Tytuł: Koniak i daktyle
Autor: Marek Majewski
Wydawnictwo: Rozpisani.pl
„Popijając wciąż koniak i racząc się
daktylami myślałem o moim emigracyjnym wygnaniu. (…) Wyjechałem z Polski w
poszukiwaniu przygód w Kalifornii, zakazanym kraju dzieci-kwiatów. Poczułem
dziwne wzruszenie i łza zakręciła mi się w oku – nigdy nie przypuszczałbym, że
tu, na końcu świata, znajdę wreszcie swój HOTEL …” – pisze Marek Majewski,
fotograf, autor wciągającej książki „Koniak i daktyle”. Jej lektura stanowi
niepowtarzalną okazję, by przenieść się do słonecznej Kalifornii za czasów
dzieci-kwiatów, wolnej miłości i wielkich szans, które trzeba było tylko umieć
wykorzystać. To prawdziwa gratka nie tylko dla miłośników fotografii, dla
profesjonalistów, którzy traktują zdjęcia Majewskiego jako niedościgniony wzór,
ale i dla wszystkich, którzy chcą wrócić wspomnieniami do młodości, którzy chcą
poczuć ten klimat, doświadczyć tego, o czym w Polce w przaśnych latach 70.
tylko marzyli.
Zbiór notatek Majewskiego podkreśla
kontrast pomiędzy Polską a Stanami Zjednoczonymi, różnice, których jeszcze
długo nie da się zniwelować. Niezależnie od tego, czy mówimy o kraju w czasach PRL-u,
czy o demokratycznej Polsce, wciąż wolność jest tak naprawę ułudą, jesteśmy
bowiem ograniczeni własnymi poglądami, przekonaniami, cechuje nas niezrozumiałe
zadęcie i przekonanie, że wszystko nam się należy. Majewski długo pracował na
swoją pozycję w USA, ale prawda jest też taka, że w ojczystym kraju nigdy nie osiągnąłby
takiego poziomu rozwoju, nigdy nie dostałby takich szans, na jakie trafił w
Kalifornii.
Prace emigranta zza żelaznej kurtyny
określano mianem „very heavy stuff”; już nawet jako początkujący fotograf
zwracał uwagę swoim wyczuciem kompozycji i nieodłącznym starym, enerdowskim Pentakonem
6x6. Zaproszenie od wujka zamieszkałego niedaleko San Francisco, w Redwood
City, staje się dla rzutkiego absolwenta ASP biletem do nowego życia. Przygodę
z fotografią zaczął od słynnej dzielnicy hippisów Haight-Ashbury i stosunkowo
szybko dał się zauważyć w artystycznym środowisku. Pracował dla znanego
magazynu „Rolling Stone”, dla „Vanity Fair” czy ”Focusa”, miał nawet „romans” z
magazynem, który usilnie starał się naśladować „Playboya”, czyli dla „Flinga”.
To właśnie wówczas przeżył niezapomnianą podróż do Meksyku, to tam zobaczył,
skąd bierze się najpiękniejsze dziewczyny o uwodzicielskich kształtach…
W swojej karierze pracował z
najlepszymi, ale też fotografował największe gwiazdy sceny muzycznej i filmowej,
jak Carlosa Santanę, gwiazdę amerykańskiego popu, Joan Baez, czy znaną z
kultowego filmu „Fleshdance” Irene Cara. Czytając wspomnienia Majewskiego można
odnieść wrażenie, że kariera kalifornijskiego fotografa kręci się wokół
narkotyków, piersiastych modelek łasych na szybkie samochody, wernisaży, wystaw
i przyjęć oraz koncertów, które autor wspomina z tęsknotą. Wraz z nim szalejemy
na występach największych wokalistów i grup tamtych czasów, jak The Rolling
Stones, The Who czy Capton, palimy skręty, zapijamy wszystko koniakiem i
zagryzamy wysuszonymi na słońcu daktylami. Taki styl życia, barwny,
elektryzujący, nie przeszkadzał jednak Majewskiemu w robieniu zdjęć, które
trafiały na okładki poczytnych magazynów, które przyciągały tłumy.
Majewski w pewnym sensie stał się
kronikarzem tamtych czasów, zamykając na kartach książki lata, które niestety
już nie wrócą oraz ludzi, którzy niczym barwne motyle dawno przeminęli. Pozostała
jednak wspaniała historia, którą czyta się z zapartym tchem, która budzi
respekt wobec niepodważalnego talentu autora, a także … tęsknotę za wolnością.
Dużym atutem książki jest wspomniany klimat, który udało jest Majewskiemu
wiernie oddać, a także oryginalny język, daleki od zadęcia czy fałszu. Wszystko
to składa się na opowieść o dobrych czasach, przepełnionych seksem, towarzyskimi
spotkaniami, wytężoną pracą i samorozwojem. Opowieść, jaką chce się czytać,
choć w serca wkrada się tęsknota za takim życiem, za przekonaniem, że nie ma rzeczy
niemożliwych, że dobry „stuff” i samozaparcie, a także odrobina szczęścia
wystarczą, by robić to, co się kocha, co napawa nas dumą.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz