Autor: Bolesław Prus
„Kamizelka” to nowela Bolesława Prusa, będąca szkicem z codzienności ubogich mieszkańców Warszawy. Narrator – właściciel tytułowej kamizelki – opowiada jej historię oraz odtwarza losy jej poprzednich właścicieli.
Utwór rozpoczyna się od przedstawienia sytuacji narracyjnej – osoba mówiąca w utworze wylicza zawartość swojej szuflady. Znajdują się w niej: młodzieńczy dramat napisany jeszcze w gimnazjum na lekcji łaciny, bukiet zasuszonych kwiatów i stara i bardzo zniszczona kamizelka. Następnie dostajemy znaczący opis ostatniego z wymienionych przedmiotów, w którym podkreślone zostały zniszczenia widoczne na materiale. Narrator wskazuje również na ślady ciągłego zwężania kamizelki, a z tego wyciąga wniosek, że zapewne właściciel musiał chudnąć w szybkim tempie. Czytamy: „Przód spłowiały, a tył przetarty. Dużo plam, brak guzików, na brzegu dziurka, wypalona zapewne papierosem. Ale najciekawsze w niej są ściągacze. Ten, na którym znajduje się sprzączka, jest skrócony i przyszyty do kamizelki wcale nie po krawiecku, a ten drugi, prawie na całej długości, jest pokłuty zębami sprzączki”. Narrator wyznaje, że teraz chętnie pozbyłby się zbędnego przedmiotu, który jest dla niego kłopotem, bowiem nie chce trzymać takiej kamizelki pomiędzy własnymi rzeczami. Wspomina, że kiedyś kupił ja za cenę powyżej jej rzeczywistej wartości.
Kamizelka należała niegdyś do sąsiada narratora, człowieka, który mieszkał wraz z żoną i małą służącą w pokoiku naprzeciw okna narratora, z którego ten obserwował ich codzienne życie. Służąca nie mieszkała u małżeństwa zbyt długo. Sypiała na kuferku za ciemnowiśniową szafą, a w lipcu, czyli po niespełna trzech miesiącach służby, odeszła do innej rodziny, która miała płacić jej trzy ruble co rok i w której codziennie gotowało się obiady. W pokoiku zostało zatem tylko małżeństwo, są niedługo później, w październiku została już tylko sama pani w wypełnionym sprzętami pokoju.
W listopadzie na licytacji odsprzedała niepotrzebne rzeczy, zachowując – ze wszystkich pamiątek po mężu – tylko kamizelkę, którą obecnie posiada narrator. W końcu listopada pani zawołała do pustego mieszkania handlarza starzyzny i sprzedała mu swój parasol za dwa złote oraz kamizelkę po mężu za czterdzieści groszy. Potem zamknęła mieszkanie, oddała klucz stróżowi i odeszła nie wiadomo dokąd. Narrator odkupił za pół rubla kamizelkę od starego żydowskiego handlarza, wspomnianą kamizelkę, którą ten nabył wcześniej od kobiety. Rozłożywszy kamizelkę na stole, narrator wspomina tragiczną historię sąsiadów.
Jeszcze trzy miesiące temu narrator słyszał, jak w pogodny wrześniowy dzień rozmawiają ze sobą, a w maju nawet panią nucącą jakąś piosenkę. Para wprowadziła się do pokoiku w kamienicy na początku kwietnia. Wstawali wcześnie rano, pili herbatę z samowara, a potem wychodzili do pracy. Ona udzielała lekcji, on zaś pracował w biurze jako urzędnik niższego szczebla. Wieczorem małżeństwo również pracowało dodatkowo w domu. Mężczyzna spędzał długie godziny analizując papiery przyniesione z biura, a kobieta zajmowała się q tym czasie szyciem.
Była to młoda, przeciętna i bardzo spokojna para, jednak bardzo się kochająca. Pani była znacznie szczuplejsza od męża, który był tęgi. Każdej niedzieli razem szli na spacer, trzymając się pod rękę. Do domu wracali wieczorem. Pewnego niedzielnego popołudnia narrator przypadkiem spotkał sąsiadów w Ogrodzie Botanicznym w Łazienkach. Widział, jak podczas spaceru kupili sobie dwa kufle wody i dwa duże pierniki. Narrator zauważa przy tym, że biednym ludziom niewiele brakuje do szczęścia. Potrzebują tylko trochę żywności, dużo pracy i dużo zdrowia.
Niestety o ile jedzenia młodej parze nie brakowało, to zdrowie nie zawsze dopisywało. Lipiec poza odejściem służącej przyniósł również chorobę mężczyzny. Przeziębił się on i po nagłym, bardzo silnym krwotoku stracił przytomność. Wystraszona małżonka utuliła go na łóżku pobiegła po stróżowa, by posiedziała przy mężu, a sama pobiegła w nocy po lekarza. Choć była aż u pięciu medyków, żaden nie chciał jej przyjść z pomocą. Dopiero przypadkowo napotkany na ulicy lekarz, po wysłuchaniu prośby kobiety, zgodził się odwiedzić jej męża, chociaż na początku musiał ją uspokoić. Kobieta chwilami zataczała się ze zmęczenia tak, że mężczyzna musiał podać jej rękę. Mówił też, że krwotok jeszcze niczego nie oznacza. Lekarz pytał też, czy już wcześniej mąż chorował, kobieta opowiedziała o zapaleniu płuc męża, na które był leczony przed Nowym Rokiem. Podejrzewała, że nie zostało ono wyleczone. Wówczas medyk pomyślał o najgorszym, lecz nie podzielił się tym z małżeństwem. Chcąc pocieszyć kobietę, powiedział, że przyczyna krwotoku nie musi wiązać się z płucami, a po prostu z nosem, a krwotok się zasklepi, tylko pacjent powinien pozostać kilka dni w łóżku. Na koniec stwierdził, że wszystko pozostaje w rękach Boga. Po wyjściu lekarza kobieta uklękła przy łóżku chorego i płakała aż do świtu. Chory próbował żartować, że na wojnie wiele krwi z człowieka upływa, a potem jest zdrowy. Kobieta starała się odeprzeć złe myśli.
Choroba przeciągnęła się dłużej, niż przewidywano. Od tego czasu bohater opowieści nie chodził już do biura. Z racji wykonywanego przez siebie zawodu urzędnika najemnego nie musiał brać urlopu. Do pracy mógł wrócić w każdej chwili po wyzdrowieniu, jeśli tylko byłoby miejsce. Ponieważ, kiedy mężczyzna siedział w domu, czuł się lepiej, zatem kobieta wzięła dodatkowe lekcje, by moc pokryć wydatki. Wychodziła zwykle do miasta około ósmej rano, wracała około pierwszej na parę godzin, by ugotować obiad na maszynce, a później znów wychodziła. Z to wieczory spędzali już razem, choć kobieta brała dodatkowe szycie.
Jednak choroba się wciąż przedłużała. Kiedy w końcu sierpnia kobieta spotkała na ulicy doktora i długo razem spacerowali. Zachęcała mężczyznę do wizyty stwierdzając, że mąż uspokaja się po każdej wizycie. Doktor obiecał, a kobieta zapłakana wróciła do domu. Mężczyzna był zmuszony do spędzania całych dni w łóżku i zrobił się bardzo drażliwy. Zaczął krytykować żonę, że jest nadmiernie troskliwa, a on i tak umrze. Kobieta, mimo nalegań męża, nie chciała wyjawić, czego się od doktora dowiedziała. Uspokajała męża twierdząc, że medyk kazał mu tylko odpoczywać.
Mężczyzna kasłał, niekiedy krwawił z nosa, ale miał ochotę do działania. Niestety, nie było to współmierne z jego siłami. Kiedyś nawet nie chciał leżeć w łóżku, tylko ubrał się gotowy wyruszyć na wycieczkę, lecz przesiedział dzień na krześle czekając, by przeszło mu osłabienie. Mężczyzna uwierzył w zapewnienia żony i doktora, że wkrótce wyzdrowieje, niepokoiła go tylko jedna kwestia – jego kamizelka zaczęła się robić coraz luźniejsza.
Od początku września nerwowe stany, podobne do gorączki, mężczyzna miewał niemal codziennie. Przypisywał to nadejściu jesieni. Starał się codziennie wstawać z łóżka, mimo iż bez pomocy żony nie mógł już się ubierać. Strasznie schudł, ale – co dziwne – kamizelka zrobiła się jakby za ciasna. I tak było z każdym dniem, przestawał mieścić się w to odzienie. W końcu wyznał żonie, że sam zaciągał coraz mocniej jej pasek i dlatego kamizelka była za ciasna. Tym samym dociągnął pasek do końca i martwił się, że jego sekret się wyda. Tymczasem nagle, zamiast ściągać pasek, musiał go nagle nieco rozluźnić. Mężczyzna przypisuje to procesowi zdrowienia. Szczęśliwy, do wieczora trzymał żonę w objęciach.
Narrator dopowiada, że tak naprawdę kamizelka nie kłamie. Pracowały bowiem nad nią dwie osoby. Pan codziennie posuwał sprzączkę, by uspokoić żonę, zaś żona skracała pasek, by dodać mężowi otuchy. Narrator patrząc w niebo zastanawia się również, kiedy znów spotkają się ponownie, by powiedzieć sobie sekret kamizelki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz