Paweł
Jackowski – absolwent
Copenhagen Business School, zamieszkały w Kopenhadze.
Kierownik
projektów, przedsiębiorca, muzyk, autor. Od lat mieszka w Danii, gdzie może
obserwować życie Polaków, którzy są na emigracji.
W swojej książce
"Pokolenie bez granic" obala mity wizerunku Polaków na emigracji.
(źródło:
rozpisani.pl)
J.G.:
W swojej książce rozpatruje Pan kwestię domu. Zatem … czuje się Pan Polakiem?
P.J.: Tak, jednak jest to dziwne poczucie narodowości. Zawsze będę Polakiem,
co nie oznacza, że czuję, że muszę mieszkać w Polsce i że nie mogę czuć się dobrze
poza granicami kraju. Jestem z Polski, ale czuję też, że po siedmiu latach w
Danii poczucie narodowości się trochę rozmywa.
Co Pana skłoniło do
wyjazdu z Polski?
Chęć bycia niezależnym i potrzeba poznania innych miejsc. Będąc w liceum
planowałem studia w Polsce, chciałem iść na prawo. Jednak po doświadczeniach
pracy za granicą w Anglii poczułem, że studiując w Polsce będzie mi brakować międzynarodowego
towarzystwa i poczucia, że muszę wypracować sobie wszystko od zera, co nie
wiedzieć czemu, strasznie mnie wówczas pociągało.
Jakie
były Pana kryteria wyboru kraju migracji?
Bardziej wybierałem uczelnię i kierunek, a nie kraj. Wpływ na moją decyzję na
pewno miał fakt, że moja siostra przeniosła się na duńską uczelnię rok wcześniej
i to ona zasugerowała, żebym poszukał ciekawego kierunku w Danii. Nie chciałem
na pewno jechać na studia do Anglii, bo pomimo wielu ciekawych doświadczeń, nie
uważałem Anglii za miejsca, w którym mógłbym się odnaleźć. Nie chciałem
przeprowadzać się do kraju, w którym jest tak dużo Polaków. Chciałem zacząć na
nowo, nauczyć się nowego języka i nowej kultury, a po pobycie w Anglii miałem
wrażenie, że na ulicach słyszę polski równie często jak angielski.
Jakie
były Pana pierwsze wrażenia po przyjeździe do Danii?
Czułem, że życie płynie innym tempem, jest w nim więcej harmonii i porządku.
Zanim przeprowadziłem się do Kopenhagi, mieszkałem wcześniej tylko w Koszalinie
oraz w Oxfordzie. Kopenhaga była inna pod wieloma względami. Duża ilość rowerów,
niska i często surowa zabudowa miasta, zupełnie niezrozumiały język… To były
pierwsze spostrzeżenia. Jednak swoją pierwszą opinię na temat Danii wyrobiłem
sobie po zakończeniu pierwszego roku na studiach. Dania wydawała mi się wówczas
krajem spokojnym, otwartym, jednak w jakiś sposób smutnym i chłodnym.
Udało się Panu
oswoić Kopenhagę?
Udało mi się dobrze poznać miasto. Będąc studentem miałem okazję chodzić na
różne imprezy, wykłady oraz spotkania, więc była to dobra furtka na rozpoczęcie
“oswajania” miasta i poznawania nowych miejsc. Dzięki temu, że grałem w wielu
zespołach muzycznych, miałem okazję poznać całkiem sporo klubów i ludzi z różnych
warstw społecznych - od murarzy i kierowców autobusów, po doktorantów z fizyki
i producentów programów telewizyjnych. To mi dało dobre rozeznanie w tym, co
miasto ma do zaoferowania mieszkańcom, jak ludzie się bawią, jak pracują i co
robią. Po tylu latach, Kopenhaga stała się “moim” miejscem i mam wrażenie, że
zdążyliśmy się już dobrze poznać.
Jak
wyglądały studia w Danii? Czy może Pan wskazać – na podstawie doświadczeń własnych
i relacji znajomych – podstawowe różnice pomiędzy studiami poza granicami w
kraju i w Polsce?
Sam nigdy nie studiowałem w Polsce, także bezpośredniego porównania nie
mam. Mogę natomiast powiedzieć, że umiejętności, których zdecydowanie brakowało
mi na pierwszym roku studiów, to dobra praca w grupie, konstruktywna
komunikacja oraz umiejętność dzielenia się i przyjmowania konstruktywnej
krytyki. W Danii student ma bardzo dużo wolności. Nie mówię już o fakcie, że
przynajmniej na mojej uczelni, można było w ogóle nie chodzić na wykłady i
tylko zaliczać egzaminy (nie ma listy obecności jak w Polsce), ale chodzi o
wolność wypowiedzi i rozwoju. Wdawanie się w dyskusję z profesorem nie jest
niczym niezwykłym. Są egzaminy, gdzie uczeń sam musi wymyślić temat, na który będzie
pisać, wiele egzaminów pisemnych można pisać w grupie (w tym pracę licencjacką i
magisterską). Dlatego od początku miałem wrażenie, że żeby dobrze wykorzystać czas
na uczelni, trzeba być osobą dojrzałą, która potrafi zarządzać czasem, która
potrafi się uczyć samodzielnie i nie boi się zadawać pytań.
Inną rzeczą jest to, że na mojej uczelni było sporo studentów z całego świata,
także samo życie na uczelni było międzynarodowe, a wykłady oczywiście po
angielsku. Z relacji znajomych studiujących w Polsce mam wrażenie, że nie ma
takiego samego zjawiska na polskich uczelniach.
Czy
w Danii kiedykolwiek czuł się Pan wyobcowany?
Myślę, że ciężko jest nie czuć się wyobcowanym z daleka od rodziny,
przyjaciół i możliwości używania własnego języka w szkole lub w pracy. Tak, czułem,
i wciąż czasami czuję się w jakiś sposób wyobcowany.
Czy
Pana zdaniem możemy mówić o kompleksie Polaka? Czy mamy podstawy, by czuć się gorsi?
Kompleks Polaka istnieje. Jeżeli ktoś ma wątpliwości co do tego, to proszę się
zastanowić, jak często witamy się z Polakami, kiedy słyszymy język polski będąc
za granicą. Myślę, że ten kompleks wcale nie wynika z tego, że czujemy się gorsi,
a raczej z tego, że będąc za granicą w jakiś sposób chcemy pozostać incognito i
bardzo krytycznie patrzymy na innych Polaków. Osobiście nie wstydzę się tego, że
jestem z Polski, co przez jakiś czas było dla mnie kłopotem. Poczucie niższości
chyba kiełkuje w nas od małego - przez nasze polskie narzekanie i
malkontenctwo, ciężko poczuć się dumnym z naszego kraju i sami siejemy ziarno
negatywnego myślenia we własnych głowach. Przynajmniej mam takie wrażenie. To
poczucie niższości przy zderzeniu z rzeczywistością krajów zachodnich narasta i
tworzy kompleks Polaka. Bo powodów do tego, żebyśmy mieli czuć się gorsi, nie
ma. O tym właśnie piszę w książce i to chciałem pokazać prezentując historie młodego
pokolenia Polaków.
Czy
po zamieszkaniu w nowym miejscu przyjął Pan obyczaje i styl życia mieszkańców
Danii czy raczej pieczołowicie kultywował polskie tradycje?
Raczej w ogóle przestałem pielęgnować jakiekolwiek tradycje. Nigdy nie byłem
dobry w pielęgnowaniu tradycji, pamiętaniu o urodzinach, wiedzy o dawnych
obyczajach… Także to się nie zmieniło.
Zdarzały
się trudne momenty? Chwile, kiedy chciał Pan pakować się i wracać?
Najtrudniejsze było pierwsze pół roku. Wtedy czułem się bardzo samotny, nie
miałem jeszcze przyjaciół w Kopenhadze, nie miałem zespołu muzycznego, miałem różne
kompleksy i nie czułem się dobrze sam ze sobą. Dopiero pod koniec pierwszego
roku na studiach, poczułem wiatr w żaglach. Czułem się pewniejszy siebie.
Wiedziałem, że jeszcze wiele przede mną, ale to ja decyduję o mojej przyszłości
i o tym czy moje życie będzie ciekawe i pełne przygód, czy też nie.
Co
pomagało w pierwszych miesiącach w Danii?
Muzyka, książki, rozmowy z rodziną i przyjaciółmi. Pamiętam, że słuchałem
wtedy namiętnie płyty “Pasjans na dwóch” Andrzeja Sikorowskiego i Grzegorza
Turnaua, co było dla mnie takim intymnym połączeniem z Polską i powodem do
wielu refleksji.
Czy
widzi Pan dla siebie jakieś perspektywy, w przypadku powrotu do Polski? A może
powrót – którego spodziewałam
się czytając zakończenie – już miał miejsce?
Wyprowadziłem się z Danii na początku 2014 roku i zamieszkałem w Warszawie.
Wziąłem półroczny urlop z pracy, ponieważ chciałem zobaczyć jak to jest być,
mieszkać i pracować w Polsce, a przy okazji chciałem poświęcić się swoim
pasjom. Nigdy jako dorosły człowiek nie miałem okazji zasmakować polskiej
rzeczywistości i czułem, że będę żałować jeśli nie spróbuję. Pierwszych pięć miesięcy
to był najlepszy okres mojego życia - kończyłem pisać książkę, pracowałem nad
swoją firmą, podróżowałem, grałem muzykę… Miałem takie życie, o jakim marzyłem.
Po pięciu miesiącach zwolniłem się z pracy w Kopenhadze, ponieważ miałem wrażenie,
że nie dowiem się jak to jest mieszkać w Polsce, jeżeli nie pójdę do pracy.
Pracowałem przez cztery miesiące jako Project Manager w jednej z warszawskich
firm, co pozwoliło mi na wyrobienie własnego zdania na temat tego jak się czuję
w Polsce i w Warszawie. Jestem nauczony innej kultury pracy i tęskniłem za
spokojem jaki oferowała Kopenhaga, także znalazłem nową pracę w Danii. W
styczniu tego roku wróciłem do Kopenhagi. Czyli tak, powrót miał już miejsce,
jednak widzę wiele perspektyw w Polsce i być może będę częstym gościem w kraju,
jeżeli uda mi się zrealizować kilka nowych pomysłów…
Czy
uważa się Pan za osobę sukcesu?
Niestety, mam dość wygórowane ambicje i wciąż uczę się cieszyć ze swoich
osiągnięć. Nie uważam siebie za człowieka sukcesu. Jeszcze dużo pracy przede mną
i może pewnego dnia poczuję, że odniosłem jakiś sukces. Teraz cieszę się z małych
rzeczy i z tego, że mam kontrolę nad rozwojem własnej kariery i zainteresowań.
Cieszę się, że mogę realizować swoje plany i rozwijać zainteresowania. Jednak
do poczucia sukcesu jeszcze daleko.
Spełniony
zawodowo mężczyzna pisze książkę o polskiej emigracji – skąd ten pomysł? Czy to
swego rodzaju próba przedstawienia „prawdziwej twarzy” emigranta? Obalenia
stereotypu słabo znającego język Polaka, który nadaje się wyłącznie do pracy
fizycznej?
Spełniony zawodowo… Dużo powiedziane. Wciąż szukam swojego miejsca w świecie
zawodowym i chyba właśnie te poszukiwania zmusiły mnie do refleksji nad życiem
na emigracji. Przez pierwszych pięć lat czułem się gorszy z racji tego, że
jestem z Polski, chociaż w żaden sposób nie jestem gorszy od Duńczyków. Zacząłem
się zastanawiać, czy inni Polacy, którzy również zintegrowali się w innych
krajach i realizują swoje marzenia, czują na sobie “piętno Polaka na zmywaku”.
Dziwnie to brzmi, ale po prostu chciałem pokazać, że Polak to nie tylko
robotnik, ale też artysta, naukowiec, menadżer. Miałem poczucie, że zarówno w
kraju, jak i za granicą, panuje przeświadczenie o tym, że wyjeżdża się za
granicę do pracy fizycznej, żeby sobie dorobić. A przecież jest cała masa
ludzi, którzy wyjechali na studia lub do pracy intelektualnej i potrafili
zbudować swoje życie za granicą na nowo. O tych ludziach się nie mówi, a myślę,
że to właśnie ich historie powinny być inspiracją dla tych, którzy myślą wyjeździe
lub o studiach za granicą, albo też chcą realizować swoje marzenia i ambicje w
Polsce. Chciałem pokazać, że nie jesteśmy gorsi, że są wśród nas fantastyczni
ludzie, którzy nie boją się wyjechać za granicę by realizować swoje marzenia.
Część bohaterów książki wróciła do Polski na stałe, by wykorzystać swoją wiedzę
i doświadczenia pracując w Polsce. Chciałem uwiecznić to zjawisko, to pokolenie
ludzi bez granic, którzy zmieniają wizerunek Polski za granicą i którzy, mam
nadzieję, będą zmieniać Polskę na lepsze.
Pana
rozmówcy wydają się być ludźmi, których emigracja niezwykle wzbogaciła, wyposażyła
w zestaw wielu umiejętności, stała się przepustką do dalszej kariery. Nie czuł Pan
potrzeby przytoczenia wypowiedzi tych, którym się nie udało?
Co to znaczy “nie udało”? Każdy kto spróbował i miał odwagę wyjechać z
kraju z jakiegokolwiek powodu nie może mówić, że się “nie udało”. To jest
ironiczne, bo nawet kwestie wyjazdu za granicę rozpatrujemy w kategoriach
sukcesu i porażki. A przecież tak nie jest. Czy sukces oznacza zmianę obywatelstwa
z polskiego na duńskie, angielskie lub francuskie? Czy może ilość lat spędzonych
za granicą? Są osoby, które po wyjeździe z Polski chcą wracać i to nie jest powód,
żeby mówić, że coś im się “nie udało”. Jest bardzo fajny przykład w książce,
gdzie jeden z bohaterów opowiada o swoim przyjacielu, który również mieszkał w
Danii, jednak od razu po studiach chciał wracać. To, że wrócił, nie jest
przecież porażką, to powód do radości, zwłaszcza, że ten człowiek ma teraz własną,
bardzo dobrze prosperującą firmę.
Nie chciałem jednak, żeby w książce były opinie tych, którzy pomieszkali za
granicą pół roku lub rok i wrócili do kraju. Unikałem osób, które pomieszkiwały
za granicą, bo wyjechały na wymianę studencką. Wymiana na uczelni jest dość odległa
od doświadczeń bohaterów książki. Kto nie wierzy, niech przeczyta.
Jak
książkę przyjęło
Pana środowisko w Danii? A w Polsce?
Zanim książka wyszła w druku, opublikowałem ją za darmo jako e-book, którego
pobrało około 1500 osób. W ciągu ostatniego roku dostałem sporo wiadomości od
ludzi, którzy przeczytali książkę i identyfikowali się z bohaterami i
problemami, które są w niej opisane. Dwa fragmenty listów można przeczytać na
tylnej okładce książki. Także odbiór wśród Polaków na emigracji był głównie
pozytywny. Książka w wersji drukowanej została opublikowana tylko w Polsce i
nie wiem czy nie jest jeszcze za wcześnie, by oceniać jej odbiór. Widziałem w
internecie kilka pozytywnych recenzji, miałem okazję porozmawiać o książce na
antenie radia RDC, teraz mam
przyjemność rozmawiać z Tobą, także póki co, spotkałem się z pozytywnym odbiorem.
Biorąc pod uwagę, że to moja pierwsza książka, a nakład na promocję i marketing
jest bardzo mały, uważam, że spotkałem się z dużym zainteresowaniem.
Czy
możemy spodziewać się kolejnej książki, na przykład poświęconej Danii?
Wydaje mi się, że ten temat został już wyczerpany w “Pokoleniu bez granic”.
Mam pomysły na następną książkę, jednak nie wiem, czy będzie ona dotyczyć życia
na emigracji, czy też czegoś zupełnie innego. Na razie jestem ciekaw jak “Pokolenie
bez granic” będzie odebrane przez czytelników i czy będzie to książka, po którą
sięgnie wielu Polaków.
Bardzo dziękuję za rozmowę.