Autor: Sebastian Sadlej
Wydawnictwo: SQN
W górach spotkać można wiele osób, które pomimo trudnych warunków odnalazły spokój, ciszę. Góry stały się dla nich sposobem na ucieczkę, schronieniem, nowym etapem życia. Mimo braku wielu wygód, mimo wymagań, jakie przyroda ma wobec obcujących z nią osób, często wolą oni zdecydowanie ich surowe piękno i bezpieczeństwo, które daje odizolowanie od świata, od blichtru, fałszywych relacji czy zgiełku tego świata.
W górach schronienia szuka też Krzysztof, główny bohater powieści autorstwa Sebastiana Sadleja, pt. „To nie moja wina”. Opublikowana nakładem Wydawnictwa SQN historia, choć z założenia jest kryminałem, bardziej przypomina obyczajowa opowieść, wypełnioną ludźmi i ich życiorysami. Po książkę sięgnąć powinni raczej zwolennicy tego drugiego gatunku, bowiem kryminału to mało, podobnie jak napięcia czy grozy. A szkoda, bowiem książka, a właściwie pomysł na nią, ma bardzo duży potencjał, który niestety w tej formie nie do końca został wykorzystany.
Zmarły ojciec i starszy syn wybiegający z jego mieszkania – to brzmi dramatycznie. Czy to Krzysztof jest ojcobójcą? A może po prostu oszalały z bólu chciał znaleźć się poza miejscem, w którym skończył się pewien etap w jego życiu? Brat Krzysztofa zastanawia się nad możliwym przebiegiem zdarzeń, a także nad rozwiązaniem zagadki pozostawionej przez ojca. Dawid był bowiem świadomy, że zarówno zniknięcie Krzysztofa, jak i wiadomość widniejąca na ekranie komputera ojca, zawierająca ukraińskie nazwisko: „Szewczenko”, są ze sobą powiązane. Odkrycie tajemnicy ojca będzie oznaczało jednocześnie poznanie miejsca pobytu Krzysztofa, którego w chwili obecnej nie zna nawet żona zaginionego.
Enigmatyczna wiadomość pozostawiona przez uciekiniera nie wskazuje na miejsce pobytu, my jednak wiemy, że jego wybór pada na Ustrzyki Górne. Wyruszamy z nim w podróż do miejsca, które odwiedził jako dziecko po to, by poznać Lutowiska, wysłuchać fascynujących ludzkich historii, tych współczesnych i tych z przeszłości, a także poznać tak naprawdę swoją rodzinę i jej historię. Tyle tylko, że wszystko to odbywa się w nieco mało zachęcający sposób.
Przyznam, że sięgnęłam po książkę z wielkimi oczekiwaniami. Uwielbiam góry, a w połączeniu z tajemnicami, rodzinnymi opowieściami i postaciami ludzi z serca Bieszczad, mogła to być pozycja przykuwająca uwagę od pierwszej do ostatniej strony. Tymczasem mam wrażenie, że autorowi zabrakło casu na dopracowanie samej koncepcji książki, bo warsztat niewątpliwie posiada. Niestety rozmyta fabuła, brak głównego jej trzonu, niejasny cel opowieści zaciemniają nieco obraz i zniechęcają do lektury. Zagłębiamy się w nią, czytamy kolejne strony nie wiedząc właściwie z czym mamy do czynienia. Zabrakło tu emocji, zabrakło gonitwy, tajemnicy, która mogłaby elektryzować, zabrakło atmosfery wypełnionej zagadkami. Pozostała książka, którą po odłożeniu – o ile ją przeczytamy – natychmiast wymażemy z pamięci.
Raczej jak przeciętna to odpuszczę, zbyt dużo super tytułów na mnie czeka na stosiku ;)
OdpowiedzUsuńKsiążka faktycznie nie robi większego wrażenia.
OdpowiedzUsuń