kleks z hukiem rozpadł się na tysiąc kawałków. Każdy stał się maleńkim panem Kleksem i wszystkie radośnie tańczyły na trawie. Adaś zebrał jedną taką cząstkę do pustej szklanki i schował w kredensie w kuchni, ratując tym samym małego profesora przed widelcami, które chciały dostać się do szklanki. W tym momencie Adaś się obudził i ujrzał nad sobą prawdziwego pana Kleksa.
Anatol i Alojzy
Wrzesień był ulewny, a uczniowie nie opuszczali murów Akademii. Pan Kleks wciąż chodził zatroskany, stał się dziwnie małomówny, a na dodatek uczniowie zauważyli, że wyraźnie jest coraz mniejszy. Co więcej stwierdził, że życie bez motyli i bez kwiatów go nuży, a w skutek tego musi wcześniej chodzić spać. Chłopcy zastanawiali się nad przyczynami takiego stanu profesora, ale Adaś nie chciał wziąć udziału w dyskusji. Pewnej nocy głośne stukanie w bramę obudziło Adasia, który razem z Anastazym pobiegli zobaczyć, kto przyszedł. Okazało się, że to fryzjer Filip w towarzystwie dwóch nieznanych chłopców. Wszyscy trzej byli przemoczeni, zatem Anastazy otworzył bramę i wpuścił ich do środka. Filip stwierdził, że chłopcy są nowymi uczniami pana Kleksa i przedstawił Anatola i Alojzego. Wspólnie udali się do jadalni, gdzie Alojzy natychmiast usnął. Fryzjer twierdził, że mieli przyjść wieczorem, ale zabłądzili, stąd tak późna pora wizyty. Poprosił o obudzenie pana Kleksa. Adaś pukał do pokoju profesora, ale nikt mu nie otworzył. Postanowił samodzielnie przygotować kolację dla gości, toteż podążył do kuchni. Znalazł w spiżarni dzbanek z mlekiem, pieczywo, trochę sera i kurę na zimno. Ku swojemu zaskoczeniu, kiedy sięgał po szklanki, zauważył w jednej z nich maleńkiego pana Kleksa śpiącego na dnie. Przeniósł go na talerzyk, co obudziło profesora. Powiększył się, używając pompki, po czym stwierdził że to, co widział Adaś, to tylko sen i zabronił mu opowiadać o tym komukolwiek. Chłopiec przeprosił i opowiedział o przybyciu gości. Pan Kleks powiedział, że Adaś sobie poradzi sam i nakazał mu przygotować kolację dla gości i położyć ich spać. Filipa polecił kierować do gabinetu, by tam przespał się na otomanie.
Alojzy wciąż spał przy stole, a pozostali zjedli posiłek podany przez Adasia, a następnie udali się do pokoi. Następnego dnia nowi uczniowie byli dla wszystkich sensacją. Do sypialni przyszedł pan Kleks, a Anatol Kukuryk uprzejmie się przedstawił. Alojzy z kolei nie dawał znaków życia. Profesor wyjaśnił chłopcom, że Alojzy jest lalką, którą musi nauczyć czucia, myślenia i mowy. Stwierdził też, że był zawsze przeciwny wprowadzaniu lalek do jego Akademii. Pan Kleks poprosił też Adasia, by wraz z kolegami zaniósł lalkę do szpitala chorych sprzętów i położył na stole. Stwierdził też, że w tym dniu lekcje zostają odwołane, ale jeśli nie będzie deszczu, mogą iść do parku z Mateuszem.
Okazało się, że pomoc chłopców wcale nie jest potrzebna, bo Alojzy był lekki jak piórko, więc Adaś sam sobie poradził. Pan Kleks poprosił chłopca o dalszą pomoc przy lalce – polecił Adasiowi, aby nacierał nogi i ręce specjalną maścią, aż pod metalowa powierzchnią pojawią się naczynia krwionośne. Trwało to kilka godzin bez przerwy. Pan Kleks odśrubował blachę pokrywającą pierś lalki i coś przy niej majstrował. Kiedy rozległ się dzwonek wzywający na obiad, profesor nakazał Adasiowi udać się na posiłek, a sam planował popracować nad mózgiem. Chłopcy w trakcie posiłku zadawali mnóstwo pytań o Alojzego. Adaś opowiedział im wszystko dokładnie, po czym zabrał się do jedzenia, by szybko wrócić do pracy. Kiedy uczniowie byli przy deserze, nagle drzwi od jadalni otworzyły się. W drzwiach stał Alojzy podtrzymywany przez pana Kleksa. Chłopiec z trudem się przywitał, ale z każdym zdaniem mówienie szło mu coraz lepiej, chociaż jego głos był bezdźwięczny. Lalka zażądała posiłku, a dwóch Antonich przyniosło mu talerz z makaronem. Część jedzenia wypadł mu z ust, resztę zaś powoli i z trudem połykał. Z każą chwilą lepiej jednak funkcjonował, a wieczorem wdał się już nawet z Panem Kleksem w rozmowę o Akademii. Następnego dnia uczniowie poszli z lalka na spacer po parku, a po tygodniu Alojzy zachowywał się, mówił i poruszał jak normalny człowiek i nikt nie rozpoznałby w Alojzym lalki powołanej do życia przez Pana Kleksa.
Historia o księżycowych ludziach
Kiedy rano jak zwykle uczniowie przynieśli swoje senne lusterka, Pan Kleks ogłosił, że następnego dnia o 11.00 odbędzie się wielka uroczystość w Akademii, na którą zaproszeni będą goście z bajek. Pan Kleks opowie wówczas o tym, co jego oko widziało na Księżycu, czyli historię o księżycowych ludziach. W związku z tym uczniowie musieli zrobić gruntowne porządki w Akademii i w parku, także mieli się schludnie ubrać i przygotować do tego wydarzenia. Przez ten czas Pan Kleks miał zająć się przygotowaniem poczęstunku dla gości i prosił, by mu nie przeszkadzano i żeby nie wchodzić do kuchni. Mateusz doglądał postępów prac.
Chłopcy natychmiast zabrali się do pracy. Jedni trzepali fotele i dywany, inni froterowali podłogi, myli okna, sprzątali ścieżki, pucowali obuwie, kąpali się, a w Akademii wrzało jak w ulu. Mogłoby się zdawać, że wszystko jest jak najlepiej i nic nie jest w stanie zepsuć uroczystości. Było jednak inaczej - niespodziewanie przytrafiały się jakieś nieszczęścia: na czystej podłodze w gabinecie pana Kleksa pojawiła się nie wiadomo skąd plama atramentu, z poduszek, które wietrzyły się na dworze nagle zaczęły unosić się tumany pierza i okazało się, że są poprzecinane, a w sypialni wszystko brudne było od sadzy, Na dodatek z otomany wystawały gwoździe i kiedy jeden z Adamów na niej usiadł, rozerwał sobie spodnie, krzesła usmarowane były klejem, poodkręcane krany zalały łazienkę i kuchnię w rezultacie czego pan Kleks zmuszony był włożyć kalosze. Cała praca uczniów była zniszczona, ale nie mogli oni w żaden sposób ustalić, kto jest winowajcą. Wreszcie Artur zobaczył, jak Alojzy nożyczkami przecina druty elektryczne na piętrze, zupełnie się z tym nie kryjąc. Artur szybko pobiegł po Adasia i razem weszli do pokoju, gdzie Alojzy dokonywał zniszczeń, ale ten tylko roześmiał się i nawet nie przerwał swojego zajęcia. Kiedy Adaś wyrwał mu z rąk nożyczki, zaczął wykrzykiwać, że to on wyrządził wszystkie szkody i zamierza zachowywać się, jak mu się podoba, a kiedy będą mu się sprzeciwiali, podpali Akademię. Chłopcy powiedzieli o sprawie panu Kleksowi, a ten upuścił aż tort i zasępił się. Stwierdził też, że przewidział nieprzyjemności związane z Alojzym, ale to nie jego wina, tylko jego mechanizmu, nastawionego przez Filipa. Polecił nie zwracać na niego uwagi, bowiem on sam jest bezsilny w tej kwestii. Poinstruował też chłopców, że muszą być dla Alojzego wyrozumiali i cierpliwi, bo jest on cudownym tworem. Chłopcy wyszli z kuchni bardzo zmartwieni, bowiem o ile Anatol był bardzo miłym chłopcem i dobrym kolegą, to jego „brat” dokuczał wszystkim.
Adaś postanowił poświęcić się dla dobra sprawy i zabrał Alojzego na spacer do parku pod pretekstem polowania do szczygłów. Alojzy zgodził się i po drodze urwali kilka gałązek ostu na przynętę, przygotowali pętlicę z końskiego włosia i zastawili sidła, sami zaś przyczaili się w pobliskich krzakach. Alojzy zaczął mówić do Adasia, że się nudzi, i że wszyscy są głupcami wytrzymując z panem Kleksem. Odgrażał się, że Adaś jeszcze zobaczy, co on narobi. Po chwili chłopiec jednak usnął, a Adaś wykorzystał to i wypuścił złapanego szczygła, po czym pobiegł do Akademii. Chłopcy kończyli tam sprzątanie, po czym wszyscy zjedli wcześniej kolacje i poszli spać. Alojzego nie było i nikt się tym nie przejął, a Adaś wiedział, że ciało lalki nie odczuwa chłodu więc być może Alojzy postanowił spędzić noc w parku.
nie tylko się nie uspokoił, ale zaczął odgrażać się, że zniszczy Akademię i ucieknie do Chin (opanował bowiem wcześniej język chiński). W końcu zmęczył się i zasnął. Adam zostawił go w parku, wiedząc, że tam nie zmarznie. Uczniowie zyskali trochę spokoju i czasu na przygotowania. Alojzy został w parku na noc.
Następnego dnia wszystko gotowe było do uroczystości, pan Kleks ubrał się w tabaczkowy frak z zielonymi wyłogami i w milczeniu oczekiwał gości. Już o godzinie 10 zaczęli się zjeżdżać, a park zapełnił się mnóstwem postaci, od księżniczek po gnomy i krasnoludki. Profesor witał każdego przy wejściu, każdy go znał i darzył szacunkiem, a zaproszenie do Akademii traktował jako zaszczyt. Adaś wraz z pozostałymi uczniami zajmował się gośćmi - roznosili przygotowane przez profesora przysmaki, zarówno słodkości, jak i pigułki na porost włosów, sny w pastylkach oraz zielony płyn. Kiedy wszyscy już się zjawili i zajęli swoje miejsca i pan Kleks wszedł na katedrę, by rozpocząć swój wykład o księżycowych ludziach.
Opowiadał, że cała powierzchnia Księżyca pokryta jest górami z miedzi, srebra i żelaza, a góry poprzecinane są długimi korytarzami, od których prowadzi niezliczona ilość drzwi. Mieszkańcy Księżyca nazywają się Lunnowie, a ponieważ na powierzchni panuje wieczny mróz, dlatego nigdy nie opuszczają oni wnętrza gór. Snują się tylko po swoich korytarzach, wędrują z piętra na piętro i zapuszczają się w głąb planety drążąc niestrudzenie nowe korytarze. Na Księżycu nie ma również roślin, a w mieszkaniach znajduje się mnóstwo przedmiotów z żelaza i miedzi. Naczynia Lunnowie mają ze szkła, w których spędzają czas wolny od pracy. Każde z tych naczyń posiada odrębny kształt, dzięki czemu Lunnowie mogą się wyróżniać.
Lunnowie nie mają ciał i kości, zbudowani są z mglistej materii przybierającej różne kształty jak obłoki w powłoce z żelatyny. Światła Lunnowie nie posiadają, natomiast sami promieniują w miarę potrzeby. Żywią się zielonymi kulkami, które wyrabiają z miedzi. Wydają oni dźwięki podobne do uderzeń srebrnych dzwonków i w ten sposób porozumiewają się pomiędzy sobą. Do pracy nie używają żadnych narzędzi tylko posługują się promieniami, które z siebie wydzielają.
Na południowej półkuli Księżyca, na Wielkiej Srebrnej Górze mieszka król Lunnów – potężny i groźny król Niesfor. Utracił on swoją przezroczystość i ukształtował swoje płynne ciało bez udziału szklanego naczynia. Podobny jest do człowieka, ma nawet ręce i nogi, brak mu tylko twarzy, więc głowa przypomina gładką kulę. Nie rozstaje się ze swoim długim, wąskim mieczem, którym przekuwa każdego, kto go zdenerwuje. Powłokę przekłutego Lunna król Niesfor zabiera do swojego srebrnego pałacu i chowa do żelaznej skrzyni.
Nagle w sali pojawił się Alojzy, który przerwał opowiadanie o Lunnach. Lalka miała rozczochrane włosy i pomięte ubranie, a w dłoni trzymała sękaty kij. Alojzy był zły, że prelekcja zaczęla się bez niego i zaczął obrażać pana Kleksa, a także wyganiać gości i grozić im. Wymachiwał przy tym kijem nad głowami zgromadzonych gości i uderzył nim w stół z poczęstunkiem. Anatol próbował go uspokoić, ale bezskutecznie – lalka jednym pchnięciem pięści obaliła go na podłogę. Księżniczki zaczęły mdleć, goście uciekali z Akademii w popłochu drzwiami i oknami. Sytuację próbowała uratować bajkowa Wieszczka Lalek, ale na próżno, ponieważ Alojzy nie był zwykłą lalką i Wieszczka nie miała już nad nim władzy. Alojzy odgrażał się, że zniszczy Akademię, że pozostaną z niej trociny. Goście w końcu wyszli, a powiększona wcześniej sala pomniejszyła się do normalnych rozmiarów, a pan Kleks z Mateuszem wyszli, ignorując zupełnie Alojzego i udając się na obiad.
Sekrety pana Kleksa
Pan Kleks dalej malał, prawdopodobnie coś popsuło się w jego pompce, był potwornie roztargniony, zamyślał się i dziwnie zachowywał. Któregoś dnia zamyślił się wjeżdżając po poręczy do góry i przez parę godzin siedział okrakiem pomiędzy dwoma piętrami. Chłopcy martwili się o niego, zaś Alojzy wciąż zachowywał się fatalnie, dokuczając wszystkim dookoła i niszcząc rzeczy, a nikt nie mógł sobie z nim poradzić. Chłopcy nie lubili go, a pan Kleks puszczał mu płazem wszystkie jego wybryki. Im bardziej niegrzeczny był Alojzy, tym gorzej profesor wyglądał i coraz więcej kwestii zaniedbywał. Coraz częściej zaniedbywał kuchnie, zapominał o obiadach, nie dbał o swoje piegi, a nawet przestał używać pigułek na porost włosów, wskutek czego całkowicie wyłysiał i stracił zarost na twarzy. Zmiana dotknęła również Akademię, której gmach i wszystkie sprzęty wydawały się mniejsze.
W wigilię Bożego Narodzenia pan Kleks zebrał wszystkich uczniów w sali i oznajmił, że kończy się bajka o Akademii i muszą być przygotowani, że wkrótce ta Akademia w ogóle przestanie istnieć. Anastazy zapytał, co stanie się z uczniami, na co profesor nakazał mu o północy otworzyć bramę, a klucz wyrzucić do przerębla w stawie. Chłopcy będą musieli wrócić do swoich domów. Uczniowie posmutnieli i otoczyli pana Kleksa, by go przytulić i ucałować. Wszyscy byli bardzo wzruszeni. Pan Kleks przerwał jednak tę nostalgiczną chwilę i zaprosił chłopców na górę, gdzie czekała na nich niespodzianka wigilijna.
Profesor otworzył zamknięte dotąd pokoje na piętrze i wszedł z płomykiem świecy do jednego z nich. Pośrodku ogromnej sali znajdowała się przepięknie ozdobiona i oświetlona setkami świeczek choinka, a na stołach leżały wyśmienite przysmaki. Wszyscy usiedli do wieczerzy, łącznie z panem Kleksem. Sala, w której się znajdowali, była wcześniej szpitalem dla zepsutych sprzętów. Teraz widać je było już naprawione, w pełnej okazałości. Po kolacji wszyscy zebrali się dookoła choinki, bowiem pan Kleks rozdawał chłopcom świąteczne prezenty, niczym Święty Mikołaj. Kiedy przyszła kolej na Alojzego, profesor zorientował się, że brakuje go wśród zgromadzonych i nie było go również w trakcie wieczerzy. Przerażony Anatol przyznał, że wie, gdzie jest jego brat – ten bowiem udał się do sekretów pana Kleksa. I rzeczywiście, z góry rozlegały się odgłosy kroków.
Profesor jednym skokiem znalazł się przy oknie i wypłynąć przez lufcik na zewnątrz. Uczniowie zrozumieli, że stała się rzecz straszna, a nikt z nich nie ośmieliłby wedrzeć się do sekretów pana Kleksa – za to bowiem groziło, poza innymi karami, wypędzenie z Akademii. Wszyscy w napięciu oczekiwali zatem dalszego rozwoju wypadków.
Nagle w Sali pojawił się Alojzy z niewielką hebanową szkatułką, wypełnioną sekretami. Znajdowało się w nim kilkanaście porcelanowych tabliczek z chińskimi napisami. Alojzy wysypał je na stół, chwaląc się, że wśród uczniów on jeden zna chiński więc pozna wszystkie sekrety pana Kleksa. Nagle do Sali przez lufcik wpłynął pan Kleks, teraz już o wzroście pięcioletniego chłopca. Alojzy widząc, że nie zdąży odczytać tabliczek, zniszczył je, rozgniatając obcasem na drobny proszek. Zobaczywszy, co uczynił Alojzy, profesor spokojnym głosem powiedział, że skoro chłopak zniszczył jego sekrety, to on zniszczy jego. Po tych słowach użył swojej pompki, wracając do normalnej postaci, łyknął też kilka pigułek na porost włosów. Wyjął z szafy dużą skórzana walizkę i systematycznie zaczął rozkręcać Alojzego, po czym wszystkie jego części schował do walizki. Wszyscy odetchnęli z ulgą, tylko Anatol miał łzy w oczach, nie wiedział bowiem, co ma powiedzieć o tym zdarzeniu ojcu, który kazał mu strzec i pilnować lalki.
Pan Kleks po tym znów się zmniejszył, po czym powiedział chłopcom, żeby się nie przejmowali, bo to po prostu koniec bajki. Zdradził, że na zniszczonych tabliczkach była cała jego wiedza, którą przekazał mu doktor Paj-Chi-Wo. Bez tabliczek utracił on swoje nadzwyczajne umiejętności z których słynął w sąsiednich bajkach i które rozsławiły Akademię. Zaproponował jednak, aby jeszcze wspólnie zaśpiewać kolędę.
Zanim jednak zaczęli śpiewać, do sali wpadł wściekły Filip, który dobijał się do bramy od jakiegoś czasu, a w końcu przeszedł przez mur. Oznajmił, że zabiera synów, ale gdy dowiedział się, co stało się z Alojzym, wpadł w szał. Stwierdził, że 20 lat pracował nad lalką, znosił profesorowi piegi i kolorowe szkiełka, oddal mu cały majątek, by ten mógł stworzyć Akademię. Następnie wyjął brzytwę i wyciął wszystkie płomyki z choinki. Zapadła ciemność.
Anastazy otworzył bramę Akademii, zgodnie z wcześniejszą prośbą pana Kleksa. Adaś wybiegając przez nią chciał się pożegnać z kolegami, ale z emocji stracił głos.
Pożegnanie z bajką
Nagle Adaś poczuł ogromne znużenie. Usiadł na ławce i spojrzał na gmach Akademii, ale wspaniały gmach skurczył się o ponad połowę i nadal kurczył się w oczach chłopca, podobnie działo się z parkiem i otaczającym go murem. Gdy gmach osiągnął rozmiary szafy wyszedł z niej maleńki pan Kleks. Adasia zaczęła ogarniać coraz większa senność i niepostrzeżenie usnął. Kiedy się ocknął, znajdował się w pokoju oświetlonym z góry dużą kulistą lampą. Budynek Akademii zamienił się w klatkę w której siedział zamyślony Mateusz. W miejscu, gdzie był park, leżał piękny zielony dywan, haftowany w drzewa, krzaki i kwiaty, a tam gdzie był mur, stała teraz biblioteka, zaś furtki w murze zamieniły się w grzbiety książek.
Adaś, siedząc na łóżku, zobaczył pana Kleksa wielkości małego palca chłopca. Chłopiec postawił sobie delikatnie profesora na dłoni, a ten cicho pożegnał się z Adasiem i życzył mu powodzenia mówiąc, że może jeszcze kiedyś spotkają się w jakiejś bajce. Chłopiec patrzył, jak na jego oczach pan Kleks jeszcze maleje do wielkości śliwki, następnie orzecha laskowego po czym nagle staje się guzikiem. Mateusz wyfrunął wówczas z klatki i skoczył na ramię Adasia, po czym na dłoń, a wreszcie porwał guzik w dziób i sfrunął z nim na podłogę. Był to bowiem długo poszukiwany guzik od czapki bogdychanów. Rozpoczęła się przemiana Mateusza – zaczął pęcznieć i powiększać się. Nie zmienił się jednak w chłopca, a w dorosłego mężczyznę, w wieku lat około 40., który okazał się autorem bajki o panu Kleksie. Napisał tę bajkę, bowiem ogromnie lubi powieści fantastyczne i dobrze się bawi przy ich tworzeniu. Następnie wziął ze stołu otwartą książkę, zamknął ją i odłożył do biblioteczki. Na grzbiecie tej książki znajdował się tytuł: „Akademia pana Kleksa”.
Pamiętam, jak Akademia Pana Kleksa była obowiązkową lekturą szkolną. Czytałam u babci i choć do tej pory nie przepadam za historią Pana Kleksa, to finalnie mam z tym czasem naprawdę dobre wspomnienia. :)
OdpowiedzUsuńJa byłam wielka fanka filmu, szczególnie 2 części. Znałam chyba wszystkie piosenki:-)
Usuń