Tytuł: Góry umarłych
Autor: Tomasz Hildebrandt
Wydawnictwo: AKURAT
„Duchy istnieją tylko, jeśli pozwolisz im istnieć” – pisał w jednej ze swoich książek Jo Nesbø, choć doświadczenia przeszłości oraz obserwacja pokazują, że autor niekoniecznie ma rację. Duchy potrafią pojawić się bowiem znikąd, zaatakować w najmniej spodziewanym momencie, potrafią zniszczyć nie tylko człowieka, ale całą społeczność.
Nie wiadomo czy duchy, ale z pewnością w Bieszczadach, w okolicach Cisnej, zamieszkało zło. Cała ziemia jest nim przesiąknięta, zatruci są również ludzie tam mieszkający. Przekonuje się o tym nadkomisarz Andrzej Bondar z Wojewódzkiej Komendy Policji w Rzeszowie, który przybywa w te okolice, by zbadać sprawę zaginięcia dziesięcioletniego chłopca, Jakuba Maniek. Pochodzący z jednego z najbardziej zamożnych domów Kuba ostatni raz był widziany pod szkołą, kiedy czekał na to, by odebrali go rodzice, po czym słuch po nim zaginął. Jedna z mieszkanek Cisnej utrzymuje, że widziała go kilkadziesiąt minut później pod lasem, ale ilość kilometrów, jaką dziecko miałoby przejść w tak krótkim czasie wydaje się wykluczać taką możliwość. Bondar ma do rozwiązania prawdziwą łamigłówkę, choć wszystko wskazuje na to, że będzie działał samotnie, bowiem ani na pomoc lokalnej policji, ani na życzliwość mieszkańców nie ma co liczyć. W okolicy panuje zmowa milczenia, a dziwne zachowania przedstawicieli miejscowej społeczności jeszcze potęgują wrażenie, że wszyscy oni mają coś na sumieniu. Czy to jednak możliwe, by Kuba nie był pierwszym dzieckiem, które zaginęło w okolicy?
Na to i na wiele innych pytań postaramy się odpowiedzieć podczas lektury książki „Góry umarłych”, autorstwa Tomasza Hildebrandt. Opublikowana nakładem Wydawnictwa Akurat powieść, to już kolejna książka w dorobku pisarza, porównywanego z przywołanym pisarzem, Jo Nesbo. I rzeczywiście można odnaleźć tu sporo analogii do twórczości norwega, choć aż tak daleko bym się nie posunęła. Nie zmienia to jednak faktu, że Hildebrandt ma w sobie mrok niezbędny do wykreowania takich historii, a tym mrokiem przesiąknięta jest każda linijka tekstu. Otacza on naszą duszę, przenika nas na wskroś, pozostaje na długo w pamięci. Sama lektura, choć teoretycznie niewiele w niej akcji, wzbudza w nas niekontrolowane emocje, przede wszystkim irracjonalny niepokój. To zatem doskonała powieść dla tych wszystkich, którzy nie oczekują od książki wartkiej fabuły, którzy wolą celebrować czynność czytania, którzy metodycznie zgłębiają historię i rozpracowują bohaterów.
Z każdym dniem grono podejrzanych się rozszerza, choć mogłoby się wydawać, że lokalna policja poprawnie przeprowadziła dochodzenie. Bondara niepokoi jednak coraz bardziej zachowanie niektórych mieszkańców, a także wszechobecnych w tym regionie ukraińskich przedsiębiorców, wyglądających na seryjnych morderców. Atmosfera wokół nadkomisarza zagęszcza się, bowiem nie tylko zraża on do siebie kolejne osoby, ale i burzy zastany porządek i miejscowe układy. A to zaczyna przeszkadzać coraz szerszemu gronu ludzi szczególnie, że i jego zachowania stają się irracjonalne, a on sam staje się ofiarą własnej przeszłości i uśpionych demonów.
Równolegle z toczącym się śledztwem w sprawie chłopca poznajemy fakty z życia lokalnej społeczności, szczególnie te związane z działalnością na tych terenach oddziałów UPA i mordem dokonanym na bieszczadzkich rodzinach. Te dwie, pozornie niezwiązane za sobą historie przenikają się, tworząc nierozerwalną, zaskakującą i dramatycznie piękną całość. Góry u Hildebrandta wcale nie są malownicze – one spływają krwią, zaś dzięki plastycznym opisom autora i temu, co ukrywa się pomiędzy wierszami, i my mamy ręce w tej krwi unurzane. „Góry umarłych” to mocna powieść, w której doskonale skonstruowanej fabule towarzyszą znakomicie zarysowane postacie, których zachowanie pozostaje wieloznacznie do chwili, kiedy nie pojmiemy, iż są oni zaledwie elementami w układance życia. To jedna z tych książek, które czyta się z zapartym tchem, od których nie można się oderwać i które pamięta się przez długie miesiące.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz