Autor: Karin Smirnoff
Wydawnictwo: Poznańskie
Rozliczenie się z przeszłością nie zawsze jest dobrym pomysłem i nie zawsze przynosi zamierzony skutek. Niekiedy takie próby kończą się definitywna porażką, obudzeniem demonów, które przez długie lata pozostawały uśpione. Smaki, zapachy, barwy – wszystko to kojarzy się z przeszłością, przywraca obrazy, o których nie chcemy pamiętać.
Czy tak właśnie obudzą się demony Jany? A raczej jany? Przekonamy się o tym dzięki lekturze książki pt. „Pojechałam do brata na południe” z serii Dzieł Pisarzy Skandynawskich. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Poznańskiego książka autorstwa Karin Smirnoff, to spotkanie nie tylko z bohaterami tej mocno klaustrofobicznej powieści, ale i z samym sobą, ze swoimi emocjami. Ta niezwykle klimatyczna historia o rozliczeniu z przeszłością, o skomplikowanych ludzkich losach, to propozycja dla tych wszystkich, którzy cenią sobie nieszablonowe rozwiązania, a także opowieści o człowieku.
Jana wraca do domu po latach nieobecności, uciekając od poważnego związku, zaangażowania i tego, co niezbyt dobrze się kojarzy. Dom rodzinny stal się mocno zaniedbanym i pełnym demonów przeszłości, których nie przegania nawet osoba brata. Zresztą on również się z nimi zmaga tyle tylko, że na swój sposób – topiąc smutki w alkoholu. Jana pragnie ratować Brora, tak, jak próbowała to robić jeszcze wtedy, kiedy żył ojciec. Niestety, niezależnie od tego, ile razy wzięła ojcowskie przyrodzenie do buzi, postaszona przez mężczyznę i omamiona obietnicami odstąpienia od kar cielesnych, to i tak ostatecznie Bror dostawał od ojca. Podobnie zresztą jak matka, a życie w toksycznej, przemocowej rodzinie odcisnęło piętno na wszystkich.
Teraz Jana, pogubiona, pełna wewnętrznego napięcia, bez celu w życiu wraca i próbuje ułożyć sobie wszystko na nowo. Znajduje pracę w opiece domowej w pobliskiej parafii, znajduje też partnera. Choć tak naprawdę czuje się, jakby zastępowała i w jednej i drugiej sferze kobietę, o której mówiono, że jest jej siostrą. Kobietę, która zmarła, pozostawiając po sobie pustą przestrzeń – być może właśnie dla Jany.
Mimo iż akcja rozwija się wolno, iż czujemy senny klimat miasteczka, to tak naprawdę nasza uwaga koncentruje się na bohaterach i ich zmaganiach z życiem i swoimi emocjami. Podopieczni Jany walczą o godność, zaś jedna z umierających – koleżanka z dawnych lat – Walczy tak naprawdę o śmierć. Nawet mąż opuścił ją na łożu śmierci, zdana jest teraz na łaskę obcych ludzi. Temat starości i powolnego odchodzenia, w zasikanych pieluchach i brudzie, rzadko poruszany jest w literaturze. U Smirnoff mimo iż nie stanowi sedna, to jednak odciska na nas piętno i skłania do refleksji.
Zabieg związany z użyciem małych zamiast dużych liter, łączenia wyrazów, braku niektórych znaków interpunkcyjnych wydaje się być zamierzony, choć jest to niezmiernie irytujące. Wierzę, że autorka chciała tym samym przyciągnąć naszą uwagę i skłonić nas do koncentracji na słowach, choć według mnie, nie było to konieczne. Mimo wszystko lektura tej plastycznie napisanej opowieści, która otula nasza wyobraźnię, odciska na nas piętno i sprawia, że długo nie możemy się otrząsnąć.
Okładka nie zbyt mnie zachęca, ale może mimo to dam jej szansę ;)
OdpowiedzUsuńSzkoda mi tej rodziny a ojciec zasługuje na dotkliwą karę.
OdpowiedzUsuń