Tytuł: Pamiątkowe rupiecie
Autor: Anna Bikont, Joanna Szczęsna
Wydawnictwo: ZNAK
„Żaden dzień się nie powtórzy/Nie ma dwóch podobnych nocy/Dwóch tych samych pocałunków/Dwóch jednakowych spojrzeń w oczy” – pisała Wisława Szymborska, tłumacząc powszechne prawo zmienności (panta rei). Jakie jednak było życie samej poetki, o której większość z nas wie tylko tyle, że została laureatką Nagrody Nobla w dziedzinie literatury? Jaka była ona sama? Kim była kobieta, o której Adam Michnik pisał, że „(…) kochała ludzi i lubiła ich kochać. Dlatego tak wiele i tak pięknie pisała o miłości”?
Zmarła po drugiej chorobie w lutym tego roku poetka, pozostawiła po sobie pustkę w sercach wielu ludzi, ale i swoją poezję, o której – w uzasadnieniu Nagrody Nobla – pisano, że „z ironiczną precyzją pozwala historycznemu i biologicznemu kontekstowi ukazać się we fragmentach ludzkiej rzeczywistości”. Uwrażliwiła nas i przez swoją twórczość stała się nam niezwykle bliska. Teraz, dzięki pierwszej pełnej biografii Wisławy Szymborskiej, autorstwa Anny Bikont i Joanny Szczęsnej „Pamiątkowe rupiecie”, możemy posmakować jej życia i spróbować choćby zrozumieć geniusz poetki oraz sposób jej patrzenia na świat. Opublikowana przez Wydawnictwo ZNAK pozycja to prawdziwa gratka nie tylko dla zatopionych w wierszach Szymborskiej, lecz również dla tych, którzy chcą obcować ze znakomitym tekstem pełnym humoru, anegdot i wierszy. Niezwykle starannie wydana książka, jest uaktualnioną i poszerzoną wersją pozycji „Wisławy Szymborskiej pamiątkowe rupiecie, przyjaciele i sny” tych samych autorek. Nie sposób nie docenić ogromu pracy poniesionej przez Bikont i Szczęsną, które z niezwykłą pieczołowitością zebrały fragmenty życia poetki, liczne zdjęcia – te z dzieciństwa i z czasów współczesnych, tworząc tym samym portret Wisławy Szymborskiej, osoby tak skromnej, ale jednocześnie tak wielkiej. Już samo namówienie poetki do zwierzeń, których nie lubiła i których konsekwentnie odmawiała, było nie lada wyczynem. Jednocześnie nie czytamy emocjonalnej historii w trakcie której mamy wrażenie, że niejednokrotnie ingerencja biografów narusza delikatną granicę pomiędzy wysłuchaniem opowieści o życiu, a nieznośną w niego ingerencję. „Pamiątkowe rupiecie” to raczej podróż, w jaką Szymborska dzięki dziennikarkom zgodziła się nas zabrać – podróż w krainę dzieciństwa i w krainę poezji.
„Zwierzanie się publiczne to jest jakieś gubienie swojej własnej duszy” – mówiła Wisława Szymborska, dlatego też nie można nie docenić faktu, że zdecydowała się tę dusze nieco dla nas odsłonić, opowiadając o ojcu i matce, o bliższych i dalszych przodkach i snując fascynujące historie związane z trzema pokoleniami Szymborskich. Nie mogło w biografii zabraknąć oczywiście Zakopanego i ukochanego Podhala, które darzyła wielkim sentymentem i gdzie regularnie każdej jesieni jeździła, szczególnie od momentu, kiedy została członkiem Związku Literatów Polskich. To w Domu Pracy Twórczej na Drodze do Białego, gdzie się zatrzymywała, nawiązało się wiele jej przyjaźni, nierzadko na długie lata.
„Ichna, Ichnusia” – tak przez całe dzieciństwo mówiono do poetki, a owa Ichna opowiada również o swoim dorastaniu, o lekturach z dzieciństwa (do których chętnie wracała później w swoich felietonach) oraz o … sentymencie do krasnoludków i Juliusza Verne`a. Życie Szymborskiej, to jednak nie tylko niewinne, pełne bajek chwile, ale również wojna, okupacyjny Kraków i tajne komplety prowadzone przez siostry urszulanki. To także czas pierwszych wierszy, jeszcze nieporadnych, ale noszących znamiona późniejszego geniuszu, a także opowiadań o tematyce okupacyjnej.
W biografii czytamy również o powojennym debiucie poetki – jeden z redaktorów „Dziennika Polskiego”, Witold Zechenter, uparł się, by opublikować choć jeden wiersz „początkującej rymotwórczyni”, o ślubie z Adamem Włodkiem i mieszkaniu w tak zwanych „czworakach literackich”, o wystąpieniu z partii i pracy w redakcji „Życia Literackiego”.
Wraz z autorkami biografii zaglądamy do szuflad Szymborskiej, wypełnionych szarymi kopertami z fotografiami oraz do albumów, do których zdjęcia wklejał Kornel Filipowicz oraz przeżywamy wraz z poetką ostatnie chwile przez otrzymaniem Nobla, poprzedzone deszczem nagród i zaszczytów, chociażby imienia Zygmunta Kallenbacha, Goethego, Herdera czy doktoratu honoris causa. Sama poetka ponoć, dowiedziawszy się o przyznaniu Nagrody Nobla odpowiedziała, że nie wie co robić w tej strasznej sytuacji – „nawet w Tatry uciec nie mogę, bo jest zimno i pada deszcz”. Ot, cała Wisława w swoim geniuszu i w swojej skromności i pokorze wobec świata. Autorka opowiada również o spotkaniu z Miłoszem i jego poezją oraz wysyłanych mu kolażach wyklejankach.
Sporo miejsca w biografii poświęcono również Michałowi Rusinkowi – sekretarzowi „od pierwszego wejrzenia”, studentowi Teresy Walas, która poleciła go poetce. Sekretarzowi, który nie tylko zajął się organizacją biura poetki, ale nawet wiernie towarzyszył jej w zabawach literackich (wymyślił nazwy gatunkowe lepieje i odwódki). On też był jedną z niewielu osób, którym pozwoliła odwiedzać się podczas choroby w szpitalu i w domu. Rusinek stał się również wykonawcą jej testamentu i członkiem zarządu oraz prezesem powołanej na mocy testamentu Fundacji.
Mimo, iż autorka w wielu wierszach przyglądała się śmierci, pisała o niej, to o swojej chorobie i przemijaniu nie chciała rozmawiać. Czyniła co prawda do niej przygotowania, ale niemal do ostatniego momentu chciała żyć we własnym rytmie, pracować, pić wódeczkę i …pisać wiersze. Choć nie dla samych wierszy ją kochano, to dzięki nim zyskała siłę głosu. „Żadne pieniądze nie zastąpią magicznej siły, udręki i rozkoszy pisania” – powiedziała kiedyś Szymborska, poetka, która kochała swoją pracę i ludzi. Nic nie zastąpi też Wisławy Szymborskiej.
„W najlepszym razie/będziesz, mój wierszu, uważnie czytany/komentowany i zapamiętany.” pisała poetka w ostatnim wierszu, przesłanym do „Gazety Wyborczej”. Pewne jest, że jej wiersze będą czytane i zapamiętywane, podobnie, jak ona sama na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Publikacje takie jak „Pamiątkowe rupiecie” Anny Bikont i Joanny Szczęsnej, są tego najlepszym dowodem.
Zmarła po drugiej chorobie w lutym tego roku poetka, pozostawiła po sobie pustkę w sercach wielu ludzi, ale i swoją poezję, o której – w uzasadnieniu Nagrody Nobla – pisano, że „z ironiczną precyzją pozwala historycznemu i biologicznemu kontekstowi ukazać się we fragmentach ludzkiej rzeczywistości”. Uwrażliwiła nas i przez swoją twórczość stała się nam niezwykle bliska. Teraz, dzięki pierwszej pełnej biografii Wisławy Szymborskiej, autorstwa Anny Bikont i Joanny Szczęsnej „Pamiątkowe rupiecie”, możemy posmakować jej życia i spróbować choćby zrozumieć geniusz poetki oraz sposób jej patrzenia na świat. Opublikowana przez Wydawnictwo ZNAK pozycja to prawdziwa gratka nie tylko dla zatopionych w wierszach Szymborskiej, lecz również dla tych, którzy chcą obcować ze znakomitym tekstem pełnym humoru, anegdot i wierszy. Niezwykle starannie wydana książka, jest uaktualnioną i poszerzoną wersją pozycji „Wisławy Szymborskiej pamiątkowe rupiecie, przyjaciele i sny” tych samych autorek. Nie sposób nie docenić ogromu pracy poniesionej przez Bikont i Szczęsną, które z niezwykłą pieczołowitością zebrały fragmenty życia poetki, liczne zdjęcia – te z dzieciństwa i z czasów współczesnych, tworząc tym samym portret Wisławy Szymborskiej, osoby tak skromnej, ale jednocześnie tak wielkiej. Już samo namówienie poetki do zwierzeń, których nie lubiła i których konsekwentnie odmawiała, było nie lada wyczynem. Jednocześnie nie czytamy emocjonalnej historii w trakcie której mamy wrażenie, że niejednokrotnie ingerencja biografów narusza delikatną granicę pomiędzy wysłuchaniem opowieści o życiu, a nieznośną w niego ingerencję. „Pamiątkowe rupiecie” to raczej podróż, w jaką Szymborska dzięki dziennikarkom zgodziła się nas zabrać – podróż w krainę dzieciństwa i w krainę poezji.
„Zwierzanie się publiczne to jest jakieś gubienie swojej własnej duszy” – mówiła Wisława Szymborska, dlatego też nie można nie docenić faktu, że zdecydowała się tę dusze nieco dla nas odsłonić, opowiadając o ojcu i matce, o bliższych i dalszych przodkach i snując fascynujące historie związane z trzema pokoleniami Szymborskich. Nie mogło w biografii zabraknąć oczywiście Zakopanego i ukochanego Podhala, które darzyła wielkim sentymentem i gdzie regularnie każdej jesieni jeździła, szczególnie od momentu, kiedy została członkiem Związku Literatów Polskich. To w Domu Pracy Twórczej na Drodze do Białego, gdzie się zatrzymywała, nawiązało się wiele jej przyjaźni, nierzadko na długie lata.
„Ichna, Ichnusia” – tak przez całe dzieciństwo mówiono do poetki, a owa Ichna opowiada również o swoim dorastaniu, o lekturach z dzieciństwa (do których chętnie wracała później w swoich felietonach) oraz o … sentymencie do krasnoludków i Juliusza Verne`a. Życie Szymborskiej, to jednak nie tylko niewinne, pełne bajek chwile, ale również wojna, okupacyjny Kraków i tajne komplety prowadzone przez siostry urszulanki. To także czas pierwszych wierszy, jeszcze nieporadnych, ale noszących znamiona późniejszego geniuszu, a także opowiadań o tematyce okupacyjnej.
W biografii czytamy również o powojennym debiucie poetki – jeden z redaktorów „Dziennika Polskiego”, Witold Zechenter, uparł się, by opublikować choć jeden wiersz „początkującej rymotwórczyni”, o ślubie z Adamem Włodkiem i mieszkaniu w tak zwanych „czworakach literackich”, o wystąpieniu z partii i pracy w redakcji „Życia Literackiego”.
Wraz z autorkami biografii zaglądamy do szuflad Szymborskiej, wypełnionych szarymi kopertami z fotografiami oraz do albumów, do których zdjęcia wklejał Kornel Filipowicz oraz przeżywamy wraz z poetką ostatnie chwile przez otrzymaniem Nobla, poprzedzone deszczem nagród i zaszczytów, chociażby imienia Zygmunta Kallenbacha, Goethego, Herdera czy doktoratu honoris causa. Sama poetka ponoć, dowiedziawszy się o przyznaniu Nagrody Nobla odpowiedziała, że nie wie co robić w tej strasznej sytuacji – „nawet w Tatry uciec nie mogę, bo jest zimno i pada deszcz”. Ot, cała Wisława w swoim geniuszu i w swojej skromności i pokorze wobec świata. Autorka opowiada również o spotkaniu z Miłoszem i jego poezją oraz wysyłanych mu kolażach wyklejankach.
Sporo miejsca w biografii poświęcono również Michałowi Rusinkowi – sekretarzowi „od pierwszego wejrzenia”, studentowi Teresy Walas, która poleciła go poetce. Sekretarzowi, który nie tylko zajął się organizacją biura poetki, ale nawet wiernie towarzyszył jej w zabawach literackich (wymyślił nazwy gatunkowe lepieje i odwódki). On też był jedną z niewielu osób, którym pozwoliła odwiedzać się podczas choroby w szpitalu i w domu. Rusinek stał się również wykonawcą jej testamentu i członkiem zarządu oraz prezesem powołanej na mocy testamentu Fundacji.
Mimo, iż autorka w wielu wierszach przyglądała się śmierci, pisała o niej, to o swojej chorobie i przemijaniu nie chciała rozmawiać. Czyniła co prawda do niej przygotowania, ale niemal do ostatniego momentu chciała żyć we własnym rytmie, pracować, pić wódeczkę i …pisać wiersze. Choć nie dla samych wierszy ją kochano, to dzięki nim zyskała siłę głosu. „Żadne pieniądze nie zastąpią magicznej siły, udręki i rozkoszy pisania” – powiedziała kiedyś Szymborska, poetka, która kochała swoją pracę i ludzi. Nic nie zastąpi też Wisławy Szymborskiej.
„W najlepszym razie/będziesz, mój wierszu, uważnie czytany/komentowany i zapamiętany.” pisała poetka w ostatnim wierszu, przesłanym do „Gazety Wyborczej”. Pewne jest, że jej wiersze będą czytane i zapamiętywane, podobnie, jak ona sama na zawsze pozostanie w naszej pamięci. Publikacje takie jak „Pamiątkowe rupiecie” Anny Bikont i Joanny Szczęsnej, są tego najlepszym dowodem.
Recenzja została umieszczona również na stronach wortalu literackiego Granice.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz