Tytuł: Zielone drzwi
Autor: Katarzyna Grochola
Wydawnictwo Literackie
„W najtrudniejszych momentach spotykam niezwykłych
ludzi. Dobrych, życzliwych, mądrych. Mam nawet pewne podejrzenia, że to nie
ludzie, ale anioły, sprytnie ukrywające się w ludzkich postaciach”.
/Katarzyna Grochola/
Tę postać znają wszyscy. Ci, którzy nie
czytają, którzy omijają księgarnie szerokim łukiem, podziwiali jej taniec (albo
i krytykowali) w jednym z telewizyjnych programów, w którym odważyła się
pokazać. Odważyła, bowiem każde wystawienie się na widok publicznych,
popełnianie błędów, czy odsłonięcie kawałka ciała jest w Polsce piętnowane,
wyśmiewane. Co więcej, staje się wiadomością dnia.
Całe szczęście istnieją jeszcze Ci,
którzy znają ją jako pisarkę, autorkę wielu książek, które odniosły prawdziwy
sukces wydawniczy na rodzimym rynku. Świat usłyszał o niej przy okazji ekranizacji
jej powieści „Nigdy w życiu!”, w reżyserii Ryszarda Zatorskiego i fenomenalnym
scenariuszem Ilony Łepkowskiej.
O kim mowa? Oczywiście o Katarzynie
Grocholi, której powieści czytuję, choć za którymi nie przepadam (tak, wiem, że
grzeszę tymi słowami). Być może zmieni się to za sprawą książki „Zielone drzwi”,
opublikowanej nakładem Wydawnictwa Literackiego. Z trudem powstrzymałam się
przed napisaniem: powieści „Zielone drzwi”, bowiem biografię Grocholi rzeczywiście
czyta się jak wciągającą powieść, co rusz natrafiając na znane z takich książek
jak „Przegryźć dżdżownicę” czy „Nigdy w życiu!” fragmenty. Grochola bowiem
użycza swoim bohaterom epizodów ze swojego życia – szczególnie tych, które
zasługują na zapamiętanie, wzbudzają radość, dają nadzieję.
Biografia Grocholi jest najlepszym
dowodem na to, że życie pisze najlepsze scenariusze i nie jest w stanie
dorównać mu nawet najtęższy umysł literata. Jesteśmy bowiem świadkami dorastania
autorki, licznych przeprowadzek, obozów harcerskich i nieprawdopodobnych wręcz perypetii
szkolnych. Kariera pisarki rodziła się w bólu, a wiodła przez … medycynę, a
właściwie nieustępliwe dążenie do podjęcia takowych studiów. W celu zdobycia
cennych punktów, tak potrzebnych na egzaminie, a niemożliwych do uzyskania bez
wysiłku (z uwagi na inteligenckie pochodzenie), Grochola zmuszona była
zatrudnić się w szpitalu, jako salowa. Miesiące spędzone w szpitalu przy ulicy
Kasprzaka zaowocowały wieloma anegdotami przytoczonymi w książce, ale nie brak
było też chwil ciężkich, smutnych, dramatycznych.
Autorka pisze również o egzaminach na
polonistykę, z których uciekła, o pierwszym małżeństwie, wyjeździe do Libii, narodzinach córki i … wielkiej miłości
do M., która skłoniła ją do powrotu z dzieckiem do Polski i rozwodu. Pisze o chorobie
nowotworowej, o chwilach pełnych zwątpienia i pretensjach do Boga, a także o
przekonaniu, że przeżyje, że nigdy w życiu nie da się złamać. Śledzimy też losy
jej kolejnego, nieudanego związku, w wyniku którego została bez mieszkania z
siedemdziesięcioma tysiącami na koncie, będącymi smutnym podsumowaniem
dotychczasowego życia. Za te pieniądze wybudowała dom, wkładając w niego własną
pracę i serce, przekonując, że nigdy w życiu nie można się poddawać….
„Zielone drzwi” są dowodem na to, że
każdy z nas dostaje swoja szansę, że warto się nauczyć odczytywać znaki, bowiem
ona są wszędzie. Odkąd Grochola nauczyła się je dostrzegać, cały Wszechświat
pomagał jej w osiągnięciu celów, zaś zbiegi okoliczności układały się w okazje.
I choć sukcesy, obecna pozycja były okupione bólem i łzami, to pisarka nie dała
się złamać. Tej postawy warto się od Grocholi nauczyć, rozpoczynając lekcje od
lektury „Zielonych drzwi”…
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz