Tytuł: Dom na krawędzi
Autor: Maria Nurowska
Wydawnictwo: ZNAK
Powieści Marii Nurowskiej zawsze zostawiają ślad w moim życiu – jedne pochłaniam w ciągu kilku godzin zachłannie, długo delektując się smakiem słów na języku, inne rozczarowują mnie, a ja bezskutecznie próbuje odnaleźć w nich choć cień emocji i zapamiętanej ekscytacji. Niezależnie od odbioru jej twórczości, autorka pozostaje dla mnie wyjątkową obserwatorką życia, która nie waha się poruszać spraw trudnych, wyciągać na światło dzienne ludzkiej duszy czy przeszłości, o której czasami lepiej zapomnieć.
Jaka jest nowa książka Marii Nurowskiej? Przyznam, że sięgałam po nią z niepokojem tym bardziej dotkliwym, że nie czytałam pierwszego tomu historii, „Drzwi do piekła”. Od pierwszych jednak stron zrozumiałam, że mam przed sobą lekturę wyjątkową, nie banalną książkę o winie i karze, ale głęboką i mądrą opowieść o wybaczaniu, przede wszystkim wybaczaniu sobie, a także o dawaniu sobie pozwolenia na szczęście.
Autorka w „Domu na krawędzi” nawiązuje z nami niezwykłą, intymną relację, dopuszczając nas do lektury listu – taką formę bowiem przyjmuje powieść. Adresatką tekstu jest Iza, zaś autorką Daria Tarnowska, była więźniarka z Kowańca, morderczyni skazana za zabójstwo męża. Kiedy po sześciu latach wychodzi na wolność, nie wie, co zrobić ze swoim życiem, dokąd się udać. Nie wyobraża sobie powrotu do mieszkania stryja, wyjeżdża wiec do Zakopanego, by wśród gór odnaleźć spokój duszy i cel w życiu. Tam, w pensjonacie pani Eli, wśród prostych i mocno stąpających po ziemi ludzi, zaczyna powoli wierzyć, że przeszłość nie musi kłaść się cieniem na jej przyszłości. Pierwszą oznaka odcięcia się od tego co było, była zmiana imienia z Darii na Martę, kolejną zaś odnalezienia swojego miejsca. Swojego domu na krawędzi. Kobieta rozpoczyna remont starej chatki u podnóża Tatr, w Bukowinie Tatrzańskiej, przekształcając ją w przytulny pensjonat z bezcennym widokiem na Murań, Hawrań i Płaczliwą Skałę. Rozbudowa domu „to było trochę tak, jakbym odbudowywała siebie, swoje życie, razem podnosiliśmy się z ruin, ja i mój dom (…)” – pisze Marta, a z każdą deską kobieta jakby wracała do życia i otrząsała się z przeżytego piekła.
Jednak przewrotny los postanowił przypomnieć kobiecie o więziennej przeszłości, a życie więźniarek z jednej celi znów splata się ze sobą i przenika. W bezpiecznym świecie stworzonym przez Martę znów pojawiają się kobiety, z którymi miała kontakt w więzieniu, zaś pierwsza odnalazła ją Iza, która niegdyś ją resocjalizowała, a teraz przyjeżdża ze swoją córeczką, ośmioletnią Olą prosić o pomoc. Owładnięta myślą o robieniu kariery w ministerstwie i przeprowadzce do Warszawy, decyduje się pozostawić córkę pod opieką przyjaciółki, wbrew jej protestom, nie tłumacząc nic nawet dziecku. I tak Marta, która z trudem radzi sobie z własnym życiem, zostaje obarczona odpowiedzialnością za niewinną istotę. Istotę, którą pokocha jak swoje dziecko. Istotę, która stopi mur obojętności, jaki kobieta wokół siebie wzniosła. Pomyśleć tylko, że skoro wizyta Izy miała takie konsekwencje, to jakie będą rezultaty spotkania z pozostałymi dziewczynami z przeszłości?
„Dom na krawędzi” Nurowskiej to powieść pisana emocjami, bowiem to one mają tu niebagatelne znaczenie. Każda z bohaterek będzie musiała zmierzyć się ze swoimi lękami, z cieniami przeszłości, które zżerają ich duszę i ciała niczym rak, nie pozwalając normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Każda będzie musiała wybaczyć sobie i nie dopuścić, by błędy popełnione w przeszłości zdeterminowały ich życie. Daria, stanie się tu wspólnym ogniwem dla więźniarek, choć niestety Kochanki - Celinki, na skutek nieszczęśliwego zdarzenia, nie będzie już wśród nich…
Powieść Nurowskiej to powieść o kobietach, kobiecości, ale i o życiu. I to nie tym oglądanym przez różowe okulary, ale tym mającym różne rodzaje szarości, gdzie zło nie zawsze jest tym, czym się wydaje, zaś ofiarą zbrodni są także jej sprawcy. „Dom na krawędzi” nie jest łatwą lekturą, to raczej czas spędzony na celebrowaniu słowa i rozmyślaniu o tym, jak szybko wydajemy wyroki i jak często mogą okazać się one błędne. Książka to także powieść o miłości, ale nie tej kojarzonej z motylami w brzuchu, ale tej dojrzałej, naznaczonej doświadczeniami przeszłości. Miłości, na którą trzeba sobie dać pozwolenie…
Jaka jest nowa książka Marii Nurowskiej? Przyznam, że sięgałam po nią z niepokojem tym bardziej dotkliwym, że nie czytałam pierwszego tomu historii, „Drzwi do piekła”. Od pierwszych jednak stron zrozumiałam, że mam przed sobą lekturę wyjątkową, nie banalną książkę o winie i karze, ale głęboką i mądrą opowieść o wybaczaniu, przede wszystkim wybaczaniu sobie, a także o dawaniu sobie pozwolenia na szczęście.
Autorka w „Domu na krawędzi” nawiązuje z nami niezwykłą, intymną relację, dopuszczając nas do lektury listu – taką formę bowiem przyjmuje powieść. Adresatką tekstu jest Iza, zaś autorką Daria Tarnowska, była więźniarka z Kowańca, morderczyni skazana za zabójstwo męża. Kiedy po sześciu latach wychodzi na wolność, nie wie, co zrobić ze swoim życiem, dokąd się udać. Nie wyobraża sobie powrotu do mieszkania stryja, wyjeżdża wiec do Zakopanego, by wśród gór odnaleźć spokój duszy i cel w życiu. Tam, w pensjonacie pani Eli, wśród prostych i mocno stąpających po ziemi ludzi, zaczyna powoli wierzyć, że przeszłość nie musi kłaść się cieniem na jej przyszłości. Pierwszą oznaka odcięcia się od tego co było, była zmiana imienia z Darii na Martę, kolejną zaś odnalezienia swojego miejsca. Swojego domu na krawędzi. Kobieta rozpoczyna remont starej chatki u podnóża Tatr, w Bukowinie Tatrzańskiej, przekształcając ją w przytulny pensjonat z bezcennym widokiem na Murań, Hawrań i Płaczliwą Skałę. Rozbudowa domu „to było trochę tak, jakbym odbudowywała siebie, swoje życie, razem podnosiliśmy się z ruin, ja i mój dom (…)” – pisze Marta, a z każdą deską kobieta jakby wracała do życia i otrząsała się z przeżytego piekła.
Jednak przewrotny los postanowił przypomnieć kobiecie o więziennej przeszłości, a życie więźniarek z jednej celi znów splata się ze sobą i przenika. W bezpiecznym świecie stworzonym przez Martę znów pojawiają się kobiety, z którymi miała kontakt w więzieniu, zaś pierwsza odnalazła ją Iza, która niegdyś ją resocjalizowała, a teraz przyjeżdża ze swoją córeczką, ośmioletnią Olą prosić o pomoc. Owładnięta myślą o robieniu kariery w ministerstwie i przeprowadzce do Warszawy, decyduje się pozostawić córkę pod opieką przyjaciółki, wbrew jej protestom, nie tłumacząc nic nawet dziecku. I tak Marta, która z trudem radzi sobie z własnym życiem, zostaje obarczona odpowiedzialnością za niewinną istotę. Istotę, którą pokocha jak swoje dziecko. Istotę, która stopi mur obojętności, jaki kobieta wokół siebie wzniosła. Pomyśleć tylko, że skoro wizyta Izy miała takie konsekwencje, to jakie będą rezultaty spotkania z pozostałymi dziewczynami z przeszłości?
„Dom na krawędzi” Nurowskiej to powieść pisana emocjami, bowiem to one mają tu niebagatelne znaczenie. Każda z bohaterek będzie musiała zmierzyć się ze swoimi lękami, z cieniami przeszłości, które zżerają ich duszę i ciała niczym rak, nie pozwalając normalnie funkcjonować w społeczeństwie. Każda będzie musiała wybaczyć sobie i nie dopuścić, by błędy popełnione w przeszłości zdeterminowały ich życie. Daria, stanie się tu wspólnym ogniwem dla więźniarek, choć niestety Kochanki - Celinki, na skutek nieszczęśliwego zdarzenia, nie będzie już wśród nich…
Powieść Nurowskiej to powieść o kobietach, kobiecości, ale i o życiu. I to nie tym oglądanym przez różowe okulary, ale tym mającym różne rodzaje szarości, gdzie zło nie zawsze jest tym, czym się wydaje, zaś ofiarą zbrodni są także jej sprawcy. „Dom na krawędzi” nie jest łatwą lekturą, to raczej czas spędzony na celebrowaniu słowa i rozmyślaniu o tym, jak szybko wydajemy wyroki i jak często mogą okazać się one błędne. Książka to także powieść o miłości, ale nie tej kojarzonej z motylami w brzuchu, ale tej dojrzałej, naznaczonej doświadczeniami przeszłości. Miłości, na którą trzeba sobie dać pozwolenie…
Recenzja została umieszczona również na stronach wortalu literackiego Granice.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz