sobota, 4 czerwca 2022

Lydia Millet "Ewangelia dzieciństwa"

Tytuł: Ewangelia dzieciństwa
Autor: Lydia Millet
Wydawnictwo: Czarna Owca


„Wyjechali na wakacje wszyscy nasi podopieczni/ Gdy nie ma w domu dzieci - to jesteśmy niegrzeczni” – te słowa popularnej piosenki Kult-u zna chyba każda osoba, a przynajmniej każdy rodzic w Polsce. Macierzyństwo, choć to cudowny okres, nie jest usiane różami, dlatego przynajmniej w wakacyjnym okresie warto od siebie odpocząć, stawiając na samodzielność dzieci i pozwalając im na uczestnictwo w obozie czy kolonii, samemu zaś spędzić przynajmniej cześć urlopu w taki sposób, w jaki lubimy. Ta forma jest dużo zdrowsza, niż gdybyśmy mieli – w poczuciu źle pojętego obowiązku – zabrać dzieci na swój wyczekany wyjazd, po czym wypełnić ich świat zakazami i nakazami, a następnie … przestać się nimi zajmować.

Do tego, by pozwolić dziecku rozwinąć skrzydła, trzeba jednak dojrzeć. O bohaterach (dorosłych) książki pt. „Ewangelia dzieciństwa”, można natomiast powiedzieć wszystko, ale nie to, że są dojrzali. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Czarna Owca pozycja, autorstwa Lydii Millet, to jednak nie tylko swego rodzaju opis odwróconej rzeczywistości, kiedy role społeczne są zaburzone. To powieść obyczajowa, choć z wątkami katastroficznymi, dużo tu odwołań do Pisma Świętego, dużo, przenośni, niedopowiedzeń. W rezultacie otrzymujemy książkę interesującą, choć niezmiernie wymagającą, kontrowersyjną, która trafić może do niewielkiego grona odbiorców. Tylko znajomość świata, zainteresowanie nim, a także biblijnymi historiami może sprawić, ze będziemy bliżsi zrozumienia tego, z czym właściwie mamy do czynienia.

Eve, jedna z nieletnich bohaterek, znalazła się z grupą innych dzieci (w tym własnym bratem) na wakacjach, na które nikt z nich nie pragnął wyjechać. Szczególnie, że ten wyjazd zorganizowali ich rodzice, znający się jeszcze ze studenckich czasów, zaś pobyt w wielkim, XIX-wiecznym domu, miał być ich spotkaniem po latach. Niemal każdy z nich przywiózł dzieci, przy okazji nakładając na nie szereg nakazów, konfiskując telefony, tablety i wszystkie urządzenia pozwalające na cyfrowy kontakt ze światem. Oczywiście to ograniczenie objęło również dzieci, rodzice bowiem bez skrępowania korzystali ze zdobyczy technologicznych, pod warunkiem, że mieli na to czas pomiędzy oddawaniem się cielesnym uciechom, a piciem do upadłego. Doszło do tego, ze dzieci obmyśliły pewną grę, polegającą na nieprzyznawaniu się do rodziców. Wyłamały się nieliczne, młodsze dzieciaki, ale w przypadku pozostałych ciężko jest zidentyfikować ich rodziców, dzięki temu już same rozmowy o nich zyskują dodatkowego smaku.

Kolejne dni toczą się leniwie, a dzieci puszczone są właściwie samopas, zjawiając się wyłącznie na posiłek, a i to w niepełnym składzie. Z prowadzonych dialogów czy opisów widać ziejącą przepaść pomiędzy mentalnością tych dorosłych (wśród nich są m.in. artyści i nauczyciele akademiccy), a ich dzieci. Przepaść ta pogłębia się jeszcze, kiedy przychodzi zmiana pogody, a wokół posiadłości zbiera się coraz więcej wody. Jak się w takiej sytuacji zachować? Czy poświęcić siebie czy dzieci? Co ratować? Okazuje się, że odpowiedź na te pytania wcale nie jest taka oczywista, jakby się mogło wydawać.

Zresztą w książce Lydii Millet wcale nie chodzi o oczywistości, tylko o łamanie schematów, pokazanie społecznego zdemoralizowania, upadku wartości, dewaluacji rodzicielstwa. Fakt, że to dzieci wstydzą się zachowania rodziców jest bardzo znaczący i przykry, niestety może stanowić odbicie współczesnego świata, w którym rodzice zapomnieli już, że wychowywanie dziecka jest obowiązkiem, a obecność tego rodzica w życiu dziecka jest niezbędna do prawidłowego rozwoju.



1 komentarz: