Autor: Julian Barnes
Wydawnictwo: Świat Książki
„Co wiedziałem o życiu ja, człowiek, który żył tak ostrożnie? Który ani nie przegrał, ani nie wygrał, ale po prostu pozwalał, by życie mu się przytrafiało? Który miał zwykłe ambicje i zbyt szybko przystał na to, by ich nie realizować? Który unikał bólu i nazywał to zdolnością przetrwania?”- ile osób, może sobie u kresu życia zadać takie pytania? Ile osób żyło i wciąż żyje nie ryzykując niczego, nie wychodząc ze swojej strefy bezpieczeństwa? Czy możliwe jest życie bez wzlotów i bez upadków, bez sukcesu i bez porażek, bez miłości i bez nienawiści? I co najważniejsze - czy takie życie można życiem nazwać, czy może raczej egzystowaniem w skorupie jaką się otaczamy? Pytania, pytania… Trudno ich uniknąć podczas lektury książki światowej sławy brytyjskiego pisarza Juliana Barnesa. Jego najnowsza powieść „Poczucie kresu” to właśnie bodziec do rozmyślania o przeszłości, o motywach i konsekwencjach postępowania, to podróż w przeszłość szlakiem swoich wspomnień po to, by odkryć, że rzeczy nie zawsze są takie, jak je widzimy.
Trudno doszukiwać się tu brawurowo prowadzonej akcji, wielkich tragedii, dramatów czy morza łez. A jednak, mimo leniwie toczących się wydarzeń, książka porusza nas do głębi pozwalając docenić kunszt autora i jego mistrzostwo we władaniu słowem. Londyński klimat nie ma tu nic do rzeczy, mamy jednak wrażenie, że wszystko jest jakby spowite mgłą, niewyjaśnione, pełne znaków zapytania czy niedopowiedzeń. Barnes unika patosu, nie ma tu wzniosłych słów czy choćby jednego zbędnego epitetu, mamy wrażenie, że książka jest doskonale wyważona, dopracowana w każdym celu tak, że nawet przewidywalne zakończenie nie budzi rozczarowania, ale staje się kolejnym zapisem na osi czasu.
Poznajemy Tony’ego Webstera, emeryta, członka lokalnego towarzystwa historycznego, człowieka wyważonego, powściągliwego, typowego asekuranta, który nigdy niczym nie zaryzykował. List otrzymany z jednej z kancelarii prawniczych burzy jego wystudiowany spokój i zmusza do powrotu wiele lat wstecz do czasów szkolnych, do zawartych wówczas przyjaźni i do dziewczyny w obecności której stał się mężczyzną.
„Trochę osiągnięć, trochę rozczarowań”- tak mówi o swoim życiu Tony, przypominając sobie Alexa, Colina i Adriana, kolegów ze szkolnej ławki. Owa informacja od prawnika to w rzeczywistości spadek po niejakiej Sarah Ford, matce jego pierwszej dziewczyny, którą widział jeden jedyny raz, a jednak zdołał zaskarbić sobie jej sympatię (a może współczucie?). Jednak to nie marne pięćset funtów odziedziczone po kobiecie, ale pamiętnik, który mu zapisała wstrząsnął nim zmuszając do przewartościowania swojego obrazu świata. Zapiski Adriana Finna mogły zawierać wszystko, włącznie z wyjaśnieniem przyczyny samobójstwa jakie popełnił. Niestety ów pamiętnik zagarnęła dla siebie Veronica Ford, kobieta, która na długie lata zapadła mu w pamięć, która go upokorzyła, manipulowała nim, wiążąc się ostatecznie z jego najbliższym przyjacielem.
Historii Barnesa daleko do ckliwego love story, to raczej opowieść o zbrodni (choć nie tej rozumianej dosłownie) i karze, o winie i odpowiedzialności. To także znakomity dowód na ułomność ludzkiej pamięci, jej zdolność do fałszowania rzeczywistości i tworzenia iluzji, które stają się jedynym światem, jaki znamy. W „Poczuciu kresu” pojawia się też Philip Larkin, poeta tworzący w duchu Yeatsa, czy Hardy’ ego, a właściwie fragmenty jego wierszy, co dodatkowo podsyca nasze pragnienie odpowiedzi na pytania o motywy, którymi się w życiu kierujemy.
„Poczucie kresu” Juliana Barnesa jest książką wielowymiarową i choć nie jest to lektura łatwa, lekka i przyjemna to warto się w nią zagłębić, zatracić bez reszty. Wielbiciele dobrej literatury z pewnością docenią geniusz Barnesa, przestrzeń, którą potrafi stworzyć wyłącznie za pomocą słowa i emocje, jakie wywołuje. To powieść, która zmusza do analizy swoich wyborów i dróg, odpowiedzi na pytanie ile z Tony’ego jest w nas samych. Obawiam się, że zbyt wiele…
Trudno doszukiwać się tu brawurowo prowadzonej akcji, wielkich tragedii, dramatów czy morza łez. A jednak, mimo leniwie toczących się wydarzeń, książka porusza nas do głębi pozwalając docenić kunszt autora i jego mistrzostwo we władaniu słowem. Londyński klimat nie ma tu nic do rzeczy, mamy jednak wrażenie, że wszystko jest jakby spowite mgłą, niewyjaśnione, pełne znaków zapytania czy niedopowiedzeń. Barnes unika patosu, nie ma tu wzniosłych słów czy choćby jednego zbędnego epitetu, mamy wrażenie, że książka jest doskonale wyważona, dopracowana w każdym celu tak, że nawet przewidywalne zakończenie nie budzi rozczarowania, ale staje się kolejnym zapisem na osi czasu.
Poznajemy Tony’ego Webstera, emeryta, członka lokalnego towarzystwa historycznego, człowieka wyważonego, powściągliwego, typowego asekuranta, który nigdy niczym nie zaryzykował. List otrzymany z jednej z kancelarii prawniczych burzy jego wystudiowany spokój i zmusza do powrotu wiele lat wstecz do czasów szkolnych, do zawartych wówczas przyjaźni i do dziewczyny w obecności której stał się mężczyzną.
„Trochę osiągnięć, trochę rozczarowań”- tak mówi o swoim życiu Tony, przypominając sobie Alexa, Colina i Adriana, kolegów ze szkolnej ławki. Owa informacja od prawnika to w rzeczywistości spadek po niejakiej Sarah Ford, matce jego pierwszej dziewczyny, którą widział jeden jedyny raz, a jednak zdołał zaskarbić sobie jej sympatię (a może współczucie?). Jednak to nie marne pięćset funtów odziedziczone po kobiecie, ale pamiętnik, który mu zapisała wstrząsnął nim zmuszając do przewartościowania swojego obrazu świata. Zapiski Adriana Finna mogły zawierać wszystko, włącznie z wyjaśnieniem przyczyny samobójstwa jakie popełnił. Niestety ów pamiętnik zagarnęła dla siebie Veronica Ford, kobieta, która na długie lata zapadła mu w pamięć, która go upokorzyła, manipulowała nim, wiążąc się ostatecznie z jego najbliższym przyjacielem.
Historii Barnesa daleko do ckliwego love story, to raczej opowieść o zbrodni (choć nie tej rozumianej dosłownie) i karze, o winie i odpowiedzialności. To także znakomity dowód na ułomność ludzkiej pamięci, jej zdolność do fałszowania rzeczywistości i tworzenia iluzji, które stają się jedynym światem, jaki znamy. W „Poczuciu kresu” pojawia się też Philip Larkin, poeta tworzący w duchu Yeatsa, czy Hardy’ ego, a właściwie fragmenty jego wierszy, co dodatkowo podsyca nasze pragnienie odpowiedzi na pytania o motywy, którymi się w życiu kierujemy.
„Poczucie kresu” Juliana Barnesa jest książką wielowymiarową i choć nie jest to lektura łatwa, lekka i przyjemna to warto się w nią zagłębić, zatracić bez reszty. Wielbiciele dobrej literatury z pewnością docenią geniusz Barnesa, przestrzeń, którą potrafi stworzyć wyłącznie za pomocą słowa i emocje, jakie wywołuje. To powieść, która zmusza do analizy swoich wyborów i dróg, odpowiedzi na pytanie ile z Tony’ego jest w nas samych. Obawiam się, że zbyt wiele…
Recenzja została również umieszczona na stronach wortalu literackiego Granice.pl
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz