Autor: Mark Boyle
Wydawnictwo: Mova
Slowlife, minimalizm – to pojęcia, które w ostatnich latach stały się bardzo modne, a grupa osób, które chcą żyć prościej, spokojniej, które chcą uwolnić się od wyścigu szczurów i bardziej być niż mieć, z każdym rokiem powiększa się coraz bardziej. Zwykle osiągnięcie stanu slow (który dla każdego będzie tak naprawdę oznaczał coś innego) jest rozciągniętym w czasie procesem, obejmującym pozbywanie się ze swojego życia rzeczy, osób, zmianę sposobu odżywiania czy spędzania wolnego czasu. Mało kto decyduje się jednak na całkowite odcięcie się od współczesnych osiągnięć, od rzeczy, mało kto zanurza się w tym „byciu” w pełnym tego słowa znaczeniu. Otoczenie ma wobec nas bowiem pewne oczekiwania, zresztą – my sami mamy je wobec życia. Każdy z nas zatem musi sobie odpowiedzieć na pytanie, gdzie leży granica w rezygnowaniu z osiągnięć współczesności, z dóbr materialnych i kulturalnych, by egzystencja w tym nowym, „lepszym” życiu, nie zamieniła się w koszmar.
Na takie wyzwanie, na niemal całkowity powrót do natury, zdecydował się Mark Boyle. Jego nazwisko kilka lat temu pojawiło się już w wielu mediach, zasłynął bowiem jako „człowiek bez pieniędzy”, przeprowadził bowiem swego rodzaju eksperyment funkcjonowania bez nich. Teraz poszedł krok dalej, co zapewne było konsekwencją poprzedniego wyboru. Postanowił dobrowolnie pozbawić się wszelkich zdobyczy technologicznych, choć to określenie „wszelkich” jest dyskusyjne, trudno bowiem określić, z czego dokładnie trzeba zrezygnować, jak daleko sięgnąć w tej ucieczce od cywilizacji.
Brak prądu, ciepłej wody, telewizji, Internetu, telefonu – to tylko kilka przykładów tego, z czego zrezygnował Boyle. Postanowił osiąść na swojej irlandzkiej farmie, trzyakrowym gospodarstwie, które stopniowo uczynił samowystarczalnym. Co więcej, na terenie tego gospodarstwa zbudował dla siebie dom, pozbawiony zdobyczy technologicznych (a nawet toalety), z biegiem czasu powstał też hostel w którym goście autora mogą zatrzymywać się za darmo. Żyjąc zgodnie z rytmami natury i z pracy własnych rąk opisuje swoje doświadczenia (oczywiście ręcznie), poczynając od zachwytu nad pięknem natury, po zmagania z prozaicznymi wydawałoby się czynnościami, które bez osiągnięć technologicznych, stają się prawdziwym wyzwaniem. Na podstawie tego eksperymentu, kolejnego już w jego życiu, powstała niezwykle frapująca i dająca pole do refleksji książka pt. „Offline. Jak dzięki życiu bez pieniędzy i technologii odzyskałem wolność i szczęście”. Chciałabym napisać, że takie poradniki jak ten zmotywują czytelników do pójścia tą samą drogą, którą pokonał Boyle, ale raczej mało kto zdecyduje się na takie „wyciągniecie wtyczki”. I to nie tylko dlatego, że jesteśmy zbyt przywiązani do naszego życia i otaczających nas rzeczy, ale dlatego, że powtórzenie wyczynu (bo w tych kategoriach należy to rozpatrywać), jest niezwykle karkołomną decyzją, wymagającą dobrego zdrowia, ciężkiej pracy i warunków, które nie każdy z nas spełnia.
Niezależnie od tego jednak, na co jesteśmy gotowi i jak bardzo chcemy być „off’, po książkę zdecydowanie sięgnąć warto. Znajdziemy tu bowiem nie tylko intrygującą opowieść dotyczącą dojrzewania do tej decyzji, opis samego gospodarstwa i otaczającej autora przyrody, ale również zmagania z tą naturą i codziennością, w której kolejne czynności warunkowane są kaprysami przyrody i porami roku. W książce, mimo opisów najprostszych aktywności, od załatwiania potrzeb fizjologicznych w takich warunkach począwszy, na szczegółach dotyczących sadzenia lasu i uprawy roślin kończąc, znajdziemy przede wszystkim spokój. Spokój człowieka pogodzonego ze wszystkim, co nadchodzi, swobodnie poddającego się biegowi wydarzeń. Spokój człowieka, który rezygnując z wszystkiego, co przynosi nam cywilizacja, potrafił usłyszeć nareszcie siebie…
Książka wydaje się być pouczającą.Z pewnością jej treść skłania do refleksji:)
OdpowiedzUsuńTak, gorąco polecam. Mimo tego, że (nawet jako minimalistka) nigdy nie zdecydowałabym się na tak drastyczne ograniczenia:-)
Usuń