Autor: Małgorzata Klunder
Wydawnictwo: Replika
Mówi się, że „Poznaniak to Szkot wysiedlony za rozrzutność” i ten stereotyp mieszkańca miasta, jako osoby do bólu wręcz oszczędnej pokutuje od lat. Jest jednak w Poznaniu pewna rodzina, która oszczędzać może na wszystkim … oprócz książek. Rodzina to zresztą niezwykła, chciałoby się nawet powiedzieć – niedzisiejsza, obalająca nie tylko wszelkie stereotypy, ale wymykająca się wszelkim próbom klasyfikacji. Mowa o rodzinie Niziołków (tak, tak, to nie błąd w pisowni), grupie ludzi połączonych nie tylko więzami krwi, ale przepełnionych wspólną pasją. Pasją do „Władcy Pierścieni”, a właściwie do książek jako takich, z „Władcą Pierścieni na czele.
Członków tej rodziny, a także ich bogaty księgozbiór, przedstawia nam latorośl, córka Róży i Roberta Niziołków. Małgorzata Klunder w pasjonującej książce „Robert i Róża. Niziołkowie z ulicy Pamiątkowej (Tom 1)” snuje opowieść o dorastaniu, a także o czasach przed jej przyjściem na świat. Można by rzecz, że osobliwe nazwisko zdeterminowało przyszłość całego rodu, którego członkowie swobodnie cytują twórcę najbardziej znanego w fantastyce literackiego świata, także dziesiątki innych pozycji literackich (nie tylko z kręgu fantastyki).
Predestynowany do bycia osobliwością nie tylko za sprawą nazwiska Robert poznaje Różę Kotoń i na samym akcie poznania kończy się właściwie typowo filmowy scenariusz, jakiego oczekujemy od życia. Bo u Niziołków nic nie przebiega tak, jakby oczekiwali tego inni. Kilkumiesięczna znajomość wystarczyła, by z Nizołka zrobili się Niziołkowie, owładnięci pasją czytania, wydający wszystkie zarobiona na korepetycjach pieniądze na książki. Znając zamiłowanie (oj, to chyba zbyt łagodne słowo) męża do „Władcy Pierścienia”, Róża szybko nadrobiła zaległości, wykazując się niezwykłą skrupulatnością w sporządzaniu notatek, które w przyszłości nie raz pomogą rozsądzić nie tylko rodzinne, a nawet te na linii nauczyciel-rodzic. On z miłości do tolkienowskiego świata nauczył się angielskiego, ukończył zresztą anglistykę, planując karierę tłumacza, Róża zgłębiała różniczki i macierze, co nie przeszkadzało jej przerabiać na własną materiał z literatury polskiej. Zresztą właśnie to zamiłowanie do książek uczyniło z niej doskonałą nauczycielkę matematyki (po wyjaśnienie tej kuriozalnej sytuacji odsyłam do książki).
Kiedy spotyka się kobieta, która w młodości chciała być chłopakiem i rycerzem, czytała namiętnie Niziurskiego i Bahdaja oraz mężczyzna, który z zapałem uczył się walijskiego, to taka para po prostu nie mogła spłodzić zwyczajnych dzieci – zwyczajnych w rozumieniu wizerunku współczesnego Polaka, co to książek nie czyta i życiem się nie interesuje. Dlatego kiedy na świecie pojawiają się Małgorzata, Jasiek i najmłodsza Eleanora, to możemy tylko w napięciu oczekiwać, jakie talenty (i pomysły) się pojawią.
Nie sposób nie poddać się wzruszeniu podczas lektury książki Klunder, nie sposób też nie ocierać łez i nie tarzać się ze śmiechu czytając chociażby o szkolnych przygodach dzieci, o metodach wychowawczych Róży czy osobliwym podejściu do kwestii zaznajamiania młodzieży ze słowem Bożym zapisanym w Piśmie Świętym. Już sama osoba brata narratorki, Janka, przemierzającego tereny parafii w Krzesinach na motorze, budzi – z całym szacunkiem – chroniczny napad „głupawki”, a to tylko jeden z wielu motywów, które w treść książki wpleść kazało samo życie.
Kończąc lekturę, z żalem rozstawałam się z tą niezwykłą rodziną, dla której nieodłączną częścią rzeczywistości są oczywiście książki. Podziwiać można nie tylko sam kunszt autorki i zdolność do operowania słowem (zapewne wyssaną z mlekiem matki), ale i przesłanie. Zostałam bowiem zaopatrzona w solidna dawkę optymizmu i wiary w ludzi, a także listę kilku pozycji typu „must have”. Z chęcią złożyłabym również wniosek o adopcję, pragnąc stać się częścią klanu Niziołków, ale na razie pozostaje mi zadowolić się oczekiwaniem na tom drugi. Aż chciałoby się powiedzieć, że "Czarodziej nigdy się nie spóźnia, nie przychodzi też zbyt wcześnie. Czarodziej zjawia się dokładnie wtedy, kiedy ma na to ochotę", zatem pokornie czekam na kolejną wizytę klanu Niziołków w moich skromnych progach.