źródło: Biblioteka Główna w Sosnowcu |
Dziś,
wyjątkowo, nie o książkach, a raczej nie tylko o książkach. Aby odpocząć od
pracy, szkoły i przedświątecznego ferworu, nie przejmując się koniecznością robienia
domowych porządków, wybrałam się do sosnowieckiej Biblioteki Głównej. Była ona bowiem
organizatorem wspaniałego wydarzenia, które – mam nadzieję – zapoczątkuje
wspaniałą tradycję. O czym mowa? O pierwszym spotkaniu z cyklu „Smaki
Literackie”, poświęconemu kuchni wigilijnej i bożonarodzeniowej.
Spotkanie
to było nie tylko okazją do spojrzenia na nadchodzące Święta przez pryzmat
pisarzy różnych epok (w literaturze dla dzieci i młodzieży a także dla
dorosłych), ale również poznania sposobu ujmowania kwestii kulinariów związanych
z Wigilią i Bożym Narodzeniem przez malarzy i ilustratorów na przestrzeni
wieków.
fot. J.Gul |
Stawie
dla ducha towarzyszyła strawa dla ciała – była aromatyczna korzenna herbata z
żurawiną, był tradycyjny barszcz czerwony oraz wigilijne paszteciki z ciasta
drożdżowego. A z racji tego, że Święta powinny być słodkie i kaloryczne, aby w
nadchodzącym roku niczego nam nie zabrakło, na stole pojawił się też tradycyjny
pudding bożonarodzeniowy (z dużą ilością brandy) oraz hiszpański turron.
Pyszna herbata korzenna (fot. J.Gul) |
Tradycyjny barszcz czerwony (fot. J.Gul) |
Pasztecik (fot. J.Gul) |
Pudding (fot. J.Gul) |
fot.J.Gul |
Turron (fot.J.Gul) |
Prowadzące zadbały nawet o wręczenie każdemu uczestnikowi egzemplarzy przepisów,
zatem w tym roku moje Święta będą miały nieco inny klimat, niż dotychczas
(szczególnie, że przy wspólnym stole trwała wymiana przepisów i pomysłów na
świąteczne uczty).
Więcej
takich inicjatyw, bo wspaniały humor gości i gorący doping wszystkich mówił sam
za siebie!
Ku
refleksji, zachęcam do lektury jednego z wierszy przywołanych podczas wykładu,
autorstwa Josifa Brodskiego „24 grudnia 1971 roku”
24 GRUDNIA 1971 ROKU
W Wigilię każdy do żłobu się pchałby:
w delikatesach ścisk, błoto i zaduch.
Z powodu puszki kakaowej chałwy
organizuje oblężenie lady
tłum objuczony, grożąc samosądem:
każdy sam sobie królem i wielbłądem.
w delikatesach ścisk, błoto i zaduch.
Z powodu puszki kakaowej chałwy
organizuje oblężenie lady
tłum objuczony, grożąc samosądem:
każdy sam sobie królem i wielbłądem.
Torby, pakunki, worki, siatki, tutki,
czapki, krawaty, przekrzywione na bok.
Wszędzie woń dorsza, cynamonu, wódki,
świec, mandarynek, igliwia i jabłek.
Przez chaos twarzy i śnieżną zawieję
nie da się dojrzeć ścieżki do Betlejem.
czapki, krawaty, przekrzywione na bok.
Wszędzie woń dorsza, cynamonu, wódki,
świec, mandarynek, igliwia i jabłek.
Przez chaos twarzy i śnieżną zawieję
nie da się dojrzeć ścieżki do Betlejem.
Roznosiciele ubożuchnych darów
śpieszą się, skaczą do tramwajów w biegu;
w wyrwy podwórek wsiąka z wolna naród,
choć wie, że nie ma w stajence niczego:
nie ma bydlątek, żłobu, ni tej Pani,
nad której głową nimb złoty się pali.
śpieszą się, skaczą do tramwajów w biegu;
w wyrwy podwórek wsiąka z wolna naród,
choć wie, że nie ma w stajence niczego:
nie ma bydlątek, żłobu, ni tej Pani,
nad której głową nimb złoty się pali.
Pustka. Lecz sama myśl o niej sprowadza
światełko znikąd. I światłość się jarzy.
Im potężniejsza jest Heroda władza,
tym większa pewność, że cud się wydarzy.
W tej zależności, trwałej niewzruszenie,
ma swój mechanizm Boże Narodzenie.
światełko znikąd. I światłość się jarzy.
Im potężniejsza jest Heroda władza,
tym większa pewność, że cud się wydarzy.
W tej zależności, trwałej niewzruszenie,
ma swój mechanizm Boże Narodzenie.
To właśnie Jego niechybne nadejście
świętują wszyscy, zestawiając razem
stoły. Choć gwiazdy w ciemnościach nikt jeszcze
nie wypatruje, widać już wyraźnie,
że zacność jakaś wśród ludzi rozbłyska,
jak rozniecone pasterzy ogniska.
świętują wszyscy, zestawiając razem
stoły. Choć gwiazdy w ciemnościach nikt jeszcze
nie wypatruje, widać już wyraźnie,
że zacność jakaś wśród ludzi rozbłyska,
jak rozniecone pasterzy ogniska.
Sypie śnieg; twarze jak plamki w zamieci.
Dymią fanfary kominów. Król Herod
pije, Kobiety ukrywają dzieci.
Kto zaś nadchodzi — dowiesz się dopiero:
nikt jeszcze nie wie, i gdy to się zdarzy,
może nie pozna nikt przybysza twarzy.
Dymią fanfary kominów. Król Herod
pije, Kobiety ukrywają dzieci.
Kto zaś nadchodzi — dowiesz się dopiero:
nikt jeszcze nie wie, i gdy to się zdarzy,
może nie pozna nikt przybysza twarzy.
Lecz, gdy w drzwiach twoich, otwartych w połowie,
z mgły i przeciągu, i mroku gęstego
postać wyłania się, w chuście na głowie,
wtedy i Dziecię, i Ducha Świętego
całym swym wnętrzem otulasz jak gniazdem;
spoglądasz w niebo — i widzisz ją: gwiazdę.
z mgły i przeciągu, i mroku gęstego
postać wyłania się, w chuście na głowie,
wtedy i Dziecię, i Ducha Świętego
całym swym wnętrzem otulasz jak gniazdem;
spoglądasz w niebo — i widzisz ją: gwiazdę.
tłum. Stanisław Barańczak
Wygląda i brzmi smakowicie. Kiedyś pracowałem w bibliotece i też robiliśmy takie akcje. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńWspaniałe jest to, że biblioteka w coraz większym stopniu zaczyna pełnić role integracyjne, jednocząc wokół książki grupy pasjonatów. Ja również pozdrawiam:-)
Usuń